środa, 23 lipca 2014

Rozdział 35 - "Cieniem się kładąc"

Laxus miał złe przeczucia. Chociaż "złe" mogło być nienajlepszym określeniem. Raczej "nieprzyjemne", "budzące wstręt", "sprawiające, że mam ochotę przeprowadzić badania nad potencjałem bojowym sąsiedniego budynku", lub coś w tym rodzaju. Gdyby działał zgodnie z instynktem, już by go tu nie było. Zdecydowanie nie uśmiechało mu się stanie przed, a raczej pod gromadą napęczniałych z dumy, pychy i samozadowolenia staruchów, nieustannie zadzierając głowę do góry, bo przecież zejście z tych wybudowanych cholera wie po co kolumn jest poniżej godności jaśniepaństwa. Dodatkowo nie był do końca pewien, czy uda mu się zachować spokój w obliczu tak wielu irytujących bodźców, sprawiających, że pięści swędzą nawet bardziej niż zwykle. Cholerny dziadek. Wysłałby kogoś innego.
Wszystkie scenariusze, jakie zdołał sobie wyobrazić, i które już na starcie zdążyły porządnie go zirytować, znacznie opóźniły jego wejście do budynku Rady Magii, przed którym tkwił od białego rana. Po spotkaniu z czarownicą oczywiste stało się, że tej nocy nie zaśnie. Zgodnie ze wcześniejszym planem postanowił obejść całe miasto, przynajmniej do godziny otwarcia Rady Magii. Mimo tego początkowego planu, stojące przed budynkiem straże (ustawione najwyraźniej jedynie dla niepoznaki) najpierw w środku nocy, a potem już wczesnym rankiem miały okazję oglądać młodego człowieka, który za każdym razem przychodząc z tej samej strony, za każdym razem wykonywał ten sam grymas niechęci i za każdym razem odchodził, przyśpieszając kroku. Za każdym razem w tę samą stronę.
Teraz, gdy siedział na jednej z wielkich kamiennych kul, ustawionych prawdopodobnie jedynie dla ozdoby, żaden z żandarmów stojących na baczność przed wejściem nie zwracał już na niego uwagi. Albo wszyscy jednogłośnie uznali, iż nie jest on osobą stanowiącą potencjalne zagrożenie (co było mało prawdopodobne), albo zwyczajnie go nie znali i nikt nie miał ochoty się nim zainteresować. Albo zdążyli już o nim usłyszeć i najlepszą strategią, jaką mogli wobec niego przyjąć było traktowanie go jak powietrza.
"O czym ja, do ciężkiej cholery, myślę?" zastanowił się Laxus, opierając przedramiona na kolanach i wpatrując się intensywnie we wrota budynku, do którego najprawdopodobniej będzie musiał w końcu wejść. Naturalnie była opcja, że wróci do gildii, że stanie przed dziadkiem, że powie, iż zadanie absolutnie przekraczało jego możliwości, było niemożliwe do wykonania i...
Nie, nie ma mowy. Denerwowało go samo rozważanie tego.
I całkiem możliwe, że siedziałby tam nadal, gdyby nie celne dźgnięcie prosto w kręgosłup, które poderwało go na równe nogi i spowodowało gwałtowne wygięcie całego ciała w abstrakcyjny pałąk. Jednak już sekundę po odwróceniu się wszystkie sposoby na fantazyjną śmierć tego zidiociałego rozdawcy cierpienia, który miał czelność przerwać mu rozmyślanie o arcyważnych sprawach ulotniły się tak szybko, jak się pojawiły. Śmiałkiem okazała się bowiem drobna, zasuszona staruszka, dzierżąca w pomarszczonych dłoniach złowrogi kij od miotły. Patrząc na nią miało się wrażenie, że nie do końca wie co właśnie zaatakowała - spod zmrużonych do granic możliwości powiek spoglądała na Laxusa z taką nieustępliwością, jakby próbowała ocenić, czy jest stworzeniem żyjącym, czy może iglakiem, który jakimś sposobem uciekł z doniczki. Ubrana była w strój, który równie dobrze mógł zostać ściągnięty z jakiegoś rozsypującego się szkieletu, liczącego sobie całe dziesięciolecia, a w szeroko rozwartych (najpewniej w wyniku wielkiego wysiłku umysłowego) ustach Smoczy Zabójca naliczył na szybko 6 zębów.
Zanim zdążył otrząsnąć się z szoku i powiedzieć chociaż słowo, staruszka ponownie podniosła kij i tylko wrodzony refleks wojownika pozwolił Laxusowi uniknąć kolejnego ciosu - tym razem w stopę.
- Długo będzie siedział? - mruknęła w końcu kobieta, patrząc na niego jak na przerośniętego szczura. - Zawadza. Schody przeszkadza zamiatać.
Sens tych słów dotarł do niego dopiero po paru chwilach.
- ...Co? - zdziwił się, wsadzając ręce do kieszeni. - Powtórz.
Starucha uniosła nieco powieki. Jej oczy były prawie bezbarwne - miały mętny, bladoniebieski kolor. Z jakiegoś powodu Laxusowi niemalże natychmiast skojarzyła się z Porlyusicą.
- Kto ma wielkie stopy jak ten, nie powinien chodzić gdzie ludzie pracują - poinformowała go zachrypniętym głosem. - Idzie stąd.
- Gdzie niby? - odezwał się Smoczy Zabójca, próbując przybrać najbardziej ugodowy ton, na jaki było go stać. - Zamierzam odwiedzić cholernych staruchów z Rady Magii. Gdzie indziej mam czekać?
