niedziela, 12 maja 2013

Rozdział 27 - "Duch i wróżka"


No, wreszcie zaczęło się coś dziać.
Z uśmiechem, który prawie nigdy nie znikał z jego twarzy, Hill przemierzał kręte korytarze Kamieniołomu. Od chwili wejścia do „twierdzy” nie spotkał tu nikogo; nie usłyszał także żadnej rozmowy lub choć jej echa. Jedynym dźwiękiem, jaki mu towarzyszył podczas spaceru był odgłos jego własnych kroków – odbijający się od ścian, rozbrzmiewający donośniej w licznych grotach i zagłębieniach. Jaskinie opustoszały, nie było tu nawet Dostojników. Podobno był to rozkaz samej Wyroczni. Twierdziła ona, iż to przebywający w Kamieniołomie ludzie odbierają jej możliwość pozbierania myśli. Prawdopodobnie pierwszy raz od rozpoczęcia się jej rządów wydała samodzielnie tak bezwzględne polecenie. Do tej pory to Dostojnicy interpretowali jej słowa, szepty, wykrzykiwane podczas kolejnych wizji zdania oraz wiadomości od Arcymaga. Ona była Wyrocznią, wolą i powodem istnienia Cienia Ducha. To inni wcielali w życie odziedziczony plan największego z magów, którego kolejne założenia wypowiadane były jej ustami. To wszystko były prawdy głoszone przez przebywających najbliżej niej kapłanów.
Jednak tym razem było inaczej.
W korytarzach sąsiadujących z komnatą i sanktuarium Wyroczni panował trudny do opisania nastrój obawy i wielkiego szoku. Najwyżej postawieni kapłani wraz z zwyczajnymi kapłanami i najniższymi w hierarchii szarymi członkami spoglądali na siebie z niepokojem, a oczy wodzące po odzianych w zielenie sylwetkach wyrażały zdumienie i swego rodzaju strach. Dotychczas nie zdarzało się, by ich najwyższa dowódczyni, patrząca w przeszłość i przyszłość kobieta życzyła sobie oglądać tyle osób na raz. Było to wydarzenie zupełnie nowe, zważając na to, iż wstęp do komnat mieli jedynie Najwyżsi i Najsilniejsi – wiodące jednostki Planu Służebnego i Bojowego. Odosobnione były przypadki, w których za ciężkie wrota zaglądała osoba o niższym stopniu i zwykle działo się tak w sytuacjach wielkiej wagi. Dlatego teraz wszyscy, których Wyrocznia wezwała – wszyscy przebywający w Kamieniołomie – oczekiwali na dalszy bieg wydarzeń w mieszaniną lęku i podniecenia. Zostać wezwanym przez Najwyższą Kapłankę Cienia Ducha to wielki zaszczyt ale także wielkie wyzwanie.
Kiedy drzwi otworzyły się z głośnym zgrzytem, oczy wszystkich skierowały się ku sylwetce Najwyższego Dostojnika, który stanął na progu. W odpowiedzi na ukłony skinął jedynie głową, po czym wykonał głową gest zachęcający zebranych do wejścia. Po krótkiej chwili niezdecydowania, do pomieszczenia wsunęli się najpierw Najwyżsi wraz z Dostojnikami, potem przedstawiciele Pionu Bojowego – Najsilniejsi i Silniejsi, a na końcu szarzy członkowie, pełniący mniej ważne i znaczące funkcje. To oni byli zaoferowani najbardziej – zwykle tacy jak oni o bezpośrednim spotkaniu z kapłanką mogli jedynie marzyć, a często nie ośmielali się nawet na to.
To, ile razy komuś udało się tutaj dostać, wysokie, okrągłe pomieszczenie zawsze robiło na wszystkich wielkie wrażenie. Ogromny tron i prowadzące do niego schody niemalże onieśmielały, przywodząc na myśl Sąd Ostateczny i uroczyste stanięcie przed obliczem Boga. Właściwie można powiedzieć, iż tak właśnie było; dla odwiedzających siedząca tam wysoko osoba była najwyższą wartością i autorytetem. Kimś, o kogo i dla kogo mogli walczyć aż do samej śmierci i Uświadomienia.
