-
Nie obchodzi mnie, co mag Fairy Tail chce powiedzieć Radzie lub nie - w słowach
strażnika, stojącego przy drzwiach do Sali Głównej z każdym powtórzeniem było
coraz więcej gniewu.- Otrzymaliśmy rozkaz nie wpuszczania nikogo i nikogo nie wpuścimy.
Stojący
tuż obok niego drugi strażnik nie wyglądał na tak pewnego jak towarzysz. Jak
dla niego dopóki Laxus Dreyar, syn Makarova Dreyara wykazuje chęć pokojowego
rozmówienia się z dziesięciorgiem najważniejszych starców w całym Fiore, należy
z tej okazji korzystać i to natychmiast. Przynajmniej dopóki jest nadzieja, iż
nie pośle przy tej okazji całej Ery do wszystkich diabłów. Słyszał co nieco o
tym młodzieńcu. Bynajmniej nie były to miejskie legendy ani bajki opowiadane
dzieciom na dobranoc. Już raczej historie, którymi straszono go w dzieciństwie,
gdy nie chciał jeść owsianki. "Jak nie będziesz grzeczny, wielki potwór z
lwią paszczą po ciebie przyjdzie", tak mu mówiono. Teraz, może i "Jak
nie będziesz grzeczny, Laxus Dreyar trzaśnie w ciebie piorunem" odniosłoby
zamierzony efekt.
-
Nie przyszedłem tu rozmawiać o twoich rozkazach - uświadomił mu mężczyzna
znużonym głosem. - Jeśli mówię, że zamierzam tam wejść, to tam wejdę. Czy będę
musiał przy okazji przemeblować ci paszczę czy nie.
Strażnik
zmarszczył brwi i ścisnął mocniej broń w rękach.
-
W takim wypadku, będziemy musieli... - zaczął, jednak rozdzierający jęk
zawiasów otwieranych drzwi przerwał w samym środku groźbę, jaką zamierzał
wygłosić. We wrotach ukazała się niewielka szczelina, w której pojawił się
Przewodniczący Rady Magii. Człowiek o zmęczonych oczach, pomarszczonej skórze i
białej brodzie, zsiwiałej prawdopodobnie od nadmiaru problemów.
Swoim
pojawieniem się dosłownie wmurował w ziemię i strażników, i samego Laxusa. Mógł
on spodziewać się wszystkiego, łącznie z trzęsieniem ziemi i samą Wyrocznią
wyłaniającą się spod podłogi. Wszystkiego - oprócz jednego z napęczniałych z
pychy starców schodzącego ze swojego piedestału i zaszczycającego go swoją
obecnością poza wielką Salą Obrad.
-
Wpuść go, Le'Ville - odpowiedział głosem tak samo zmęczonym, jak on sam. -
Wpuść go, zobaczymy co nam powie.
Człowiek
nazwany Le'Ville najpierw zachłysnął się z wrażenia, zupełnie zdumiony, iż ktoś
tak wysoko postawiony zna jego nazwisko, a następnie spojrzał na Laxusa.
Wyglądał wyjątkowo niepewnie, jakby nie do końca wiedział jakie czynności
powinien wykonać w związku z wpuszczaniem maga do Sali, skoro drzwi i tak już
były otwarte. Problem ten postanowił rozwiązać drobnym machnięciem halabardą w
stronę wrót, co odniosło pożądany efekt - Przewodniczący zniknął, Dreyar
poszedł za nim, a drzwi można było wreszcie zatrzasnąć, w oczekiwaniu na
kolejnego wariata, który zechce oskarżyć Radę o niewybaczalne niedbalstwo, a
tych było ostatnio wyjątkowo sporo. Zaskakujące, jak bardzo ci sami obywatele
Ery, którzy przed Rewolucją chcieli mieć z magią i Radą Magii jak najmniej
wspólnego, poczuwali się w obowiązku do wytknięcia Radzie chybionych działań.
Lub ich braku, jak to dotychczas bywało. Od kilku miesięcy służba Le'Ville'a
sprowadzała się do odwodzenia kolejnych kobiet i mężczyzn od pomysłu włamania
się do Sali Obrad. Musiał przyznać, że całkiem nieźle mu to szło. Pewnie nawet
lepiej, niż sekretarce poborcy podatkowego.