- Co mnie to obchodzi - obruszyła się staruszka. - Niech idzie zamierzać gdzie indziej. Zawadza mi. Chodnik brudzi. Schody brudzi. Źle czyni.
Ten przesadnie poważny zwrot nawet by go rozbawił, gdyby nie padł z ust tejże konkretnej staruchy. Dziadek to jedno, ale ta tutaj osiągnęła poziom mistrzowski jeśli chodzi o złośliwość starczą. Według Laxusa ludzie po osiągnięciu pewnej granicy uciążliwości powinni być przez nią samą samoczynnie dezintegrowani, w celu ochronienia osób postronnych przed przesadnym napsuciem krwi.
Najwyraźniej jednak był w tym zdaniu odosobniony, ponieważ przecinający plac przed Radą przechodnie wprawdzie mieli wystarczająco przyzwoitości, by nie zatrzymywać się w pół kroku, jednak Laxus doskonale widział ich pełne rozbawienia uśmiechy i radosne spojrzenia. Musiała być tutaj znana. Znać musieli ją też strażnicy, bo patrzyli z niepokojem to na nią, to na niego, jakby miał się przyczynić do natychmiastowej śmierci kobiety. Zaraz także żandarm z największymi wąsami powiedział coś do innych, przez co wszyscy natychmiast wzięli broń do ręki i stanęli w gotowości. Cholera wie po co. Może czekali aż coś zrobi, żeby mogli go wreszcie aresztować. A może starucha była jakąś arystokratką z osobliwym hobby zamiatania schodów.
- Ph! - obrócił się plecami do okropnej baby i postąpił w kierunku schodów. Że to właśnie on zawsze musi trafić na kogoś takiego. Doprawdy, to zakrawa na jakąś cholerną klątwę. Nie mówiąc już o tym, że znowu zrobił z siebie widowisko, choć szczerze powiedziawszy, miał dużą ochotę tego uniknąć, chociaż tym razem.
Strażnik zmarszczył brwi, gdy zobaczył go przed sobą. Z tego co Laxus mógł wywnioskować na pierwszy rzut oka, to był młody, niedoświadczony, wcale go nie znał i - co najważniejsze - miał dziką ochotę na jakąś aferę. Dlatego też to właśnie do niego podszedł, nie śpiesząc się wcale i patrząc, jak zaciska dłonie na włóczni. Kiedy znalazł się jakiś metr przed nim, zatrzymał się i przyjrzał mu się raz jeszcze. Ten wzrok przypominał mu nieco Natsu.
- Którędy do Sali Obrad?
W pierwszej sekundzie strażnik wydawał się nie słyszeć kierowanych do niego słów. Dopiero po dłuższej chwili jego spojrzenie zmieniło się z nieustępliwego na zdezorientowane.
- Słucham?
- Pytałem gdzie jest Sala Główna - chłopak w gruncie rzeczy nie miał ochoty na potyczki słowne i był już dosyć zmęczony. Dwa dni bez snu dawały o sobie znać.
Mówił na tyle głośno, że nawet ta reszta żandarmów, która jeszcze na niego nie patrzyła, teraz odwróciła się ze zdziwieniem. Stojący przez Laxusem strażnik spoglądał na niego jak na kogoś, kto właśnie uciekł z Cienia Ducha, albo innej wylęgarni oszołomów. On sam natomiast zastanawiał się, za jakie grzechy Najwyższa Siła karze go tak surowo.
- Nie jesteśmy w Sali Głównej - zwrócił mu uwagę tamten, jakby sam nie zdążył się zorientować.
- Dlatego pytam, do cholery.
*
Po jakimś czasie spędzonym w podziemnych jaskiniach, niczego już nie można być pewnym.
Dnia, miesiąca, godziny, pory dnia, pogody, swojego stanu psychicznego, czegokolwiek. Parę jednak faktów pozostało wciąż tak samo niezmiennych.
Było ciemno, było zimno, było nieprzyjemnie i Lucy się to wcale nie podobało.
Chociaż oczywiście czynniki zewnętrzne nie były może najgorsze. Wszystko dawało się jakoś znieść, głównie dzięki pomocy Virgo, która nadal praktykowała załatwianie swojej pani różnych potrzebnych przedmiotów, jak na przykład niepodarte i suche ubrania. Dzięki światłu z kluczy dziewczyna mogła wprawdzie zobaczyć jedynie mały obszar przed  sobą, ale to zawsze lepsze niż wędrowanie w nieustannym mroku. To wszystko stawało się jedynie drobną niedogodnością, gdy przychodziło się pogodzić się z faktem, iż nie widziała Levy od tak dawna.
"Dałyśmy się wykiwać jak dzieci" myślała ze złością Lucy, ostrożnie badając stopą teren przed sobą. Im dłużej szła, tym na jej drodze pojawiało się więcej szczelin, wielkich głazów i przeszkód, które była zmuszona pokonywać. "Oczywiste było, że drugi raz nas tak łatwo nie wpuszczą". Gdy myślała o tym teraz, to faktycznie było oczywiste.
- Aaa! - krzyknęła, gdy jej noga trafiła na śliski kamień, a ona sama popędziła z zawrotną prędkością w dół, zsuwając się po gładkich skałach i drobniejszych odłamkach, które raniły jej skórę. Światło kluczy przygasło na moment, gdy nieomal nie wypuściła ich z ręki. Tego jeszcze brakowało, by straciła swoją ostatnią szansę na przeżycie.