Wyrocznia znajdowała się tam gdzie zawsze, na szczycie schodów. Jej sztywna, niewzruszona sylwetka spoczywała na tronie, obie dłonie leżały na dwóch przymocowanych do oparcia kryształowych kulach, mieniących się fioletowym blaskiem, a niezmiernie długie, czarne i proste włosy spływały aż do stóp. Oczy koloru wzburzonego morza spoglądały spod grzywki z najwyższą powagą na stojącą poniżej grupkę, padającą przed nią na kolana i gnącą się w ukłonach.
- Twoje polecenie, Pani, zostało spełnione – odezwał się uniżonym głosem Najwyższy, znajdujący się najbliżej schodów. – Są tu wszyscy, według twego życzenia.
Wyrocznia skinęła głową, po czym uniosła się odrobinę na tronie. Jej niemalże zupełnie biała cera silnie kontrastowała z ciemnymi włosami, sprawiając dość niesamowite wrażenie.
- Niektórzy z was wiedzą – rozpoczęła. Mimo iż nie podnosiła zbytnio głosu, był on słyszalny doskonale w każdym zakamarku ogromnej sali. – Jednak dla pewności powtórzę raz jeszcze… Arcymag ostatnio zamilkł – powiedziała, robiąc krótką pauzę. – Jego ostatnia wskazówka dotycząca Dreyara nadal pozostaje nieprzydatna, a od tamtego czasu głos najpotężniejszego spośród magów uparcie milczy, nie pozwalając na kolejne działania.
- Tyś potężniejsza, o Pani – odezwał się na dole czyjś gorący głos, a odpowiedział mu szmer aprobaty. Wyrocznia jednak zignorowała ich, podobnie jak Dostojnicy, którzy gwałtownie unieśli głowy, wpatrując się w nią z przerażeniem. Najwyższy spoglądał na nią wzrokiem pełnym osłupienia, nie mogąc wyrzec nawet jednego słowa. Oczywiście, że wiedział o całej sytuacji; musiał wiedzieć, jako człowiek piastujący najwyższą funkcję Pionu Służebnego. Tym, co go zszokowało, była łatwość, z jaką kapłanka udzielała poufnych informacji zupełnie przypadkowym członkom, do których kompetencji należało jedynie wykonywanie rozkazów.
- Długo myślałam – mówiła dalej Wyrocznia. – Szukałam przyczyny, starałam się zrozumieć… Dotarło do mnie jednak, iż jest to niemożliwe. Tak długo, jak w pobliżu słyszę was, tak długo jak gwar waszych dusz jest w stanie odciągnąć moje myśli od przepowiedni, nie będę w stanie nic zrobić.
Nastała długa, pełna niepokoju cisza. Przerwał ją dopiero głos jednej z klęczących postaci.
- Pani – odezwał się Najwyższy, pochylając głowę niżej. – Chcesz zatem…
- Pewna osoba – przerwała mu kapłanka – pewna osoba powiedziała mi ostatnio coś, co w pewien sposób zachęciło mnie do działania… Przeszkodę stojącą na drodze do spełnienia przepowiedni należy usunąć; trzeba jednak dokonać tego stosując jej własną siłę. Tę moc, tę siłę próbuję teraz odnaleźć – stwierdziła, kierując wzrok w dół. – Jednak wasze dusze są zbyt głośne. Jedynie śmierć zdoła je uciszyć.
Hill zaśmiał się krótko, a jego głos rozniósł się po korytarzach, jeszcze bardziej uwydatniając panującą dookoła ciszę. Niezmiernie bawiła go ta historia oraz przerażone miny Dostojników, które potrafił sobie doskonale wyobrazić. Opowieść usłyszał od Charlesa, który miał szczęście wówczas przebywać w Kamieniołomie i znaleźć się na tym niezwykłym zebraniu. Wyrocznia wycięła im naprawdę niezły numer, strasząc w ten sposób. Wszyscy pewnie myśleli iż oto nadszedł ich koniec… Mężczyzna po cichu żałował, iż nie dane mu było ujrzeć pełnych strachu twarzy nadętych ważniaków, rozczarował się również słowami kapłanki. Liczył, iż jego sugestia pociągnie za sobą bardziej radykalne działania. Wprawdzie mógłby znowu spróbować nakłonić Wyrocznię do ataku na Fairy Tail, ale nie dziś. Dziś miał co innego do roboty.
