sobota, 1 czerwca 2013

Rozdział 28 - "Taka sytuacja"

- Minara, tak? – Levy westchnęła, odchylając się mocno na krześle i zakładając nogi na stół. Nie było to może zbyt eleganckie ale po tylu godzinach grzebania w rozpadających się woluminach zapisanych notatkami w trzech różnych alfabetach w sumie można było jej to wybaczyć. – Nic tu się nie trzyma kupy.
Lucy siedząca tuż obok i kontemplująca w zamyśleniu układ drewnianych słoi na stole, doszła do podobnych wniosków. Usłyszawszy znajome imię od Cruxa była bardzo poruszona odkryciem. Kto wie, może to właśnie jest droga do rozwiązania całej zagadki? Jej uczona przyjaciółka również wydawała się być tym zainteresowana, kiedy dwa dni temu czarodziejka wpadła do biblioteki jak burza, już w biegu przekazując co ważniejsze informacje. Teraz jednak, kiedy dwa dni później postanowiła sprawdzić, czy coś z tego wyszło, Levy zdawała się nie przejmować tym zbytnio.
- Wprawdzie jest to jakaś wskazówka – mówiła, obgryzając ołówek i kiwając się to w przód, to w tył, nadal w tej samej, dziwnej pozycji. – Ale ile byśmy nie wiedziały o tej kobiecie, to tożsamość i rola Arcymaga w tym całym zamieszaniu nadal jest jedną wielką niewiadomą. Wiemy, że żył w okolicach sześćset trzynastego roku i całkiem możliwe, że miał narzeczoną, Gwiezdnego Maga. Poza tym pustka. Nic o Głównym Magu, nic o jakimkolwiek Acalinie. Jakby go ktoś kompletnie wymazał z historii Fiore. Nie wiem czy jest sens kontynuować te badania – zakończyła, opuszczając z hukiem nogi krzesła. – Trzy tygodnie pracy i nadal jesteśmy w punkcie wyjścia. Wprawdzie Mistrz nadal upiera się, że może to nam pomóc, ale szczerze wątpię…
- Czyli jednak nie są nic warte – stwierdziła Lucy, wzdychając. Opierała łokcie na stole i przyglądała się trzymanych w dwóch palcach kartom. Od kiedy otrzymała je od rudowłosej kobiety, musiała spojrzeć na nie co najmniej raz dziennie. Im dłużej wpatrywała się w tkwiące w jej dłoniach przedmioty, tym silniejsze było wrażenie, iż delikatnie się żarzą. Zwłaszcza wizerunek wróżki.
- Podobnie jak to tutaj – dodała czarodziejka, wyciągając jedną z książek z otaczających ją stosów. Ze stropioną miną spojrzała na tom, po czym odłożyła go na stół. – Można by było się spodziewać, że coś obłożone tak niesamowitym zaklęciem będzie w jakiś sposób pomocne albo że będzie zawierało jakieś znaczące informacje… Niestety, poza tym krótkim liścikiem z datą i prawdopodobnym imieniem Arcymaga posiada najwyraźniej jedynie wartość sentymentalną. Poza tym jest jeszcze możliwość, że ta książka należała do zupełnie innej osoby niż ta, której szukamy. W sumie można by snuć takie podejrzenia w stosunku do każdej zdobytej informacji, więc nie bądźmy już takimi fatalistami. Przestając wierzyć w te nieliczne wskazówki kompletnie straciłabym grunt pod nogami – zakończyła, zdejmując okulary i przecierając zmęczone oczy. Lucy zauważyła rysujące się pod nimi fioletowe cienie; przyjaciółka musiała naprawdę ciężko pracować.
- Niesamowite – Lucy spoglądała na nią z mieszaniną podziwu i troski. – Jakim cudem jesteś w stanie zajmować się tym tak długo? Większość ludzi poddałaby się już dawno.
„A w przypadku ludzi z naszej gildii” dodała w myślach „połowa posnęłaby z nudów już w ciągu pierwszej godziny, ba! Pierwszych piętnastu minut”.
W odpowiedzi dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Jestem przyzwyczajona do pracy z książkami… No i lubię je – odparła, uśmiechając się lekko. – Poza tym na początku było to całkiem ciekawe, jak zabawa w detektywa. Kiedy jednak podejrzany jest umarłym sto pięćdziesiąt lat temu magiem, o którym świat zapomniał, sprawa się komplikuje. Prawdę mówiąc, ten Arcymag już porządnie mnie zirytował. Jeszcze dawno nie poniosłam takiej porażki przy samym wyszukiwaniu informacji – zażartowała.