"Spadam!" tylko tyle zdążyła pomyśleć, gdy ściskany w dłoni klucz zajaśniał odrobinę mocniej i ukazał jej cel podróży - a więc wysoką na parę metrów, skalną ścianę, do której cały czas się zbliżała. Nie miała czasu na rozmyślania, trzeba było działać szybko.
- Otwórzcie się, wrota do Barana, Aries! - wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, zapominając nawet o przerwach między wyrazami. Zlepek głosek odbił się od ścian echem, wysyłając z ciemność niezrozumiały, przeraźliwie wysoki dźwięk. Ponowny rozbłysk po raz kolejny ukazał ścianę, tym razem jedynie parę metrów od niej.
"To koniec" przemknęło jej przez myśl, gdy zewsząd otoczyły ją różowe obłoki, a ona sama zanurzyła się w nich tak miękko i spokojnie, jakby po prostu się na nich kładła, a nie trafiała w nie z prędkością lokomotywy.
- P-Przepraszam... - cichutki, wysoki głosik wybrzmiał gdzieś za puchatą zasłoną. - M-Mam nadzieję, że zdążyłam... Przepraszam...
Słowa te wyrwały Lucy z chwilowego letargu. "Zdążyłam" pomyślała z ulgą, unosząc się wraz z różowymi obłoczkami.  Te jednak znikły zaraz i dziewczyna musiała przejść do przykrej, zimnej i twardej rzeczywistości.
- Tak, dzięku... - urwała, patrząc na swojego Ducha niemalże rozpłaszczonego na skalnej ścianie, w pozycji bynajmniej nie uchodzącej za naturalną. - Dziękuję... - dokończyła z niejakim zażenowaniem. "Dobrze, że Lokiego tu nie ma", przyszło jej do głowy.
- W-Więc... Jeśli pani p-pozwoli... - wyjąkała Aries, ale nie zdążyła dokończyć. Różowe obłoczki nagle znikły, a między nią a Lucy wyrosła nagle kolejna ściana, oddzielająca je od siebie całkowicie.
- Co się dzieje?! Aries! - zawołała Lucy, uderzając w ścianę pięścią. Musiała być bardzo gruba. Nie mogła nawet usłyszeć głosu swojego Ducha.
- Spokojnie - w przestrzeni rozległ się obcy, męski głos. Lucy miała dziwne wrażenie, że już kiedyś go słyszała. - Przecież sam może zniknąć.
- Kto...?! - zawołała, rozglądając się. Dopiero po paru chwilach uzmysłowiła sobie, iż było to bez sensu, w końcu dookoła panowały wciąż takie same ciemności.
 Nieznajomy najwyraźniej sam postanowił rozwiązać ten problem. W mroku rozległ się stuk i po chwili parę metrów od Lucy zajaśniało delikatne, fioletowe światło, drobnymi promieniami przedzierając się przez wszechogarniającą czerń. Teraz dopiero dziewczyna była w stanie ujrzeć niezbyt wysoką postać o potarganych włosach. Zawieszony na jego szyi dziwny, poskręcany w niby-litery medalion odbijał światło, raz po raz ciskając jasnymi przebłyskami prosto w nieprzyzwyczajone już do zbyt ostrego światła oczy Lucy. Ta jednak przesłoniła oczy dłonią i nadal nieustępliwie wpatrywała się w stojącego przed nią mężczyznę. Nie wyglądał on groźnie - spojrzenie mógłby mieć nawet łagodne, gdyby nie przesłaniające je krzaczaste brwi.
- Kim jesteś? - zapytała ponownie dziewczyna, mocniej zaciskając palce na kluczach. Po wezwaniu Aries nie była w szczytowej formie, ale po tak wielu ćwiczeniach, stanowiło to jedynie drobny ubytek w jej zapasie magii. - Jesteś z Cienistych, prawda?
Nie uzyskała odpowiedzi, bo nagle fioletowe światło zajaśniało bardziej, zmuszając ją do cofnięcia się. Sekundę później, parę milimetrów przed jej twarzą pojawiła się skalna ściana, kolejna tuż za jej plecami, ostatecznie blokując jej ruchy. Czyjaś dłoń chwyciła jej wyciągnięte ramię i odgięła je do tyłu, przyciskając do krawędzi jednej ze ścian. Lucy stęknęła, niemalże czując, że wyginana do granic możliwości ręka za moment pęknie. Dopiero kiedy wyrwany jej pęk kluczy upadł na ziemię, nieznajomy przeciwnik puścił jej rękę. Jednak po chwili z ziemi wyrosła kolejna przeszkoda, zmuszająca ją do zastygnięcia w  nienaturalnej i niewygodnej pozycji.
- Ej! - krzyknęła Lucy, ale przeciwnik jej przerwał.
- Zgłupiałaś do reszty? - zapytał zdziwiony, a w jego głosie zabrzmiała nuta szyderstwa. - Zawsze ucinasz sobie pogawędki z wrogami? To Kamieniołom. Myślałaś, że na kogo trafisz? Na biskupa?
Dziewczyna nawet nie miała pomysłu jak odpyskować. Bo i miał rację. Na co liczyła? Na to, że grzecznie się ukłoni, przedstawi i jeszcze może wskaże jej wyjście? Powinna atakować. Nie dość, że zmysł bojowy (w którego posiadanie wciąż coraz mocniej powątpiewała) ją zawiódł, to jeszcze zaczynała coraz mocniej drętwieć.
Tymczasem mężczyzna podszedł do leżących na skalnej posadzce kluczy i przykucnął tuż obok nich, opierając przedramiona na udach. Przyglądał im się uważnie przez moment, zanim zdecydował się podnieść futerał samymi opuszkami palców.