Uniósł rękę do twarzy i przesłonił na moment oczy, cały czas się uśmiechając.
Nakłonić Wyrocznię.
Gdyby tylko Dostojnicy go usłyszeli. Z pewnością od razu wylądowałby w jakimś wyjątkowo nieprzyjemnym miejscu, w którym prędzej czy później spotkałaby nie mniej nieprzyjemna śmierć.
On jednak bał się coraz mniej.
Z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień Wyrocznia traciła w jego oczach niemalże całą swoją boską aurę, stając się coraz bardziej przystępna, coraz bardziej ludzka. Zwłaszcza od feralnego dnia, kiedy widział się z nią po raz ostatni. Podobnie było podczas słuchania historii w Kamieniołomie. Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo traci w oczach niektórych swoich poddanych. Odarta ze swojej tajemniczości była jedynie zwykłą, zagubioną dziewczyną. Człowiekiem, takim jak on.
Mag zatrzymał się przed wejściem do pomieszczenia przeznaczonego dla Wyroczni i po krótkiej chwili wahania zdecydował się przekroczyć próg. Starając się, by zamykane drzwi robiły jak najmniej hałasu, ostrożnie spojrzał w górę. Była tam, jak zwykle siedząc nieruchomo niczym posąg. Zmrużywszy oczy, Hill mógł ujrzeć jej skupioną twarz. Podszedłszy bliżej, zauważył, iż patrzące w przestrzeń oczy wydają się puste, jakby nieobecne. Nawet nie zauważyła jego wejścia. I dobrze, przynajmniej oszczędzi mu to pewnych zmartwień.
Starając się stąpać delikatnie, by nie wybudzić kapłanki z letargu, mężczyzna przeszedł pomieszczenie, kierując się w stronę szerokich schodów. Zamiast jednak wejść na stopnie minął je i skierował się ku ścianie, pokrytej dziwnymi, niemożliwymi do rozczytania znakami. Ich zawijasy tworzyły obraz Kamieniołomu, uzupełniany drobnymi płytkami używanymi często przy mozaikach. Stanąwszy tuż przed nim, mag obejrzał się raz jeszcze na siedzącą na tronie dziewczynę, po czym wyciągnął rękę i nacisnął jedną z płytek, ukrytą między złotymi literami, tworzącymi jednocześnie najniższe piętro jaskini.
Wciśnięta płytka wysunęła się z cichym szczękiem, pozostawiając po sobie puste miejsce. Hill włożył w nie dłoń, po czym zacisnął palce na wgłębieniach tworzących swego rodzaju uchwyt. Uśmiechnął się szerzej, po czym pociągnął.
Ściana ustąpiła.
*
Tego dnia strażnicy służący nie tylko Magnolii, ale też najprawdopodobniej Cieniowi Ducha mieli okazję przekonać się, co to znaczy naprawdę zdenerwować członków Fairy Tail. Po zdumiewającym oświadczeniu Makarova wszyscy zamarli na chwilę, jakby nie wierząc własnym uszom. Tyle czasu ograniczania się (a raczej jego prób – Natsu i Laxus nijak się do owego zakazu nie stosowali), teoretycznego spokoju, podchodów… I teraz ot tak, otwarta wojna?
Pierwszy ocknął się Edvin, który pomimo swojego opanowania także dał się zaskoczyć tą bezpośrednią, natychmiastową odpowiedzią. Z marsowym czołem podniósł się z ziemi, po czym spojrzał znacząco na wpatrzonych w Mistrza Fairy Tail żołnierzy. Ci zrozumieli go bez słów; szybko doprowadzili się do porządku, po czym najstarszy z nich odchrząknął, starając się zwrócić na siebie uwagę pozostałych magów.