- Nie wszyscy są tak wytrwali jak ty – stwierdziła Lucy, znacząco patrząc na żywy obrazek za plecami przyjaciółki. Pośród opadłych tomiszczy i zakurzonych tekstów tkwili Jet i Droy, śpiąc sobie w najlepsze. Pierwszy z nich półleżał na stolę, rękę nadal trzymając na otwartej księdze o fascynującym tytule „Magia w Fiore na przestrzeni wieków”, drugi z kolei siedział na stercie książek, a jego głowa spoczywała na trzymanej na kolanach encyklopedii. Oboje wyglądali, jakby drzemali tak już od dłuższego czasu.
Levy uśmiechnęła się pobłażliwie, patrząc przez ramię na swoich towarzyszy.
- Ci dwaj prawie codziennie deklarują się, że mi pomogą, ale prędzej czy później i tak zasypiają. Bezużyteczni goście…
Lucy zachichotała. Jet podniósł na moment głowę, mierząc dziewczyny nieprzytomnym wzrokiem, po czym opuścił ją z powrotem, nie budząc się przy tym nawet na chwilę. Zaraz jednak na schodach rozległy się głośne kroki, a po kilku sekundach drzwi biblioteki rozwarły się gwałtownie, z hukiem uderzając o ścianę. Obaj młodzieńcy obudzili się tym razem naprawdę, zrywając się gwałtownie z miejsc i przewracając misternie ułożone piramidy z najróżniejszych ksiąg i książek.
- Gajeel! – Levy z oburzeniem spojrzała na stojącego w wejściu Żelaznego Zabójcę. – Mógłbyś być choć trochę, odrobinę subtelniejszy?
- Jaki? – Chłopak spojrzał na nią z nieukrywaną irytacją. – Po cholerę? Ty widziałaś, co się dzieje na górze?
Od czasu deklaracji walki minęły dopiero niecałe dwa dni, a już dawało się odczuć jej skutki. Wprawdzie największa elita Cienia Ducha nadal pozostawała w ukryciu, a zwyczajni, szarzy członkowie sekty poznikali raptem z ulic, jednak nadal pozostawał sprawa poddanych zarządcy miasta żołnierzy. Edvin nie mógł magom Fairy Tail wybaczyć upokarzającej porażki sprzed paru dni – po Magnolii zaczęły kręcić się uzbrojone patrole, których zadaniem było najwyraźniej polowanie na pojedynczych czarodziei. Wracająca do domu Lucy kluczyła wszystkimi możliwymi uliczkami, unikając jak ognia spotkania z jednym z oddziałów i nadkładając w ten sposób drogi. Niektórzy nie mieli takich problemów – Natsu najchętniej cały dzień spędziłby łażąc po mieście i „łapiąc” co mniejsze oddziały, podobnie jak Gajeel. Ich zapał był jednak skutecznie gaszony przez Erzę i Mistrza. Mimo deklaracji wojny, Fairy Tail w gruncie rzeczy nie było jeszcze do końca gotowe na zmasowany atak. Opieszałość i niepewność Cienia Ducha w działaniach było im w gruncie rzeczy bardzo na rękę. Makarov, który liczył na taki rozwój wydarzeń, nie zamierzał pozwolić, by awantury skłoniły przeciwnika do zajęcia się kłopotliwą gildią.
Kiedy zajmujące się księgami dziewczyny weszły w towarzystwie Gajeela do głównego pomieszczenia gildii, trafiły na sam początek rozwijającej się dopiero dyskusji. Mirajane posłała im uśmiech, zaraz jednak przerzuciła swoją uwagę z powrotem na siedzącego po turecku na barze staruszka. Przed nim stał Alzack, wyraźnie zdenerwowany, za nim zaś stała Bisca, starająca się go uspokoić. Reszta siedziała przy pojedynczych stołach, jednak wielu magów spoglądało w stronę strzelca.
- Chwila, Mistrzu! – zaaferowany mag postąpił krok w kierunku Mistrza, rozkładając ręce. – Mam rozumieć, że odstawiłeś tę całą szopkę przed Edvinem doskonale wiedząc, że w razie bezpośredniego ataku nie mielibyśmy szans się bronić?! Postawiłeś wszystko na jedną kartę!
- Alzacka denerwuje podejście Mistrza – szepnęła Mirajane, nachylając się w stronę Lucy. – Wypowiadając wojnę, Mistrz wyraźnie liczył na to, że Cień Ducha nie zrobi żadnego znaczącego ruchu. Gdyby stało się inaczej, mielibyśmy naprawdę poważne kłopoty.