Tymczasem
człowiek, który prawdopodobnie byłby w stanie pokonać nawet sekretarkę poborcy,
znajdował się już w środku pogrążonej w półmroku sali. Układane w myślach
zdania, łącznie z obowiązkową wstępną pyskówką zniknęły gdzieś w niebycie, by
po sekundzie ewoluować w niewyobrażalnie wielki znak zapytania, w który
zamienił się cały rozum jaki Laxus posiadał lub o którego posiadanie się
posądzał.
Wiele
się zmieniło.
W
gruncie rzeczy, zmieniło się wręcz skandalicznie dużo. Ogromne posągi, na
których dłoniach dotychczas stali Magowie niknęły w ciemnościach, niepodziwiane
przez nikogo. Na środku Sali stało natomiast dziesięć zwykłych foteli, na
których spoczywali ci, którym Laxus przyszedł zrobić awanturę. Żaden z nich nie
przypominał dumnego, egocentrycznego starca, którego mag przewidywał spotkać w
liczbie dziesięć. Przypominali raczej dziesięciu zmęczonych życiem ludzi,
którym odebrano wszelkie karty, łącznie z wytrząśnięciem wszystkich asów z
rękawów, nogawek i schowków na cygara.
Przewodniczący
Rady skinął na niego, by się zbliżył, po czym wskazał podobny do reszty wolny
fotel, stojący na wprost od wejścia. Laxus spojrzał na niego, jakby właśnie
zaproponował mu objęcie swojego stanowiska. Chcieli, żeby usiadł z nimi.
"To
chyba jakieś żarty" pomyślał mężczyzna, robiąc parę kroków do przodu.
Dziesięć par oczu patrzyło na niego, z nikłym zainteresowaniem, ale raczej bez
jawnej wrogości, której oczekiwał.
Laxus
absolutnie nie wiedział jak z nimi rozmawiać. Z tą marną imitacją Związku
Megalomanów, który spodziewał się zastać i do którego spotkania się mentalnie
przygotował.
-
Nie sądzę, żebym powiedział coś odkrywczego. Oczywiście o ile potraficie w
miarę logicznie myśleć - zaczął, odchrząknąwszy dla dodania animuszu. -
Staruszek mnie tu przysłał, żeby powiedzieć wam jedną rzecz... I w sumie o
jedną zapytać. Znając życie i jedno i drugie będzie cholernie nieprzyjemne...
-
Do rzeczy, Dreyar - odezwał się jeden z magów, z pewną irytacją, ale bez
gniewu. - Wprawdzie nie mamy za wiele do roboty, ale nie oznacza to, że mamy
ochotę słuchać jak bełkoczesz bez żadnego konkretnego celu.
-
Bez kitu - fuknął Laxus. - Wydawało mi się, że od kiedy zostaliście przerzuceni
na sam koniec łańcucha pokarmowego nie ma dla was znaczenia czy mówi ktoś z
plebsu, czy świergoli ktoś z rządu.
-
Jeśli masz zamiar nas obrażać, odejdź - nakazał Przewodniczący, podnosząc na
niego oczy. - Jeśli masz nam coś do powiedzenia mów, ale bez niepotrzebnych
dodatków.
-
Jasne, już lecę - syknął Dreyar, pakując ręce do kieszeni. Niepotrzebnie się z
nimi cackał, wewnątrz byli tacy jak zwykle. - W najbliższym czasie odbędzie się
zebranie wszystkich Mistrzów Gildii. Mają zamiar podjąć decyzję co do dalszej
walki z Cieniem Ducha.
Paru
magów poruszyło się na siedzeniach foteli. Na twarzach niektórych pojawiło się
zdziwienie połączone z niezadowoleniem, a nawet - z oburzeniem. Mag siedzący na
prawo od Przewodniczącego wyprostował się gwałtownie, wciągając powietrze w
nozdrza, ale nic nie powiedział.
-
Rozumiem - odpowiedział Przewodniczący. - Makarov wspominał coś jeszcze?