- W imieniu najwyższego urzędnika Magnolii, zarządcy miasta i zwierzchnika… - odkaszlnął, jakby wymawianie tak długiego tytułu sprawiało mu niejaką trudność. Jego gruby i głęboki głos nie brzmiał zbyt pewnie. – Jestem zmuszony aresztować was wszystkich.
- Nie wierzę… - odezwał się cicho Natsu, wpatrując się w podłogę. Gray spojrzał na niego; jego oczy były szeroko otwarte, a wzrok pełen niedowierzania. Zaraz jednak na twarzy chłopaka pojawił się pełen zadowolenia uśmiech, który już po chwili zamienił się w szczęśliwy wyszczerz dziecka czekającego na Gwiazdkę. – Wreszcie! – Wydarł się, wyrzucając pięści w górę i o mało co nie łamiąc szczęki Magowi Lodu, który nie przewidział takiego rozwoju sytuacji.
- Zabić mnie chcesz?! – Zdenerwował się chłopak, zaraz jednak także spojrzał na niezbyt rozgarniętych strażników na środku pomieszczenia. – Fairy Tail wreszcie wraca do gry? – Wydawał się być zdecydowanie ukontentowany. Z tej całej uciechy pozbył się bowiem nie tylko koszuli, ale też spodni. Oczywiście nie zauważając tego.
- Ach, to dla Juvii za wiele! – Zakrzyknęła Kobieta Deszczu, zasłaniając czerwoną jak burak twarz rękami i cofając się do tyłu. Nie pamiętała jednak, że po tak długim czasie bezczynności jej nogi nie są jeszcze w najlepszej kondycji, toteż nie mogła przewidzieć, iż po zrobieniu jednego kroku runie jak długa, prosto na siedzącą na stole Canę z ogromną beczką w rękach. Beczka poleciała wprost na Wakabę, który bynajmniej nie był z tego powodu zadowolony.
- Hej! – Zawołał, przecierając twarz. – Ostrożniej z tą gorzałą, papierosa mi zgasiłaś!
Quatroe stał pośród tego rozgardiaszu, ogarniając wszystko nic nie rozumiejącym wzrokiem. Nie pojmował beztroski tych ludzi, która wraz z nakazem aresztowania powiększyła się znacznie i nieodwracalnie. W całej sali panował gwar, taki sam, jak za starych, dobrych czasów. Tradycyjnie zupełnie nie pasujący do sytuacji. Wiedział co nieco o Fairy Tail, nie miał przecież do czynienia z tą gildią po raz pierwszy. Nie przewidział jednak, że nawet w obliczu konsekwencji prawnych będą zachowywać się jak skończeni kretyni zbiegli z zakładu dla umysłowo chorych. Należało z tym jak najszybciej skończyć.
Mężczyzna poszukał wzrokiem dowódcy, jeszcze bardziej zdezorientowanego i skołowanego niż on sam. Zanim jednak zdążył dać mu jakikolwiek znak, ktoś chwycił go znienacka za ramię. Ledwo zdążył się odwrócić, nastąpiło bardzo nieprzyjemne spotkanie twarzy zarządcy z twardą, rozgrzaną pięścią. Siła uderzenia była tak duża, iż Edvin poleciał do tyłu – już drugi raz tego dnia.
Na jego miejscu stał teraz Natsu, wyprostowany, z triumfem wypisanym na twarzy. Swobodnym ruchem kręcił stawem barkowym, jakby sprawdzając kondycję ramienia po udanym uderzeniu. Makarov uśmiechnął się na ten widok. Tyle razy już planował całą tę sytuację w myślach, a jednak zawsze zdarzało mu się pomijać właśnie wątek z pozbyciem się oddziału z gildii. O to mógł być pewny – Natsu z pewnością świetnie sobie poradzi.
- Wojna, co? – Odezwał się Smoczy Zabójca, kiedy Edvin podniósł głowę, spoglądając na niego zmęczonymi oczyma. Usta mężczyzny były rozkrwawione, a nos prawie na pewno złamany. – Chyba nie myślałeś, że damy się grzecznie zakuć w kajdanki, co? Nawet nie wiesz – dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej – jak bardzo się cieszę, że mogę ci wreszcie uczciwie przywalić!