- Więc przewidział to, że Edvin nas nie zaatakuje? – Lucy otworzyła szeroko oczy, mówiąc nieco głośniej. Stojący nieopodal Alzack musiał ją usłyszeć, gdyż spojrzał na nią zaskoczony. Bisca podeszła do niego od tyłu i położyła mu dłonie na ramionach w uspokajającym geście.
- Przewidział…?
- Widzisz, Alzack – odezwał się Makarov, patrząc na maga łagodnie. – Może jestem już zgorzkniałym starcem i moje strategie są już mocno przestarzałe, ale tak się składa, że w ciągu tego miesiąca miałem mnóstwo czasu na rozmyślanie. W końcu doszedłem do wniosku, że gdyby Cień Ducha uznał za priorytet zniszczyć naszą gildię, zrobiłby to na samym początku, kiedy jeszcze wszyscy biegaliśmy zdezorientowani i mogliśmy wpaść w każdą zastawioną pułapkę. Mieli mnóstwo pretekstów do ataku, choćby kretyńskie zachowanie mojego głupiego wnuka podczas parady. – Siedzący w kącie, w towarzystwie dwójki magów ze swojej drużyny Laxus prychnął głośno na te słowa. Kilku magów uśmiechnęło się na samo wspomnienie całego tego zamieszania; Trzeba przyznać, że Smoczy Zabójca odstawił niezłe przedstawienie. Mistrz jednak ciągnął dalej. – Jednakże nawet to nie sprowokowało ich do ataku. Biorąc pod uwagę to, schwytanie Wendy i Freeda, a także próby porwania Laxusa, nasuwa się jeden wniosek…
- Jesteśmy im do czegoś potrzebni? – Głos siedzącego na jednym z krzeseł Graya brzmiał powątpiewająco. Także inni magowie nie wydawali się być przekonani. – Po cholerę im ktokolwiek z nas? Nie dość im własnych pionków na planszy?
- Może zdali sobie sprawę, że nie dorastają nam do pięt! – Natsu wydawał się być usatysfakcjonowany takim uzasadnieniem. Duma w głosie chłopaka rozbawiła całe towarzystwo i przez kilka sekund gildię wypełniały śmiechy. Nie spodobało się to jednak samemu Dragneelowi, którego zirytowało takie podejście. – No co?!
- Nie sądzę, żeby się nas bali – wtrąciła Levy, opierając się o bar. – Tak jakbyśmy my mieli coś, co dla nich jest nieosiągalne…
- Pamiętacie te teksty sprzed miesiąca? – Makao odstawił kufel na stół i odwrócił się w stronę baru. – Ci Cieniści chodzili po mieście jak nawiedzeni i bredzili coś o Uświadomieniu i Smoku… Że niby Smok się do nich przyłączy i wtedy będzie Armagedon, albo coś w tym stylu.
- A potem te ataki na Laxusa…
Przez chwilę w gildii zapadła cisza. Wszyscy starali się przetrawić zdobyte informacje.
- Nie mówcie mi tylko, że ten „Smok” to Laxus! – Natsu zwrócił się w stronę Levy ze złością w oczach.
- Wszystko by na to wskazywało…
- Nie róbcie sobie jaj! – Gajeel uderzył pięścią w stół tuż obok dziewczyny, która aż podskoczyła. Jego również musiała rozgniewać ta teza. – Przecież on nie jest nawet prawdziwym Smoczym Zabójcą!
- Uważaj na słowa, bachorze – warknął Dreyar, wstał. Zrobił parę kroków w kierunku baru, trzymając ręce w kieszeniach i wpatrując się w Gajeela nieustępliwym wzrokiem. – Chcesz, możemy zaraz sprawdzić kto tu jest prawdziwy.
- Chcesz walczyć, Laxus?! – Natsu rozpalił płomienie na dłoniach i pochylił się nieco. – Mnie to pasuje!
- Uspokójcie się obaj – upomniał ich Makarov, uderzając porywczego Smoczego Zabójcę Ognia kantem kilkakrotnie powiększonej dłoni. – Mając tak szczątkowe informacje, nie jesteśmy w stanie tego określić. Do czasu zdobycia dowodów to będzie nasza alternatywa.