-
To prowadzi do drugiej, jeszcze mniej przyjemnej rzeczy - podjął Laxus,
wreszcie decydując się usiąść na postawionym fotelu. Teraz znajdował się niemal
w samym środku okręgu. - Staruszek życzy sobie, by Rada wydała rozporządzenie
pozwalające na podjęcie działania przez zgromadzenie gildii w imieniu Królestwa
Fiore - specjalnie zaakcentował słowa nazwy - bez potrzeby kontaktowania się z
Radą. No i zwolnienie z wszelkich kar z tym związanych, to się rozumie przez
samo się - odetchnął, niemalże wyrecytowawszy z pamięci kilka linijek wbitych
mu do łba przez poczciwego staruszka.
-
Bzdura - rzucił mag siedzący najbliżej, zakładając nogę na nogę. - Od kiedy
stary Makarov ma w sobie tyle bezczelności, by odbierać Radzie wszystkie prawa
i sens istnienia?
-
Od kiedy Rada nie ma żadnych... hm, sposobów walki, którymi mogłaby się
pochwalić, jesteście trochę bardziej jak bezużyteczni - uświadomił go Laxus,
starając się powstrzymać pełny szyderstwa uśmiech. W efekcie rozciągnął twarz w
dziwnym grymasie, ni to radości, ni to kpiny. - Nie mówiąc już o tym, że nie
potrafiliście nawet wykorzystać tego, co macie.
-
A cóż takiego mamy, szanownie panie Dreyar, mógłby nas szanowny pan oświecić? -
zdenerwował się jeden z Radców - Cóż takiego przeoczyliśmy w naszej niezmiernej
głupocie, niczym nie umywającej się do pańskiej niezwykłej mądrości?
-
Dreyarowie tak mają - skomentował inny. - Makarov jest dokładnie taki sam.
-
Upierdliwa rodzina.
Laxus
nie był się w stanie dłużej oszukiwać. Powoli, aczkolwiek nieuchronnie trafiał
go wielki, jasny, nieposkromiony szlag, którego wybuch mógł prowadzić tylko do
jednego, a mianowicie spopielenia wąsów czcigodnych starców w trybie
natychmiastowym. Nie należał do ludzi gotowych znieść wszelkie upokorzenia jedynie
w celu pomyślnego zakończenia sprawy. Należał do tych, którzy za pomyślne
zakończenie sprawy uznają scenariusz, w którym padło nie więcej niż trzy ciosy
w mordę.
-
Cóż takiego? - warknął, wstając i podchodząc do Radcy. Pominąwszy gniewną
postawę, wokół niego dało się już zobaczyć drobne wyładowania, jak zawsze gdy
się złościł. - Macie cholerny pierdylion porządnie wkurwionych magów w
gildiach, którymi do ciężkiej cholery zarządzacie. Jedna chwila i ta cała
podjarana chałastra z dzikim rykiem rzuci się na ten cały Kamieniołom, by
rozgromić go w proch i pył. Jak długo jeszcze każecie nam czekać, zanim
zdecydujecie, która z waszych wyperfumowanych czapek będzie pasować do munduru
wojennego? - wysyczał, zaciskając zęby i pochylając się nad staruchem. Ten
odgiął się nieznacznie do tyłu.
Przewodniczący
odchrząknął, jakby próbując przywołać go do porządku. Bez wyraźnego skutku.
-
A więc dlatego zwołane zostało to zebranie? Mistrzowie Gildii, zirytowani
nieudolnością Rady, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce? - zapytał, marszcząc
brwi i wbijając w Laxusa nieustępliwe spojrzenie. - Pozwól mi więc powiedzieć,
jak to się skończy. Ta cała podjarana chałastra, jak ją nazywasz, zginie,
pokonana na cudzym terenie, bez wyraźnego przywództwa i przewagi liczebnej.