- Hola – usłyszał za sobą znajomy głos. Gray stał tuż za jego plecami, na szczęście już w spodniach. Nad jego dłonią unosiła się chłodna, niebieskawa mgiełka. – Chcesz się bawić sam? Żartujesz sobie, gościu?
- Byłem pierwszy! – Natsu spojrzał na niego z niechęcią, rozpalając własne płomienie. – Spadaj, lodowy głupku.
- Coś ty powiedział?!
Zanosiło się na kolejną bójkę. Dwóch magów stało naprzeciwko siebie, ciskając gromy z oczy i przygotowując się do walki. W ciągu kliku sekund zdążyli zapomnieć o prawdziwym przeciwniku i przenieść swoją uwagę na kogoś innego.
- Wystarczy już tego! – Obaj chłopcy zarobili równocześnie po silnym uderzeniu w czaszkę. Erza, która nie wiadomo skąd pojawiła się tuż za ich plecami, wydawała się być już mocno zirytowana. – Widać, że oboje macie problemy ze sobą. Z drogi! – Nakazała ostro. Przerażeni przyjaciele odsunęli się natychmiast, przy akompaniamencie dwóch nienaturalnie wysokich pisków brzmiących trochę jak „Aye!” Happy’ego, tyle że niewiele dało się zrozumieć. Tytania zrobiła krok na przód, po czym jej postać nagle zalśniła dziwnym blaskiem. Po jednej czy dwóch sekundach prezentowała się już wszystkim we wspaniałej zbroi Niebiańskiego Koła.
- Nie mam wyjścia – stwierdziła nie bez satysfakcji, a w jej brązowych oczach pojawił się groźny błysk. – Chyba będę musiała zająć się nimi osobiście.
- Nie rób tego, Erza! – Wydarło się na raz z kilku gardeł, przy akompaniamencie dźwięku odsuwanych i przewracanych krzeseł, oraz szurania butów. – Nie tutaj!
- Opanuj się, Erza! – Zdenerwował się Makao, zachowując jednak w miarę bezpieczną odległość – Gildię nam rozwalisz!
- Oraz całe miasto, jeśli będzie trzeba! – Odkrzyknęła dziewczyna, kierując się w stronę strażników ze złowróżbną miną. Mogło się to wydawać dziwne, ale ten nagły atak wściekłości wydawał się większości dość naturalnym zjawiskiem. Zbyt długo była spokojna, by teraz znieść całe napięcie bez wyładowania go na kimś. Większości, ale nie strażnikom, którzy od chwili wystąpienia Tytanii cofali się coraz dalej w stronę wyjścia. Oglądający całą scenę Edvin – spod ściany i to jednym okiem (drugie było paskudnie podbite) – obejrzał się ze złością na tych,  którzy rzekomo mieli go chronić przed podobnymi zwrotami akcji. To mieli być żołnierze? Tchórze, drżący ze strachu przed bandą dzieciaków nauczonych paru magicznych sztuczek? Co w ogóle było w tym Fairy Tail, że wszyscy się ich bali? Owszem, statusu najsilniejszej w Fiore gildii nie dostaje się za nic, ale w porównaniu z potęgą Cienia Ducha to nadal była niczym więcej, jak tylko jedną marną przeszkodą!
- Proszę bardzo – odezwał się, opierając się ręką o ścianę i starając podnieść. Jego nogi drżały, a ciało chwiało się i obsuwało bezwładnie po murze. – Róbcie co chcecie. Życzę wam powodzenia w pokonywaniu kilkutysięcznej armii magów. Powodzenia! – Dodał, spluwając ze złością. Chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak coś uniosło go do góry za przód szaty, po czym przycisnęło do ściany, nawet na chwilę nie rozluźniając żelaznego uchwytu.
Patrząc jednym okiem, Quatore ujrzał przed sobą pełną kolczyków twarz o czerwonych oczach i długich, potarganych czarnych włosach. Usta chłopaka rozciągnięte były w przerażającym uśmiechu, a trzymające zarządcę ramię dociskało go do muru tak mocno, iż niemalże brakowało mu tchu. No tak. Gajeel, Żelazny Smoczy Zabójca.