Wciśnięty w ziemię Natsu nie był w stanie zaoponować w żaden sposób. Nie żeby nie próbował, jednakże niezrozumiałych dźwięków wydawanych przez chłopaka nikt nie był w stanie zinterpretować w odpowiedni sposób. Także Gajeel zdawał się stracić ochotę do dalszej kłótni. Widząc, że wszelki opór został chwilowo stłumiony, Makarov otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. Jednakże zanim to się stało, drzwi wejściowe otworzyły się ze zgrzytem i do środka niemalże wpadł nieźle poturbowany Max. Oddychał ciężko, pochylając się mocno. Widać było, że ledwo trzyma się na nogach.
- Max! – Kilku z zebranych zerwało się z miejsc, podbiegając do maga. Najszybsza z nich wszystkich Laki dobiegła do chłopaka w samą porę. Najwyraźniej wyczerpał już wszystkie swoje siły, gdyż padł bezwładnie, unikając zderzenia z podłogą jedynie dzięki pomocnej dłoni czarodziejki.
- Co ci się stało?! – Mag faktycznie nie prezentował się zbyt dobrze. Jego wygląd sugerował, iż stoczył on właśnie jakąś ciężką bitwę.
- To… nic wielkiego – stwierdził tamten, siadając na ziemi i starając się uśmiechnąć. – Mały wypadek przy pracy…
- Cholerni Cieniści! – Prychnął Wakaba, wyjmując papierosa z ust. – Pewnie znowu rzucili się grupą na jednego, tchórze jedne.
- Wygląda na to, że trzeba im pokazać, kto tu rządzi – Smoczy Zabójca Ognia szybko doszedł do siebie. Teraz stał w pełnej gotowości i z groźną minął uderzając pięściami o siebie. – Ale się podjadałem!
- Nieprawda!
Siedząca pod samą ścianą długowłosa kobieta wstała nagle, zaciskając dłoń w pięść i przyciskając ją do piersi. Była to matka Tima, członkini tej problematycznej organizacji, która spowodowała w gildii całe to zamieszanie, dając Edvinowi pretekst do złożenia Fairy Tail wizyty. To właśnie ona, prostymi słowami rzecz ujmując, została wyklęta z sekty, do której należała i „przygarnięta” przez kłopotliwą gildię. Nie wszyscy zgodzili się na takie rozwiązanie (a raczej większość uznawała to za dość kiepski pomysł), jednak Mistrz uważał, iż wyrzucenie jej teraz byłoby nierozsądne. Kolidowało to nieco z planami kobiety, która planowała oddać się w ręce Cienia Ducha i wrócić do swoich. Zatrzymały ją jedynie słowa Mistrza, a raczej jego pytanie – „Czy twoja decyzja będzie oznaczała poświęcenie również twojego syna?”. Możliwe, że nie potrafiła na nie odpowiedzieć, możliwe, że bała się tego, jak ta odpowiedź by brzmiała. Makao twierdził, iż pozostała w gildii jedynie ze względu na Tima; mówił też, iż jako ojciec doskonale ją rozumie.
- Nieprawda – powtórzyła, spoglądając na zebranych niepewnym wzrokiem. – Może i… Może to co powiem wyda się wam dziwne, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak bardzo nas nienawidzicie – w tym miejscu spuściła głowę na moment – ale wiem… Wiem, że to nie mógł być żaden z nas!
- Hę? – Natsu spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi. – Co przez to rozumiesz?
- Wyrocznia nigdy nie używała szarych, prostych członków Cienia do wymierzania sprawiedliwości lub do przeprowadzania ataku na wrogów – mówiła szybko kobieta, jakby chcąc mieć to już wreszcie za sobą. – Od tego jest Pion Bojowy, nam nigdy nie zlecano takich zadań. Posługujemy się magią nadaną przez Wyrocznię, ale nie służy ona do takich rzeczy.
- Skąd ta pewność, że to nie był Pion Bojowy? – Evergreen podniosła się z krzesła i podeszła bliżej, chowając twarz za rozłożonym wachlarzem. – Nikt przecież nie powiedział, co za Cieniści zaatakowali jednego z nas. Poza tym – dodała, składając wachlarz jednym ruchem i celując jego końcówką w zaskoczoną matkę – nie zdziwiłabym się, gdyby ta twoja cała Wyrocznia zmieniła zwyczaje. Nie od dziś wiadomo, że cała wasza sekta pozbawiona jest jakichkolwiek zasad. Czemu mielibyśmy wierzyć w jakiekolwiek twoje słowo? – Zakończyła z drwiącym uśmiechem.
- To… To jest… - jąkała się Cienista, jakby bojąc się powiedzieć za dużo.
- To nie był Pion Bojowy – Max wyprostował się, krzywiąc się z bólu. – Dobrze pamiętam, oni mają peleryny innego koloru. Fioletowe, nie szare.