Uważasz, że wszyscy jak jeden mąż pójdą się bić w słusznej sprawie? Niektórym
gildiom odpowiada obecny stan rzeczy. Czy nasz mędrzec Makarov, wziął to pod
uwagę? - Dreyar wyprostował się, wpatrując się w niego, coraz bardziej
zdenerwowany. - Prędkie działania, bez wyraźnego planu nigdy nie przyniosą
natychmiastowego zwycięstwa. Wy sami możecie sprowadzić na siebie spektakularną
porażkę tylko dlatego, że wydaje wam się, iż jesteście mądrzejsi od całej
reszty. Elitarne Fairy Tail, któremu zawsze wydawało się, że wolno mu wszystko,
i tym razem uratuje sytuację? Powiem ci - Przewodniczący pochylił się do przodu
- nie uratuje. Sami nie jesteście sami nic zrobić.
Laxus
skrzyżował ręce na piersi. To był jedyny niezawodny sposób jaki znał, aby
powstrzymać się od bicia kogokolwiek, a ten staruszek najwyraźniej bardzo
starał się go sprowokować. Niechętnie to przyznawał, ale miał gość gadane.
-
To może w takim razie ruszysz swoje przemądrzałe dupsko i powiesz to wszystko
przez zgromadzeniem Mistrzów? - zaproponował, patrząc wściekle. - Może wreszcie
zdecydujesz się, dziadzie, wyjść z tej ostoi spokoju, bezpiecznej Ery i
przenieść się tam, gdzie się coś dzieje? Myślicie, że jak któraś z gildii
postanowi się bić, to wam o tym powie? - zapytał, zaciskając pięści. - Gówno
prawda. O wszystkim dowiecie się dopiero wtedy, kiedy wasze własne wojsko
Rycerzy Run przyjdzie nas wszystkich wykastrować za otwarty atak. Więc ruszcie
dupy i jazda tam, gdzie może jeszcze coś znaczycie.
Po
tych słowach, w Sali Obrad zapadła cisza. Wszyscy magowie, którzy powstrzymali
się od udziału w tej, jakże gwałtownej "dyskusji", siedzieli sztywno
na fotelach, z zapartym tchem oczekując na ciąg dalszy. Ci, którzy w niej
uczestniczyli, wpatrywali się z gorejącą nienawiścią w przeciwników. Oznaczało
to mniej więcej tyle, że Radcy patrzyli wściekle na Laxusa, a Laxus patrzył
wściekle na całą resztę. Przewodniczący usilnie starał się zachować spokój lub
przynajmniej jego pozory, co nie wychodziło mu najlepiej.
-
Powinniśmy się... - zaczął, pocierając skronie, jednak urwał, widząc
powątpiewający wzrok swoich współpracowników. Nikt nie miał ochoty naradzać się
w obecności jednego z bardziej niebezpiecznych magów Fairy Tail. Co do tego, iż
niemożliwym będzie wygonienie go za drzwi, wszyscy wiedzieli aż za dobrze.
Widząc,
iż ze wszystkim musi sobie poradzić sam, Przewodniczący westchnął ciężko,
namyślając się przez moment, po czym wyprostował się.
-
A więc - podjął na nowo - pozwólcie mi zaproponować pewne rozwiązanie -
powiedział, bardzo starając się nie patrzeć na Dreyara. - Przedstawiciele
dotychczasowej Rady Magii, wraz ze mną, pozwolą sobie uczestniczyć w planowanym
spotkaniu w celu skonfrontowania planów Mistrzów gildyjnych z wyobrażeniami
innych organów decyzyjnych. Pozwolenie, o które proszą, zostanie wydane jedynie
czasowo i tylko dla określonych frakcji, by nie mogły z niego korzystać
wszystkie, także pomniejsze gildie. W przypadku nieścisłości, spróbujemy
rozwiązać problemy na miejscu. Czy to uzyska waszą aprobatę? - Przewodniczący
powiódł wzrokiem po magach, szukając jakichkolwiek większych oznak sprzeciwu. -
Dreyar? - zapytał, spoglądając na Laxusa. - Możemy liczyć na to, że rozstaniemy
się bez zbędnych krzyków i niepotrzebnej przemocy?
Mężczyzna
prychnął.
-
Ciężko oczekiwać po was czegoś więcej.