- Gi-hee – parsknął, nadal szczerząc zęby. – Obawiam się facet, że nadal nie zdajesz sobie sprawy z kim tak naprawdę zadarłeś.
*
Żadnego pomysłu. Ani jednego.
Lucy westchnęła ciężko, po czym opuściła rękę, w której od dobrych paru chwil trzymała kilka kart od tajemniczej rudej kobiety. Wizerunki słońca, burzy i inne pozostawione przez dziwną istotę rysunki rozsypały się na pościeli, mieszając ze sobą. Kilka nawet spadło na podłogę, jednak dziewczyna nie zwróciła na to uwagi. Czuła się zagubiona i zniechęcona. Nieważne ile czasu wpatrywała się w karty, przywoływała z pamięci niezrozumiałe dla niej słowa, w głowie nadal miała kompletną pustkę. Nie potrafiła tego nijak połączyć z Arcymagiem lub Cieniem Ducha, a miała niemalże pewność, iż te sprawy są jakoś powiązane z pojawieniem się kobiety. Czarodziejka zdawała sobie sprawę, iż najprawdopodobniej przepowiadała ona przyszłość, ale jedyne, co wywnioskowała z luźno posklejanych ze sobą zdań to to, iż Fairy Tail grozi niebezpieczeństwo.
Lucy skrzywiła się i przeczesała grzywkę palcami. Levy wprawdzie kazała jej zrobić sobie przerwę, jednak jakoś nie potrafiła się zrelaksować, zwłaszcza, iż dookoła było aż gęsto od tajemnic i nierozwiązanych zagadek. Irytowała ją jej własna niemoc. Nie tylko ona, a także Erza i Laxus spotkali wróżbitkę i każde z nich również otrzymało podobne karty (które zresztą jej chętnie oddali – Tytania prosiła, by ją poinformować, kiedy coś się wyjaśni; Smoczy Zabójca Błyskawic twierdził, iż tak czy siak by je wyrzucił, więc w sumie jest mu wszystko jedno). Przypominały nieco te używane przez Canę, jednak ta nie potrafiła ich rozpoznać.
Rozmyślenia dziewczyny przerwało nagłe ciche pukanie w szybę. Słysząc ten niespodziewany dźwięk, Lucy podniosła się nie bez zdziwienia, nieco przestraszona. Zaraz jednak zerwała się i podeszła do okna, zastanawiając się, czy to przypadkiem nie Natsu wraz z Happym postanowili odwiedzić ją znów taką a nie inną drogą. Otworzywszy okno na oścież, niemalże osłupiała na widok tej samej, rudej kobiety ubranej w ciemnozieloną suknię. To mógł być jedynie cud albo przedziwny zbieg okoliczności – osoba, która od dobrej pół godziny zajmowała jej myśli stała teraz na bruku, uśmiechając się przyjaźnie spod nałożonego na głowę kaptura.
- Znalazłam – poinformowała ją radośnie, szukając czegoś w jednym z niezwykle szerokich rękawów. Nie przejmując się brakiem odpowiedzi ze strony zdezorientowanej czarodziejki, mówiła dalej. – Długo mi to zajęło, prawda. Ale zobacz! – Z triumfem wyciągnęła rękę, trzymając w dwóch palcach kartę z narysowaną na niej dziwną istotą, jakby duchem, otoczonym srebrną poświatą. – Duch oznacza szczęście. Szukajcie duchów, mogą naprawdę pomóc. Jak wróżki – dodała i zachichotała cicho, jakby śmiejąc się z dla siebie jedynie zrozumiałego żartu. Kaptur zsunął się z kształtnej głowy, uwalniając burzę rudych loków. – Trochę niefortunnie, biorąc pod uwagę to, komu teraz płacimy podatki.