- A więc…
- Najprawdopodobniej psy Edvina – powiedział Gray z pogardą, od niechcenia rozpinając guziki koszuli. – Cholerne dranie. Bardzo w ich stylu, rzucać się w kilku na jednego.
Max pokręcił głową.
- Nie sądzę. Gdyby to faktycznie byli żołnierze, raczej nie miałbym szans. To był ktoś inny.
- Zostawmy to na moment – trzymająca się do tej pory raczej z tyłu Erza, zbliżyła się do kobiety z poważną miną. – Wspominałaś coś o nadanej magii, prawda? Chodzi pewnie – tu jej wzrok powędrował wymownie w górę – o te klejnoty, prawda? – Zrobiona z metalu ni to korona, ni to opaska, spoczywająca na głowie matki Tima ozdobiona była dużym kryształem, mieniącym się wszystkimi odcieniami fioletu.
Cienista cofnęła się, zakrywając go dłonią.
- Nie mogę nic powiedzieć – stwierdziła z umęczoną miną, kręcąc głową. – Naprawdę nic nie mogę powiedzieć.
- Zaraz zobaczymy, czy nie możesz – Evergreen uśmiechnęła się niebezpiecznie, rozkładając wachlarz. Erza powstrzymała ją ruchem ręki.
- To lacrimy, tak?
*
Wszystko ucichło.
Było to najbardziej konstruktywne podsumowanie, na jaką Avis mogła się zdobyć, przebywając drogę przez las w stronę Kamieniołomu. Została wezwana tam po raz pierwszy od naprawdę bardzo dawna, jednak nie zamierzała tam lecieć na złamanie karku, niczym stęskniony pies, któremu wreszcie wydano komendę „Do nogi!”. W sumie mimo iż Cień Ducha od ponad miesiąca stanowił jej głównego pracodawcę, w sumie nie była zadowolona, że po tak długim czasie nicnierobienia przerywa się jej spokój.
Bo ostatnio wszystko się uspokoiło.
I sytuacja w Krokusie, i w Magnolii, w sumie nawet w Kamieniołomie, chociaż tutaj mogła bazować jedynie na podstawie podsłuchanych opinii świadków. Z ulic poznikały szare patrole członków organizacji, gazety zamieszczały coraz mniej porywających artykułów… W sumie nawet jej dano spokój. Nie musiała już uciekać lub uważać na każdym kroku czy przypadkiem za rogiem nie czai się ta wiedźma Stella, lub jej straceńczo oddany braciszek, swoją drogą nie mniej niebezpieczny. Mogła odpocząć od tego wszystkiego i to w sumie było całkiem przyjemne. Z drugiej strony jednak podobny stan rzeczy wzbudzał u niej niepokój. Tak jakby była to jedynie cisza przed burzą.
Zatopiona we własnych myślach nie zauważyła, jak łysy kikut krzaka zahaczył o przewiązaną w pasie bluzę, powodując, iż zabójczyni niemalże upadła głową na przód. Zirytowana pociągnęła materiał, uwalniając się z tej pułapki, po czym pozostała przez chwilę nieruchomo w tej pozycji, przyglądając się fragmentowi odzieży w milczeniu.
Bluza tej dziewczyny z Fairy Tail. Nadal jej nie wyrzuciła.
Wmawiała sobie, iż stało się tak jedynie przez roztargnienie, jednak zdawała sobie sprawę, jak głupio musi to brzmieć. Jak bardzo roztrzepana musiałaby być, żeby przez trzy tygodnie nie pamiętać o owiniętej wokół bioder bluzie, często przeszkadzającej jej w swobodnym wspinaniu się lub ucieczce? Jednakże myśl o tym, iż mogłaby nie chcieć jej wyrzucić irytowała ją tak, że miała ochotę spalić upierdliwą szmatę i to najlepiej w trybie natychmiastowym. Myślałby kto, że przejmuje się głupią dziewuchą.
Rozgniewana własnymi myślami, jednym ruchem rozplątała zaciśnięty na pasie węzeł i chwyciła bluzę w dwa palce, jakby z obrzydzeniem. Najwyższy czas się tego pozbyć.
Przez głowę przemknęła jej jeszcze raz twarz denerwującej dziewuchy. Odgoniwszy ten obraz, Avis cisnęła materiał w bok tak, że zawisł on na ogołoconych z liści sztywnych gałęziach krzewu. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, po czym odeszła szybkim krokiem.