*
Spoglądając
przez pryzmat wcale nie tak dawnych wydarzeń, mogłoby się wydawać, że oto po
raz kolejny dokonywała się Rewolucja. Setki person w szarych strojach
przechodzących ulicami i uliczkami, paradujący otwarcie lub jedynie
przemykających pod ścianami budynków, szpile dziesiątek nieprzyjaznych spojrzeń
wbijanych tym, którzy zaburzyli spokój Królestwa. Ciężka atmosfera wrogości,
niechęci, obawy. Wszystko było tak jak wtedy. Tym razem było ich jednak zdecydowanie
więcej.
Ci
wszyscy, którzy do tej pory mogli jeszcze prychać z oburzeniem, jakim cudem
pomniejsza sekta poradziła sobie z obaleniem władzy w tak krótkim czasie, teraz
mogli jedynie łapać się za głowy i otwierać szeroko oczy, obserwując szarą
falę, która zalewała teraźniejszą Republikę mającą swoje źródło w samym
Kamieniołomie. Wszyscy - młodzi, starsi, wyżej lub niżej postawieni, będący
członkami od samych dni narodzin, lub ci, którzy wstąpili całkiem niedawno - ci
wszyscy znajdowali się teraz na ulicach, niczym ryby wyrzucone na brzeg przez
nieprzyjazne morze. Nie mieli swoich koron, które zwykli nosić podczas patroli,
których klejnoty jarzyły się delikatnie fioletowym blaskiem. Były ich setki, a
mimo to każdy zdawał się być sam.
Sami
zwykli mieszkańcy nie mieli pojęcia co się dzieje i co to wszystko może
oznaczać. Niektórzy spekulowali, iż oto nadchodzi upadek sekty, inni - iż to
jedynie przejście do kolejnej fazy zniewolenia przejętego kraju, kolejni
twierdzili, że to zwykły patrol na dużą skalę, którym nie należałoby się
przejmować. I tak naprawdę żaden z nich nie miał racji.
Rozproszeni
na wszystkie strony Cieniści dotarli do Krokusu, dotarli również do Magnolii,
gdzie wywołali powszechne poruszenie, zwłaszcza pośród magów. Zajmująca się
sprawunkami Lisanna ze zdumieniem obserwowała ubrane na szaro matki, ciągnące
za ręce ubrane w ciemne pelerynki dzieci, bez widocznego celu. Włóczący się po
mieście Max, starając się rozruszać ciało, nadal obolałe po niedawnym ataku, w
jednej chwili zapomniał o wszystkim i nie bacząc na bóle mięśni, popędził w
stronę budynku gildii, kilkakrotnie przepychając się między grupkami ubranych
na szaro postaci.
-
Nie jest dobrze! - wrzasnął, wpadając z impetem przez główne drzwi siedziby
Fairy Tail. - Cieniści w całym mieście!
Jeśli
wydawało mi się, iż tą informacją wywoła natychmiastowe poruszenie, to mocno
się pomylił.
-
A nawet w całym kraju - mruknął Wakaba, miętoląc papierosa w kąciku ust. - Masz
wczorajsze informacje, Max. Kareta, Makao. Tym razem nie uda ci się tego przebić
- dodał, z pełnym zadowolenia uśmiechem spoglądając w swoje karty.
-
Idź w cholerę - warknął wściekle mag, jedną ręką podtrzymując zsuwającego się z
jego kolana Romea. - Ile asów ukryłeś tym razem w rękawach, oszuście?
-
Nie o tym mówię! - zdenerwował się Max, podnosząc głos. - Oni są wszędzie! Jest
ich więcej niż wcześniej, a wszyscy bez tych swoich śmiesznych opasek. Zupełnie
jakby...
-
...wszyscy wyszli z Kamieniołomu? - dokończył Mistrz, pojawiając się tuż obok
niego. Miał ręce założone do tyłu i zmarszczone czoło. - Tak, coś takiego mogło
się wydarzyć.
-
Kolejna inwazja? - zapytał Gray, opierając się łokciami o blat baru. - Nie dość
im jeszcze?