Lucy, która z minuty na minutę gubiła się coraz bardziej i rozumiała coraz mniej, miała ochotę uczepić się tego jedynego znajomego twierdzenia, by wreszcie odezwać się do tej tajemniczej kobiety. Jeszcze chwilę temu w głowie kłębiły jej się setki pytań, jednak mimo iż teraz stała z nią twarzą w twarz, nie potrafiła zadać żadnego z nich. Zamiast tego otworzyła usta, by jakoś nawiązać kontakt z nieznajomą wróżbitką („Tak, to prawda” było jak na razie najbardziej rozbudowaną reakcją, jaka jej przyszła do głowy), jednak ktoś ją ubiegł.
- Homa – usłyszała za sobą zaspany głos. Odwróciła się i prawie że wypadłaby przez okno, po raz kolejny cofając się w szoku. Crux może i nie był przerażającym lub szczególnie niebezpiecznym duchem, ale jego nagłe pojawienie się mogło nieźle człowieka zaskoczyć. – W rzeczy samej.
- Sam się przywołałeś?! – W sumie powinna być przyzwyczajona do tego rodzaju niespodzianek. Virgo namiętnie korzystała z możliwości nagabywania swojej pani o każdej porze dnia i nocy i nieustannego męczenia o karę.
Nie usłyszawszy odpowiedzi, dziewczyna westchnęła ciężko. Ile tego rodzaju niespodziewanych wydarzeń czeka ją jeszcze podczas tej niezbyt długiej właściwie przerwy w pracy? Odwróciwszy się do rudej kobiety, zebrała się w sobie, żeby wreszcie coś powiedzieć, jednak zaraz zrezygnowała, widząc pod oknem jedynie pustą powierzchnię chodnika. Wróżbitka najwyraźniej skorzystała z okazji i niezwłocznie się ulotniła, pozostawiając po sobie jedynie dwie leżące na parapecie karty. Z wizerunkiem ducha i wróżki.
- Niech to! – Lucy wychyliła się przez ramę okienną tak, iż jedynie ta część jej ciała, znajdująca się poniżej pasa pozostawała jeszcze w pokoju. Rozglądając się bacznie w obie strony, szukała wzrokiem sylwetki kobiety, jednocześnie zastanawiając się, jakim cudem zapukała w szybę i położyła karty na parapet, skoro jej sypialnia znajdowała się na piętrze, czyli poza jej zasięgiem. Jak się jednak spodziewała, nigdzie nie zauważyła tajemniczej kobiety.
- Lucuś, uważaj! – Dobiegł ją rozbawiony głos jednego z rybaków, który właśnie przepływał kanał wąską łodzią. Dziewczyna pomachała mu, po czym zrezygnowana zamknęła okno, uprzednio zgarniając z parapetu obydwie karty. Crux nadal unosił się nad ziemią, trwając z zamkniętymi oczami. Właściwie nie wiadomo było, czy zdążył już zasnąć, czy może jednak nie utracił jeszcze kontaktu ze światem. Wyraźnie ani myślał wracać do domu, z sobie tylko znanych powodów.
- Przydałbyś się na coś! – Zawołała z irytacją Lucy, targając włosy. Denerwowała ją bezczynność Gwiezdnego Ducha, zwłaszcza iż ona miała dziką ochotę zrobić cokolwiek, by rozwiązać męczący ją problem. Istniała jedynie drobna przeszkoda. Nie miała pojęcia jak. – Dowiedzieć się, kim ona jest, na przykład!
Nieoczekiwanie istota skinęła niezbyt przytomnie wielką głową w kształcie krzyża, która po chwili przechyliła się na bok. Zaraz potem w całym pokoju rozległo się znajome posapywanie i poświstywanie. Czarodziejka opuściła ręce i spojrzała na niego zaskoczona.
- Śpisz? – Spytała niepewnie, chociaż doskonale wiedziała, że to nieprawda. Happy często dziwił się jej zdolności rozpoznawania kiedy Crux w myśli, a kiedy po prostu drzemie. Tym razem jednak nie mogła uwierzyć, że duch potraktował jej słowa poważnie.
Po krótkiej chwili czekania głowa wraz z wąsami poderwała się, a wytrzeszczone oczy i wrzask dały znać, iż wyszukiwanie się wreszcie zakończyło.
- Nic nie znalazłem – poinformował ją Crux. – Nie ma na świecie żyjącego Gwiezdnego Maga o takiej postaci.