Kamieniołom wbrew pozorom nie znajdował się aż tak daleko od miasteczka. Nie minęło zbyt wiele czasu, a już przemierzała skalne korytarze, dziękując niebiosom za to, iż nie musi przedzierać się przez te wszystkie pułapki, z którymi do czynienia miała drużyna tego ognistego awanturnika podczas swojej pierwszej wizyty. Pierwszym, co zauważyła, były dziwne pustki ziejące w korytarzach i grotach, przez które miała okazję przechodzić. Cieniści, których udało jej się podsłuchać w ostatnich dniach mówili coś o tym, że Wyrocznia najpierw wykurzyła wszystkich ze swojego garnizonu, by potem wpuścić jedynie co poniektórych, ograniczając liczbę przebywających w jej siedzibie osób do minimum. To, iż z jej szóstym zmysłem, czy tam przepowiedniami jest coś nie tak, było powszechnie wiadome wśród społeczności Cienia – ona sama przyznała to na jednym z nadzwyczajnych zebrań, w których uczestniczyli także zwykli członkowie. Nikt nie potrafił jednak powiedzieć, o co jej dokładnie chodziło.
- Panna Grellar?
Avis stanęła w miejscu w myślach odliczyła do dziesięciu, mieląc w ustach przekleństwo. Doskonale znała ten irytujący ton. Żaden inny człowiek nie mógł mówić tak uprzejmie, jednocześnie dając rozmówcy do zrozumienia, gdzie i jak głęboko ma jego osobę.
Kiedy już miała pewność, że nie będzie próbowała wbić Charlesowi sztyletu w bok, odwróciła się na pięcie, stając z nim oko w oko. Znów musiała zebrać w sobie całe swoje opanowanie, by przemocą nie zetrzeć mu tego pogardliwego uśmieszku.
- Kto by pomyślał, że spotkamy się w takim miejscu – odezwał się znowu, wyraźnie starając się, by jego głos brzmiał jak najbardziej protekcjonalnie. Denerwowanie zabójczyni musiało mu sprawiać niesamowitą przyjemność. – Czyżby wreszcie mieli cię zwolnić?
- Mam nadzieję, że nie – wycedziła dziewczyna, marszcząc brwi. – Mam wielką nadzieję, że będę mogła zostać aż do chwili, w której zobaczę cię na kolanach.
- Godne pożałowania maniery – nabijał się z niej dalej Charles, uśmiechając się niezmiennie. – Żałuję, ale musimy się rozstać. Sala, do której powinnaś się udać, jest najprawdopodobniej przed tobą. Mam jednak nadzieję, że zaproszą mnie na egzekucję. Takiego widowiska nie można przegapić.
- Nie musisz się martwić ,zadbam o to, żebyś się tam pojawił – warknęła Avis, mimowolnie napinając wszystkie mięśnie. – Jako gość honorowy.
- Żegnam, panno Grellar.
Zabójczyni stała przez chwilę w pustym korytarzu, starając się uspokoić zszargane nerwy. Dopiero po dobrych parunastu sekundach zdecydowała się wstąpić na długie, kręte schodki prowadzące niemalże pionowo w dół. Po ich pokonaniu znalazła się w całkiem dobrze (jak na podziemne standardy) oświetlonej Sali, w której czekał szeroko uśmiechnięty mag w szatach Najsilniejszego. Avis nie miała do tej pory z nim bezpośrednio do czynienia, jednak o jego sławnej sile krążyło wiele plotek. Nazywał się bodajże Hill. Czego mógł jednak od niej chcieć…?
Zrozumiała z chwilą zejścia z ostatniego stopnia schodów. Wcześniej nie mogła zauważyć ustawionych pod ścianą przedstawicieli z Pionu Bojowego o stopniu Silnych i Silniejszych. Było ich tak wielu, iż nawet ona miałaby poważny problem, gdyby wszyscy rzucili się na nią jednocześnie.
Dziewczyna stanęła w lekkim rozkroku, rękę trzymając na wysokości przytroczonego do pasa sztyletu. Jej myśli galopowały jak szalone. Całkiem możliwe, iż schody już zostały zablokowane; musiałaby wobec tego stawić czoła zebranym magom. W przypadku dużej grupy sprawdziłaby się zasłona dymna, wtedy może udałoby jej się jakoś umknąć…
Atak jednak nie nastąpił. Stojący pośrodku mężczyzna podniósł ręce w uspokajającym geście, nawet przez chwilę nie przestając się uśmiechać.
- Bez nerwów, bez nerwów… - powiedział. Jego głos był dziwnie spokojny. – Chcę tylko porozmawiać. Nie mamy zamiaru walczyć bez potrzeby. Chyba że takie jest twoje życzenie, wtedy nie będziemy mieli wyboru.