- Nie ruszaj ich! - zdenerwowała się Lucy. - Nie waż się nawet ich tknąć!
- Nie potrzebuję śmieci - uświadomił ją tamten, upuszczając klucze na ziemię i jednym kopniakiem posyłając je w daleką ciemność. - Tobie też nie będą potrzebne.
Dziewczyna zacisnęła pięści. Nie wiedziała jakie mogą być jego zamiary, ale nie zamierzała czekać. Nie popełni drugi raz tego samego błędu.
"Co robić, co robić" myślała gorączkowo. Tymczasem młody mężczyzna podszedł bliżej. Na tyle blisko, że Lucy mogła rozczytać poskręcane litery - "S" i "R", jedna zapleciona w drugą z typowym, złotniczym kunsztem.
- Gary McNavas - odezwał się, machinalnie odgarniając potargane włosy z czoła.
- Czemu mi to mówisz? - zapytała rozeźlona dziewczyna, starając się nie pokazywać po sobie żadnych większych emocji. - Czy to pytanie nie było bezsensowne?
- Było - potwierdził tamten, robiąc jeszcze jeden krok do przodu. Teraz był już całkiem blisko. - Ale wolę się zabezpieczyć. Jak jakiś pierwszy lepszy cwaniak będzie chciał sobie przypisać zgarnięcie jednej z czarownic najsilniejszej frakcji w Fairy Tail, będzie można mu prosto zamknąć gębę - stwierdził. - Chociaż - westchnął lekko - jeśli reszta twoich ludzi jest tak silna jak ty, to przestaje mnie dziwić to łatwe zwycięstwo Grellar.
- Jakie zwycięstwo? - zapytała Lucy, wwiercając się w niego wzrokiem. "Bliżej, jeszcze bliżej..."
- Nie za dużo tych pytań? - odparł tamten, pochylając się nieco. Natychmiast jednak musiał cofnąć się do tyłu, kiedy szybka pięść Lucy świsnęła mu tuż przed oczami. Głowa dziewczyny natomiast zniknęła między ścianami, by zaraz ponownie pokazać się w pełnej krasie, nie tylko bliżej, ale również bez blokujących jej ruchy ścian.
- Wyżej, Aries! - zawołała i w następnej sekundzie do tej pory niewidoczne, drobne obłoczki rozsuwające kamienne ściany od środka powiększyły się kilkukrotnie, nabierając swojej zwykłej, różowej barwy i przesłaniając całą postać Gary'ego.
"Jest dobrze" pomyślała Lucy, przemykając bezszelestnie tuż obok. "Może nam się udać". Zamachnęła się nogą i już-już miała wyprowadzić cios prosto w stojącego mężczyznę, gdy różowa mgła momentalnie opadła, demaskując jej obecność. Siłą rozpędu noga zaskoczonej dziewczyny popędziła w jego stronę, po drodze natrafiając na kolejną skalną ścianę, tym razem mocniejszą niż poprzednie.
Ciemność przedarł krzyk. Lucy klęczała, trzymając się za stopę i krzywiąc się z bólu, który rozchodził się na całą nogę, stając się coraz bardziej nie do wytrzymania. Zanim dziewczyna zdążyła podnieść głowę, skalne pręty uniemożliwiły jej jakąkolwiek zmianę pozycji, a ściany - jakikolwiek ruch w którąkolwiek ze stron.
- To było sprytne - przyznał Gary, kucając obok. - Nie spodziewałem się, że będziesz utrzymywała swojego Ducha tak długo. Myślałem, że odwołasz go od razu, żeby zachować magię na później. Nie żeby jakiekolwiek później mogło nastąpić - powiedział, a na jego twarz wstąpił cwaniacki uśmieszek. - Gdybyś jeszcze ukryła jego obecność, może by ci się udało.
Lucy nie powiedziała ani słowa, wpatrując się w niego z rosnącym gniewem. Co ten człowiek miał zamiar zrobić? Miał na sobie typowy strój Cienistych z wyższego szczebla. Czyżby przyszedł tutaj właśnie po nią?
- Poczuj się wyjątkowa - nakazał tamten, dalej się uśmiechając. Wstał powoli, opierając ręce na biodrach. - Romantyczny spacer w półmroku z oficerem drugiego szczebla Pionu Bojowego.
"Pion Bojowy... Silniejszy?" przemknęło Lucy przez głowę, zanim silne uderzenie pozbawiło ją przytomności.
*
- Powtórzę jeszcze raz - głos Najsilniejszego zadrżał od długo tłumionej irytacji. Jego cierpliwość ciągnęła już na ostatnich, głodowych resztkach. - Absolutnie niemożliwe jest zwieńczenie planu ostatecznego stłamszenia Fairy Tail, jeśli po Kamieniołomie pałętać się będzie kilka tysięcy szczurów nie mających w sobie żadnej wartościowej magii. Samo ich przebywanie odbiera nam siłę i magię do dalszych działań. Należy się ich pozbyć.
Wśród Dostojników rozszedł się gniewny pomruk. Każdy z nich miał coś do powiedzenia, a obecny system odebrał im wygodny przywilej do wtrącania się w każdą wypowiedź kogokolwiek z Pionu Bojowego. Kiedy Hill przejął praktyczną władzę w Zgromadzeniu, a Charles został mianowany na jego prawą rękę, ich rola ograniczała się jedynie do potakiwania i udawania, że mają jeszcze wpływ na cokolwiek. Dopóki jednak Wyrocznia pokładała w nim wszelkie zaufanie, nadzieje i plany, byli bezsilni.