Lucy, która na kilka sekund wstrzymała oddech w niemym oczekiwaniu, westchnęła i opadła na łóżko.
- Tak myślałam – stwierdziła, patrząc w sufit. – Ona nie może być Gwiezdnym Magiem… Co zresztą za podejrzenia, przecież ona używa kart… Zaraz! – Poderwała się nagle. – Powiedziałeś żyjących?! To znaczy, że kiedyś był ktoś taki? I czemu szukałeś tylko wśród żyjących?
- To brzmi zupełnie bez sensu – stwierdził sennym głosem duch, kiwając się na boki. – Moje umiejętności nie dotyczą wyszukiwania magów o tym samym wyglądzie, zwłaszcza z dalekiej przeszłości.
- Ale przed chwilą szukałeś!
- Ale teraz jestem zmęczony.
Dziewczyna osłabła wobec takiej logiki. Nie mogąc znaleźć argumentów mogących podważyć jakoś to niezłomne stwierdzenie, pochyliła się do przodu, kryjąc twarz w pościeli. Znowu w kropce, znowu bez żadnej wskazówki.
- Nazywała się Minara – odezwał się Crux po dłuższej chwili. – Amatorka, posiadała jedynie parę kluczy. Zmarła w 614 roku, według kalendarza Fiore, pozostawiając po sobie trzy duchy, między innymi Wagę. A teraz pozwoli panienka, że odejdę. Rozmowa z nią jest szalenie wyczerpująca.
*
To było absolutnie niesamowite.
Hill stał w lekkim rozkroku, z rękami rozłożonymi w taki sposób, jakby chciał objąć w całości stojący przed nim istny pomnik wszelkiej siły i mocy. Jego oczy były otwarte, podobnie jak usta, zwykle rozciągnięte w lekkim, uprzejmym uśmiechu. Unosząca się wokół fioletowa poświata sprawiała niesamowite wrażenie, podobnie jak ogrom cudu i potęgi, przed którym stał właśnie w tej chwili.
Był w stanie to zrobić. Wykorzystać tę moc, ten testament kilku pokoleń władców i Dostojników Cienia Ducha, spadek Arcymaga i jego magię, ukrytą gdzieś we wnętrzu Kamieniołomu. Wszystko inne przestało się liczyć. Stojąc tak w bezruchu, podziwiając piękno i ogrom tajemnicy organizacji, której był członkiem, zapomniał o wszelkich zobowiązaniach i przeszkodach. Jedyne czego chciał, to posiąść TO. Zdobyć na własność. Sprawić, by stanowiło jego potęgę, podwaliny pod imperium, które może z TYM stworzyć.
Nie zwracał uwagi na otoczenie, ba! Właściwie o nim zapomniał.
Wobec tego nie był w stanie zauważyć małej dziewczynki.
Małej, błękitnoskórej istotki, wpatrującej się w niego ogromnymi, fioletowymi oczami.
 ~*~
Tak dla wyjaśnienia - według mojego kalendarza, rozdział nadal pojawił się "przed końcem tygodnia" :) A tak serio, to dziwnym trafem nagle okazało się, iż mam mnóstwo zajęć, a przepisywanie rozdziału z zeszytu na komputer jest mniej zajmujące od pisania go na brudno. Tak więc korzę się i mogę nawet spróbować obiecać, że następnym razem będę bardziej terminowa, ale... Jakoś tak już sama sobie nie wierzę... Ale nadzieję zawsze można mieć!
Twardym trza być, a nie mientkim!


2 komentarze:

  1. Czyli zagadka listu rozwiązana!!! Ciekawe czy temu Hillowi coś się stanie. Może ta mała go zlikwiduje???

    OdpowiedzUsuń
  2. Ps. Denerwuje mnie, że osoby czytające Twoje opowiadanie nie komentują go... To jest najboleśniejszy cios jaki może przyjąć na siebie pisarz... Dlatego żeby było Ci miło komentuje każdy rozdział :D. Żeby nie było, że o Tobie nie pamiętam :P

    OdpowiedzUsuń