Zabójczyni mierzyła go wzrokiem jeszcze przez kilka sekund, po czym wyprostowała się i opuściła rękę.
- Gdybyś chciał tylko porozmawiać, nie brałbyś ze sobą dwudziestu magów – stwierdziła zimnym głosem, spoglądając spod zmarszczonych brwi na ustawionych pod ścianami wojowników. – A może to kolejna tradycja, o której nie miałam pojęcia…?
- Tu mnie masz – Hill zaśmiał się nieprzyjemnie, odwracając się tyłem. Dopiero teraz Avis zauważyła znajdujący się za jego plecami stolik z dwoma krzesłami. Na blacie stała butelka jakiegoś trunku i dwie małe szklanki. – Spokojnie, nic ci się nie stanie, jeśli tylko zechcesz współpracować. Widzisz – tutaj odwrócił się znowu, opierając się o stół – mamy dla ciebie pewne zlecenie. Naprawdę ważne zlecenie, na którym mogłabyś nieźle zarobić.
- Jak ważne? – Zabójczyni nadal nie traciła czujności. Kto wie o co może chodzić temu cholernemu dziadowi.
- Tak ważne – tu jego uśmiech zbladł – że twoja odmowa byłaby mi wybitnie nie na rękę.
- Ach! – Wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. – A więc postanowiłeś się posunąć do szantażu? Albo się zgodzę, albo nie opuszczę tej groty żywa? – Avis starała się, by jej głos brzmiał pogardliwie, jednak powoli ogarniał ją gniew. Dała się złapać na tak prostacką zagrywkę! Ta plama pozostanie na jej honorze zabójcy jeszcze przez długie lata.
- To nieco brutalne stwierdzenie, ale cóż… Właśnie tak sprawa wygląda.
- Więc? – Zapytała dziewczyna sucho, mierząc maga nieprzyjaznym wzrokiem. – O co chodzi?
- Och, czyli się zgadzasz? – Mężczyzna uniósł brwi w udawanym zdziwieniu.
Zabójczyni prychnęła.
- A mam jakiś wybór?
- Dobre podejście – Hill sięgnął do kieszeni szaty, po czym wyjął z niej jakiś pakunek. Rzucił go w stronę Avis, która zręcznie złapała przedmiot tuż nad głową. – Jedna osoba jest nam bardzo potrzebna. Zdaję sobie sprawę, iż pozostawianie ludzi żywych jest sprzeczne z twoją profesją ale tym razem potrzebujemy go żywego. Będzie trudno, ale znając jego słabe punkty powinnaś dać sobie radę.
Dziewczyna zajrzała do paczki. Suma, jaką w niej znalazła znacznie polepszyła jej podłe samopoczucie.
- O kogo chodzi?
- Natsu Dragneela.
*
Była to jedna z najprzyjemniejszych grot w Kamieniołomie.
Większość jaskiń pozostawionych przez Arcymaga została pozostawiona w stanie surowym; nikt tam nie ruszał nic przez lata, toteż nie były to raczej miejsca przytulne. Niektóre jednak przerobiono na całkiem nieźle wyposażone pomieszczenia, w których elita Cienia Ducha mogła spędzać czas wolny od walk, zebrań lub innych tego typu obowiązków. To, które mag miał okazję dziś odwiedzić, zupełnie nie przywodziło na myśl podziemnego więzienia – skalne ściany zostały wygładzone, a na posadzce położono coś w rodzaju wykładziny. Ustawione tu i ówdzie sofy i stoliki dopełniały całego wizerunku.
Charles miał ostatnio wybitnie dużo wolnego czasu, zważywszy na to, w jakim stanie znajdowała się Wyrocznia. Zadania, które podczas rewolucji sprzed miesiąca były rozplanowane z niemalże zegarmistrzowską precyzją, teraz zniknęły zupełnie, jakby nie trzeba już było utrzymywać w ryzach problematycznych gildii. Nie żeby komukolwiek to przeszkadzało – ci, którzy nie pałali obsesyjną wręcz miłością do Wyroczni i głoszonych przez nią nauk, cieszyli się niespodziewanymi wakacjami.
Charles zdecydowanie nie należał do zapamiętałych wierzycieli.