Sala w której siedzieli wszyscy, nie była duża. Patrząc prawdzie w oczy, była to jedna z pośledniejszych w Kamieniołomie  - ze zwykłymi skalnymi ścianami, nieozdobionymi nawet najdrobniejszą barwniejszą płytką, z kamiennymi, niewygodnymi siedziskami bez poduszek. Właśnie w takich warunkach odbywała się Rada z udziałem wszystkich z Pionu Służebnego - cisnących się na skalnych ławach i coraz bardziej niezadowolonych.
- Bluźnisz - odezwał się Najwyższy, marszcząc siwe brwi i rzucając Charlesowi wzburzone spojrzenie. - Ci wszyscy, którzy zawierzyli Wyroczni i jej świętym przepowiedniom, ci wszyscy, dla których jest ona jedynym światłem, mieli by zostać wyrzuceni z tego największego przybytku, siedziby naszego światła? Oddaleni, za jedyną pociechę mając fioletowy klejnot, oznakę troski Wyroczni?
- Nie do końca - Charles odkaszlnął i założył nogę na nogę. Palce rąk opartych na podłokietnikach splotły się ponownie, zawisnąwszy w okolicy mostka. - Jak dla mnie, to pocieszenie jest im zupełnie niepotrzebne.
W sali zapadła martwa cisza.
- Ty chcesz...! - Najwyższy aż zachłysnął się z oburzenia. - Ty chcesz odebrać im klejnoty i wypędzić z Kamieniołomu, zdrajco własnego ludu!
- Nie nazywałbym tego tak dosadnie - stwierdził mag, krzywiąc się. - Spójrzmy prawdzie w oczy. Środki, jakimi dysponujemy są niewielkie. Ogromne ilości magii zostały wysłane do Krokusu, by tam utrzymywać pałac królewski wraz z rodziną królewską w środku. Niebotyczna przewaga, jaką dawały nam przepowiednie Wyroczni, oby trwała wiecznie, od jakiegoś czasu zachwiała się, zmuszając nas do podjęcia innych rozwiązań. Rozproszona magia, darowana każdemu z członków nie jest w stanie nam pomóc. Sposób, w jaki można by jej użyć bez odbierania jej naszym ludziom, jest niemożliwy do przeprowadzania - "Tak jakby ktokolwiek się nad tym zastanawiał" dodał w myślach, całą swoją energię wkładając w utrzymanie poważnego wyrazu twarzy. - Wy, Wyżsi powinniście o tym wiedzieć. Jak bardzo cenni nie byliby dla nas Zwyczajni, nie są w stanie nam pomóc.
- A więc wolisz ich opuścić! - Jeden z Dostojników podniósł się, rozwścieczony. - Chcesz ich wyrzucić na bruk, między barbarzyńców, którzy rozszarpią ich jak wilki rodzinę zajęcy! Banda słabeuszy, szukająca jakiegokolwiek sposobu na szybką i łatwą zemstę rzuci się na nich jak na łatwą zdobycz. Część zabiją od razu, część zostanie wysłana na przesłuchania, części uda się uciec, by do końca rewolucji żyli w strachu i ukryciu, wyglądając tylko polujących na nich potworów! Czy ty wiesz, na co chcesz ich skazać? Na śmierć!
Wśród tłumu podniósł się szum. Charles rzucił Wysokim zdegustowane spojrzenie. Wprawdzie jego godność należała do godności bojowych, nie służebnych, ale to i tak nie zmieniało faktu, iż był od nich wyższy stopniem. Mogliby chociaż udawać, że darzą go szacunkiem.
- Wy wszyscy - odezwał się - zdajecie się być tacy pewni dalszych wydarzeń. Mogłoby się zdawać, że każdy z was jest kolejną Wyrocznią, gotową zająć miejsce starej - stwierdził, obserwując jak na twarzach Dostojników maluje się szok. - Nie moją jest sprawą, na jakie czyny się poważacie wobec Światła, któremu ponoć służycie. Powiem wam jedno - rozpoczął na nowo, prostując się na siedzisku. - Przed nami stoi banda słabeuszy, robali, które są niczym wobec naszej potęgi. Każdy z nas wolałby umrzeć niż żyć ze świadomością, iż oddał Wyrocznię wrogowi bez walki. Oni natomiast ledwie zauważyli zniknięcie ich własnego króla. My jesteśmy gotowi na wszystko, oni krążą wokół nas, niczym dzieci zastanawiając się z której strony rzucić patykiem, byśmy chociaż to odczuli. To mięczaki, którzy bez jednego słowa przepuszczali patrole Zwyczajnych, nie czyniąc im najmniejszej krzywdy. Kto im może udzielić informacji, że bez klejnotów są bezsilni? Najwyżej - podniósł głos - zdrajca!
Ostatnie słowo odbiło się od ścian, trafiając do słuchaczy z jeszcze większą siłą. Nikt nie próbował komentować. Charles uśmiechnął się w duchu. To było tak proste, jak mówił Hill. Zakręcić ich gadką, a pójdą walczyć z wiatrakami.
- Czy może - ciągnął dalej, mrużąc oczy - wśród nas znajduje się taki, który nie bacząc na zagładę, jaką przyniesie własnemu ludowi popędzi do Rady Magii, by sprzedać im tę drogocenną informację w zamian za magię, którą tak bardzo pragniemy im odebrać...?
Nikt nie śmiał się zgłosić.
- Twój plan przyniesie nam klęskę - mruknął Najwyższy, patrząc na Charlesa wyblakłymi, rozeźlonymi oczami. - A czasy te położą się cieniem na chlubnej historii naszego Zgromadzenia.
- To chyba dobrze - skomentował Charles, wstając. - W końcu jesteśmy Cieniem Ducha, prawda? - Dodał z uśmiechem.