Na
te słowa z miejsca podniosła się rudowłosa kobieta, jeszcze nie tak dawno
wciśnięta ze strachu w kąt Cienista. Przebywając przez jakiś czas już w gildii,
wyzbyła się swojego panicznego spojrzenia i histerycznego odruchu przyciskania
do siebie Tima za każdym razem, gdy ktoś podniósł głos. Nadal odnosiła się do
magów z rezerwą, aczkolwiek nie drżała przed nimi tak bardzo jak wcześniej.
-
Kolejna? - odezwała się nieoczekiwanie, a wszystkie oczy skierowały się na nią.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Nigdy... Dawno nie zdarzyło się coś takiego. Żeby
wszyscy zostali wygonieni z Kamieniołomu...
-
Przecież już było coś takiego - odezwała się Bisca. - Jak mówiłaś, że Wyrocznia
chciała mieć spokój...
Kobieta
zamilkła na moment, jakby chciała sobie przypomnieć kiedy to mówiła coś
podobnego. Za nic nie mogła odszukać w zakamarkach pamięci czegokolwiek
podobnego. Tymczasem Alzack ukradkiem kopnął lekko swoją dziewczynę w kostkę,
niezauważalnie kręcąc przy tym głową.
-
M-mniejsza o to - podjęła na nowo Cienista. - Nic takiego nie powinno się
zdarzyć. Przecież gdyby to... - urwała nagle, a jej źrenice powiększyły się
nieznacznie. - Chwileczkę! Mówiłeś... Mówiłeś, że nie mają koron? - zapytała
nagle, odwracając się gwałtownie w stronę Maxa. Siedzący na ławce Tim patrzył
na nią okrągłymi ze zdumienia oczami.
-
No... nie - odparł zdziwiony mag. Zdecydowanie nie był przyzwyczajony do tak
porywczych reakcji ze strony Cienistej. - Wszyscy, których widziałem, ich nie
mieli.
-
Przecież...! - Kobieta była w szoku. Stała nieruchomo, jakby wiadomość ta
odebrała jej jakąkolwiek zdolność do poruszania się. W gildii zaległa cisza,
wszyscy czekali na to, co powie. - Przecież to niemożliwe! - powiedziała,
opadając na ławę. - Przecież... Oni są bezbronni! - powtarzała wciąż to samo,
przebierając w powietrzu rękami, jakby szukając jakiegokolwiek oparcia.
Nawet
ci najmniej zainteresowani ściszyli nieco głosy lub zamilkli w ogóle. Panujący
gwar zmniejszył się nienaturalnie.
-
Bezbronni Cieniści wygonieni z Kamieniołomu? - twarz Wakaby wykrzywił dziwny
grymas. - To brzmi jak smoczy jednorożec, którego nigdy nie dostałem na
urodziny.
Wiadomość
ta powoli trafiała do pozostałych magów.
-
Odebrali im magię?
-
Ha! Już nie będzie sztuczek?
-
To na co jeszcze czekamy?
Podniecenie
wzrastało. Potencjał bojowy zmuszonych do siedzenia na miejscu magów domagał
się uwolnienia tu i teraz w postaci mniej lub bardziej etycznej walki. Duża
część jednak pozostawała sceptyczna.
-
Cisza! - Makarov podniósł głos. - Nie wyobrażajcie sobie za wiele - upomniał
ich, intensywnie myśląc. Co mogło skłonić Cień Ducha do takiego posunięcia?
"Bezbronni", mówiła ta kobieta, pozbawieni magii... Jaki był sens
pozbawiać swoich członków magii, w tym momencie? Nie, to nie mógł być prezent,
to bardziej - ...problem - powiedział na głos, pocierając brodę.
Nikt
jednak nie zrozumiał do końca, co miał na myśli.
Ja prerdolę! Czy ja dobrze widzę?! JULIZA DODAŁA ROZDZIAŁ! Nie dalej jak w niedzielę (chyba) odwiedziłam Twojego bloga, a tu taka niespodzianka! Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję! Po stokroć dziękuję! Na tę chwilę komentuję fakt pojawienia się notki, a jej treść ocenię dopiero, kiedy przypomnę sobie poprzedni rozdział. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale nie mam innego wyjścia. Kya!!!!!!! Juliza!!! Dziękuję!
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno,
Twoja R ♥.
Hej ho!