Co innego Stella. Wchodząc do Sali mężczyzna rozpoznał ją od razu – długie, czarne włosy okalały jej twarz, a nieraz również wpadały do oczu, z powodu gwałtownych ruchów właścicielki. Ciemnofioletowa szata niemalże unosiła się podczas jej nerwowego spaceru w tę i z powrotem. Siedzący obok młodszy brat Najsilniejszej, Gary, spoglądał na nią z niepokojem. Ledwo zauważył zbliżającego się Charlesa. Ten nie starał się zbytnio podkraść do kobiety, była ona jednak zbyt zdenerwowana, by usłyszeć czyjeś kroki. Obracając się gwałtownie, prawie na niego wpadła.
- Co ty tu robisz? – Zaatakowała go z furią.
- Przyszedłem miło spędzić czas – odpowiedział swobodnie mag, sadowiąc się na jednej z niewygodnych sof. Gary skinął mu głową, uśmiechając się nieznacznie. – Co cię tak irytuje?
- Nie zadawaj nawet takich pytań! – Stella usiadła gwałtownie. – Cała ta sytuacja jest nie do zniesienia! Nasza Pani, Wyrocznia, nie może sobie poradzić ze spoczywającym na niej ciężarem, a my nie możemy jej pomóc w żaden sposób!
- Twoje podejście zmienia się diametralnie, kiedy chodzi o Wyrocznię – zauważył Charles, rozsiadając się wygodnie. – Nawet wyglądasz trochę mniej jak spragniona krwi czarownica - Gary posłał mu nieprzyjazne spojrzenie, jednak udał, iż wcale go nie zauważył. – Poza tym, Hill zdaje się jej pomagać. Często przebywa w jej komnacie.
- Zabraniam ci o nim wspominać – w szarych oczach furiatki pojawił się niebezpieczny błysk. – Ten cholerny sukinsyn… Tylko patrzeć, jak nam wbije nóż w plecy.
Charles milczał przez chwilę, spoglądając w sufit.
- Cóż, trzeba przyznać, że wygląda to nieciekawie. Po raz pierwszy Wyrocznia zdaje się nie wiedzieć, co robić. Nie zdziwiłbym się, gdyby Hill to wykorzystał… A jakby do tego doszło? – Ożywił się nagle. – Mówiąc oczywiście czysto teoretycznie… Cień Ducha podzielił się na dwoje? Co wtedy? To cholerne Fairy Tail zdaje się tylko czekać na okazję, by wykurzyć nas z ich ukochanego kraju.
Stella spojrzała na niego z chęcią mordu w oczach.
- Będę trwać przy Wyroczni aż do śmierci – zapewniła gorąco, wpatrując się w maga zimnymi oczyma. – Jeśli zaś ten sukinsyn Hill zdecyduje się na coś w tym stylu, nie zawaham się ani chwili przed wypaleniem mu wnętrzności kwasem.
- Rozumiem – Charles uśmiechnął się. – A ty, młody?
Gary zesztywniał.
- Ja oczywiście poprę siostrę… - powiedział twardo, jakby odpowiedź była oczywista. – A co ty byś zrobił? – Odbił pałeczkę, spoglądając na niego z irytacją. – Wystąpiłbyś przeciw Wyroczni?
Mężczyzna zwlekał z odpowiedzią przez chwilę, po czym uśmiechnął się szerzej.
- Cóż – odezwał się w końcu, biorąc zawieszony na szyi fioletowy klejnot w dwa palce i przyglądając się mu. – Taka ciekawa sytuacja wymagałaby głębszego przemyślenia…


~*~

Macie prezent na Dzień Dziecka :) Męczyłam się z tym rozdziałem dość długo, jednak cieszę się, że rekompensuje trzy tygodnie oczekiwania swoją długością. Mam nadzieję, że jakość dorównuje ilości...
Swoją drogą, niedawno blogowi stuknęło 10 000 wyświetleń! Serdecznie dziękuję wszystkim odwiedzającym! 

5 komentarzy:

  1. Rozdział jak zwykle ciekawy i wciągający :) Z przyjemnością będę czytać następne, żeby zobaczyć jak potoczą się losy naszej kochanej gildii. Czytałam kilka blogów o Fairy Tail i dla mnie ten jest tym najlepszym ;)
    Życzę dużo weny i oryginalnych pomysłów na następne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mając do napisania dużo więcej, podpisuję pod powyższym komentarzem :)

      Usuń
  2. Zostałaś nominowana do Liebster Award szczegóły u mnie http://opowiadania-fairy-tail.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniale!!! Czego oni chcą od Natsu co??? Uczepili się go jak rzep psiego ogona!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczęłam czytać wczoraj i to jest zaiste *-*
    A gdzie mój kochany i jedyny Freed? ;-;
    Chcze Freed'a :I

    OdpowiedzUsuń