Nikt się nie zaśmiał. Nikt też nie odezwał się jeszcze długo po jego opuszczeniu sali.
~*~
Don't talk.
Don't cry.
Don't accuse.

17 komentarzy:

  1. Haha, starcie staruszka - Laxus: 1:0 xD A potem jeszcze strażnicy, cóż... Laxus ma pecha. Dogada się normalnie jak w polskim urzędzie, czy gdzieś... xD
    Lucy wpadła w kłopoty! o: Nie za dobrze... No i jak teraz klucze znajdzie? :/
    ...Cień Ducha przechodzi poważne kłopoty wewnętrzne... No cóż. Poniekąd się doigrali. ^^
    Przesyłam wenę i życzę chęci (i może wolnego czasu, bo w wakacje to też nie jest oczywiste) do napisania kolejnego rozdziału!
    Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
  2. No w końcu ten rozdział! Już myślałam, że blog wygasł D:
    Początek... i już zajebiste...
    Laxus VS Babcia. Zimne powietrze unosi się. Groźne spojrzenia. Narzędzia zbrodni to miotła i gołe pięści... Po prawym narożniku Laxus Dreyar! Gromowładny! A po lewej... Babcia z Miotłą! Dorabia sobie jako sprzątaczka! XD Lucy zgubiła klucze? Och, jak przykro... Żartuje! Ani trochę nie jest mi jej szkoda! Nie lubię jej :3 Niech ginie w męczarniach. Widzę, że Cienie mają chaosik lekki, czyż nie? XD Czekam na kolejny rozdział! Życzę zdrowia i weny, pozdrawiam! JA ne!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział.
    Zapraszam na bloga;
    http://marzenia-wrozki-fairytail.blogspot.com/
    ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Dodałaś rozdział i ja o tym nie wiem??? Toż to nie wypada!!! Zaraz biorę się za czytanie :D. Ale czy komentarz dzisiaj powstanie, oto jest pytanie!!! Trochę rymów się zebrało, bo do domu mi przybyło :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ohayo kochana!!! Nie wiesz nawet jak się cieszę, że wreszcie do nas wróciłaś. Już myślałam, że Ufoki Cię porwały i dokonały prania mózgu na Twej zacnej osobie. A tu proszę, Juliza jednak zawitała na bloga ;). A teraz moja kolej :D.