UsuńPrzybyłam, zgodnie z zapowiedzią :). A teraz lecim!
Kotku, na początek Cię poprawię, Laxus jest wnukiem Makarova, nie synem… A tak poza tym to hahaha! Laxi versus Rada jest świetny! Jak zawsze cyniczny, uszczypie, gdy nadarzy się okazja, ale nienatrętnie, bo zna umiar. Ogólnie pierwszy fragment bardzo mi się podoba! Te „ciosy w mordę”, „szanowny panie” i cała reszta oddają idealnie rozumowanie Dreyara i jego cięty język. No wielbię ponad wszystko Twoje lekkie pióro! Tak trzymaj, Kochana :).
Czytając ten fragment:
„- To może w takim razie ruszysz swoje przemądrzałe dupsko i powiesz to wszystko przez zgromadzeniem Mistrzów? - zaproponował, patrząc wściekle. - Może wreszcie zdecydujesz się, dziadzie, wyjść z tej ostoi spokoju, bezpiecznej Ery i przenieść się tam, gdzie się coś dzieje? Myślicie, że jak któraś z gildii postanowi się bić, to wam o tym powie? - zapytał, zaciskając pięści. - Gówno prawda. O wszystkim dowiecie się dopiero wtedy, kiedy wasze własne wojsko Rycerzy Run przyjdzie nas wszystkich wykastrować za otwarty atak. Więc ruszcie dupy i jazda tam, gdzie może jeszcze coś znaczycie”, miałam ogromną ochotę śmiać się w głos i bardzo żałuję, że jest pierwsza w nocy… Ale to nadrobię!
Co dalej? Muszę napisać, że mi samej wydaje się, iż komentarz jest mocno chaotyczny, albo i pozbawiony sensu, więc jeśli odczujesz to samo, wybaczam :). Przyznam się tylko do tego, że mój umysł powoli zasypia, jednak nie wiem dlaczego. Przecież śpię odpowiednio! Ale o rozdziale miało być! Nie o mnie! Przepraszam! Wracając do tematu, notka cacy, a że po prawie trzech latach dodana – co z tego?! Ważne, że się ukazała, bo naprawdę się martwiłam Twoją zapowiedzią i myślałam, że już nigdy nie wrócisz do tego opowiadania. Dalej. Uwierz, że nic a nic nie pamiętam Twoich OC i tego, że są w Gildii. Przepraszam! Pewnie z czasem zacznę czytać od początku i wszystko sobie ułożę w głowę, dlatego spokojna Twoja rozczochrana!
A teraz trochę narzekania i malutko betowania!
* „nie wpuszczania” – łącznie, Słońce;
* „hałastra” przez samo „h”;
* Kotek, zadbaj o szablon, bo ten się totalnie posypał;
* Jeśli piszesz rozdziały w oknie Bloggera, może użyj Worda? Jaką wielkość czcionki sobie ustawisz, taka będzie prezentowała się w rozdziale, bo chcąc przeczytać poprzednią i najnowszą notkę, musiałam mocno powiększyć obraz;
* coś jeszcze było, ale za cholerę sobie nie przypomnę, wybacz!
I na tę chwilę to wsio ode mnie. Zostaje mi życzyć Ci dobrej nocy, przesłać mnóstwa weny i wyrazić nadzieję, że częściej będę mogła przeczytać coś od Ciebie :).
A! I tak! Zapraszam na moje blogi:
* http://fairytail-another-story.blogspot.com/
* http://fairytail-different-stories.blogspot.com/
Będę zaszczycona, jeśli coś przeczytasz i skomentujesz, a tajemnicą nie jest, że mam ich jeszcze więcej :),
Twoja R ♥.
PS Za wszelkie błędy przepraszam!
Strasznie się cieszę że wznowiłaś pisanie. Ja i moja siostra wciągnełyśmy się w tą opowieść i liczymy że dasz radę odciągnąć ją tym razem do końca. A rozdział mimo małych błędów jak zawsze wciąga i sprawia że chce się czytać dalej. Mam nadzieję że dalej będziesz tak dobrze pisać i że akcja dalej będzie tak trzymać w napięciu aż do końca
OdpowiedzUsuń