      Normalnie już samym początkiem wprawiłaś mnie w euforię. Niby każdy wie, jaka jest Rada Magiczna, ale żeby opisać to w tak genialny i dokładny sposób – rzadko komu się udaje, za co wielki szacun dla Ciebie :). Jestem zachwycona obrazem starych pryków z Twojego punktu widzenia :). I jeszcze Laxus, który się waha, a gdy myśli, żeby się poddać, zmienia zdanie, bo to nie w jego stylu, by zrezygnować. Bierze, że tak powiem, życie za jaja i postanawia wykonać, co mu kazano. Zuch chłopak!!! Taki Laxus to mój Laxus :D. Tak, R bardzo lubi tego chłodnego w obejściu blondyna :D.


      Hahaha!!! Z tym „pałąkiem” i „zidiociałym rozdawcą cierpienia” to pojechałaś po całości :D. Staruszka nakręca imprezę, jak nikt inny :D. I pomylić TEGO Laxusa z iglakiem to grzech nie do wybaczenia po prostu!!! Starsza pani musi za to zapłacić i zniknąć w możliwie najboleśniejszy sposób :D. No i jeszcze te 6 zębów – hahaha!!! Normalnie ten opis jest genialny!!! A babunia to moja nowa ulubiona postać :D. I jeszcze ten jej język – staroświecki i przezabawny :D. Tak samo zachowanie strażników i innych przechodniów – opisałaś wprost cudnie!!! Kocham opisy w Twoim wykonaniu :). Jeśli jeszcze o tym nie wiedziałaś, to teraz już wiesz :D. Hahaha!!! Normalnie rozważania Laxusa na temat strażnika są mega!!! I jeszcze ten tekst, że nie są w Sali Głównej – no, chyba że plac przed budynkiem Rady można za takowy uznać. A co!!! Przecież i na dworze mogą posiedzieć ważniacy. Nic im w tym nie wadzi :). No może poza wysoką rangą, jaką posiadają. Ale każdy człowiek potrzebuje świeżego powietrza od życia. Nawet zgrzybiali starcy :D. A właściwie oni w szczególności :D.


      Akcja z Lucynką była przednia, serio :). Biedulka już widziała swoją śmierć, ale w ostatniej chwili zdążyła przywołać niezawodną Aries. Cieszę się, że jednak jej nie ukatrupiłaś :D. I jeszcze spotkanie z tym gościem… Ciekawe :D. Nim zdobyłaś ponownie moje serce!!! Ten pomysł ze ścianami zakleszczającymi Heartfilię był po prostu klawy!!! I ten jej atak na Cienistego – super!!! Szkoda tylko, że nie wyszedł i jeszcze odniosła obrażenia, dodatkowo gubiąc klucze, a właściwie zostając ich pozbawioną. No okrutna jesteś, ale i tak Cię kocham :D. W każdym razie jestem niezmiernie ciekawa jak rozwiniesz ciąg dalszy tej akcji, która totalnie mnie wciągnęła :).


      Yay!!! Ale ten Charles przebiegły – super!!! Ta jego przemowa nawet do mnie dotarła. Mimo że należy do obozu „złych”, koleś wie, co zrobić by mieć posłuch i postawić na swoim. Ale sądzę, że się myli, bo magowie zauważyli zniknięcie króla. Nie rozumiem czemu twierdzi inaczej. W każdym razie szczwany z niego lis. Wie, jak i co sprzedać, że tak powiem, ludowi żeby podbudować swój autorytet.


      Oj Juliza, nawet nie wiesz jak się cieszę, ze ponownie zawitałaś :). A teraz chciałam coś jeszcze dodać. Jak pewnie zapewne zauważyłaś jest to mój najdłuższy komentarz u Ciebie. Wierz mi, że inne też takie będą, gdyż stałam się nieco bardziej śmiała i piszę wszystko, co myślę. W każdym razie chcę powiedzieć, że jestem rozdziałem zachwycona!!! I Twoim powrotem także ;). Nie wiem, co bardziej mnie cieszy, ale uznajmy, że jest remis :D. Kobietko, co więcej mogę dodać??? Skrob szybciutko ciąg dalszy, bo niezmiernie mnie ciekawi co szykujesz :). I jedna prośba ode mnie: błagam, zmień czcionkę na większą, bo literki są tyciuście i aż oczy bolą od mrużenia, gdy się czyta. No i jeszcze chciałam wyrazić głęboką nadzieję, że wpadniesz na moje blogi, które za jakiś czas powinny zostać założone. Będę zaszczycona jeśli twórczyni pierwszego bloga, od którego zaczęłam czytać fanficki odwiedzi mnie i pozostawi po sobie znak :).

      Usuń
    2. R się nieco postarała
      I komentarz wysmarowała,
      Zaszpanować zachciała,
      Bo długo czekała
      Na nowy rozdział,
      Który się zapodział
      Wśród powiadomień wielu
      Jak światło w tunelu.
      Kilka rymów się zjawiło,
      Swój ślad zostawiło,
      Bo do mnie zawitały
      I głowę mi zawracały,
      Gdyż swój wkład mieć chciały
      W komentarz powstały.
      Koniec rymowania,
      Czas do spania!!!


      PS. Kochana wkradło Ci się kilka błędów, a w zasadzie dwa :D:
      – „nie mających” piszemy razem;
      – „cofnąć się do tyłu” – to pleonazm taki jak „masło maślane”. Lepiej brzmi „cofnął się o krok” czy coś w tym stylu :);

      PS.2. Aha, i nie zostawimy Cię byś umarła :D. Co to, to nie :D. Nie licz, że po takim rozdziale damy Ci spokój :D.


      Pozdrawiam serdecznie,


      Twoja R.

      Usuń
    3. Bardzo dziękuję za uwagi i miłe słowa :) Postaram się poprawić. Miejmy tylko nadzieję, że z czasem będzie lepiej. W przeciwieństwie do obecnego Fairy Taila, który wraz z upływem kolejnych odcinków i chapterów robi się coraz bardziej tragikomiczny.
      Pozdrawiam!

      Usuń
    4. Nie ma za co!!! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że odpowiedziałaś!!! I uważam, że u Ciebie jest na serio świetnie - Twoja historia to powiew świeżości, dlatego tak bardzo ją pokochałam :). Proszę, gdy dodasz nowy rozdział poinformuj mnie o tym na gadu. Z góry dziękuję i masę weny przesyłam!!!

      Ps. Masz rację co do anime i mangi :D.

      Usuń
  5. Wie ktoś może kiedy bd kolejny rozdział ? To opowiadadanie jest świetne i nie potrafię doczekać się dalszej części ...

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniały rozdział. Jest jakiś przypuszczalny termin następnego rozdziału?

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana Julizo! Co tam u Ciebie? Czy wszystko w porządku? Mam nadzieję, że cieszysz się dobrym zdrowiem i niebawem powrócisz z kolejną cudowną notką :).

    Pozdrawiam serdecznie,

    R :).

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj, droga Julizo! Albo mi się wydaje, albo totalnie odseparowałaś się od blogsfery. Daj jakikolwiek znak życia. Napisz mi chociaż na gadulcu, że dychasz, a będę spokojna :). A z tego miejsca bardzo serdecznie pragnę Cię zaprosić na mojego bloga, który działa już kilka miesięcy. Oto adres: http://fairytail-another-story.blogspot.com/.

    Pozdrawiam cieplutko,

    R :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! Szczerze powiedziawszy, blog odszedł z krainy żywych wraz z moim wyjściem z fandomu. Myślałam, że mimo wszystko uda mi się dokończyć ułożona i dopracowaną od tak dawna historię, jednak pisanie fanfika do serii, do której nie ma się serca okazało się trudniejsze niż się spodziewałam.
      Tak więc mogę jedynie przeprosić Ciebie i tych, którzy czekali (jeśli ostali się jeszcze jacyś), ale kolejnych rozdziałów już nie będzie. Sama żałuję, że nie udało mi się dotrwać do zakończenia.
      Pozdrawiam i życzę powodzenia!

      Usuń
    2. Droga Julizo!

      Wiem, wczas odpowiadam, ale musisz mi wybaczyć :). A wracając do tematu, napiszę, że jest mi niezmiernie przykro, iż ta fascynująca historia, która urzekła mnie od samego początku i była na dodatek pierwszą z fandomu FT, którą czytałam, nie doczeka się zakończenia... Ale doskonale rozumiem, że straciłaś zapał do tego tytułu. Ja natomiast się rozkręcam, ale to temat na inną rozmowę :). Życzę Ci, byś w takim razie znalazła coś innego, coś, co urzeknie Cię na tyle mocno, żeby znów pisać. I będę wdzięczna, jeśli poinformujesz, gdy ta wiekopomna chwila nastąpi :).

      Pozdrawiam cieplutko
      i ściskam milutko!

      Twoja R ♥.

      Usuń
  9. Witaj! Z poprzednich komentarzy zdaję sobie sprawę, że nie zamierzasz już kontynuować tego bloga, jednak, przynajmniej w moim przypadku, tracenie zaintetesowania np. Fairy Tail, to okres przejściowy. Jeżeli miałabyś ochotę na powrót do pisania tej historii, to wiedz, że osoby takie jak ja od czasu do czasu z chęcią będą tu zaglądać. Rzadko zdarza mi się trafić na kogoś, kto pisze tak świetnie jak ty i nie robi z tego jakiegoś dramatu lub telenoweli. Dlatego żałuję, że nie kontynuujesz lub przynajmniej nie zakończyłaś tego opowiadania.
    Pozdrawiam, i w razie czego, będę czekać

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział przeczytałam ponownie i jestem nim tak samo zachwycona, jak za pierwszym razem! Co prawda rzuciło mi się w oczy wiele powtórzeń, ale o całokształt - który prezentuje się naprawdę dostojnie - tu chodzi, a nie o jakieś pojedyncze wyrazy, dlatego ukłon w Twoją stronę, Juliza! Jesteś Mistrzynią w swojej klasie! Uwielbiam Twoje opowiadanie i już pędzę czytać kolejny rozdział.

    Twoja R ♥.

    PS Jak to dobrze, że mam jutro drugą zmianę :).

    OdpowiedzUsuń