środa, 17 kwietnia 2013

Rozdział 26 - "A więc...?"


W pierwszej chwili wszyscy zamarli i obrócili głowy w kierunku wejścia. Stojąca na środku pomieszczenia kobieta otworzyła szeroko oczy i przycisnęła Tima do siebie, jakby próbując go ochronić przed tym, co stało za drzwiami. Makarov zmarszczył brwi, a jego twarz pociemniała. Erza trwała na swoim miejscu wyprostowana jak struna, wpatrując się we wciąż zamknięte jeszcze wrota. Jedynie Avis była zupełnie spokojna – z charakterystycznym dla siebie, nieco kpiącym uśmiechem nadal stała na stole ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, w pozie niemalże triumfującej. Sprawiała wrażenie, jakby doskonale bawiła się całą sytuacją.
Walenie w drzwi rozległo się ponownie. Mirajane, której także udzielił się ogólny nastrój pełen niepokoju, spojrzała niepewnie na Mistrza, po czym zmarszczyła białe brwi.
- Proszę – powiedziała głośno, mocnym i zdecydowanym głosem, ściągając na siebie spojrzenia stojących w pobliżu magów. Wrota rozwarły się niemalże natychmiast, a do głównego pomieszczenia gildii wmaszerowało kilku strażników wyposażonych w broń. Tuż za nimi szedł Edvin Quatore, zarządca miasta i zwierzchnik sił zbrojnych Magnolii. Został on wyznaczony na swoje stanowisko tuż po zmianie ustroju w Fiore, więc najprawdopodobniej był kontrolowany przez Cień Ducha. Wszyscy magowie wiedzieli o tym doskonale; także mieszkańcy Magnolii musieli go, siłą rzeczy, kojarzyć. Jego nazwisko pojawiało się regularnie we wszystkich okręgowych gazetach, a samą jego twarz można było zobaczyć czasem na żywo, kiedy zarządca był zmuszany do wykonywania swoich obowiązków i spotykaniem się z wyłamującymi się ludźmi osobiście – jak dziś. Nie nadużywał nadanej mu władzy, jak można się było spodziewać, jednak jasne było, iż w Fairy Tail nie wzbudzał on sympatii. Frustracja magów była tym większa, im dobitniej uświadamiali sobie, jak niewiele mogą zrobić. Gdy teraz szedł przez środek sali, otoczony przez żołnierzy, nie mieli możliwości manifestowania swojej niechęci w sposób inny, jak nieprzyjazne spojrzenia czy wrogie szepty. Może to i lepiej – wszyscy pamiętali w jakim stanie powróciła Wendy po „przesłuchaniu”. Gdyby dano im wolną rękę, co bardziej porywczych członków gildii wkrótce wezwano by na prawdziwe przesłuchanie. W sprawie ataku na władze miasta i umyślne sprowadzenie na nie kalectwa.
To było w Fairy Tail coś nowego – przejmowanie się zdaniem polityków, zarządców i Rady Miasta. To Mistrz Makarov zdecydował się na taką taktykę.
- Nie wychylając się – wspominał podczas jednej z większych narad ze wszystkimi członkami gildii – mamy szansę przygotować się na wszystkie problemy, jakie w niedługim czasie na nas spadną.
- Tak jakby jeszcze im się to nie udało – mruknął niezadowolony Gray, opierając się o ścianę. – Ten cały Cień Ducha to jeden wielki problem – dodał, a reszta zgodziła się z jego zdaniem.
- Po prostu ich rozwalmy! – Musiał wtrącić swoją propozycję Natsu, zapalając płomienie na dłoniach. – Kilku słabeuszy, co tam to dla mnie! Ale się napaliłem…! – Zdążył dodać, dopóki nie został uciszony przez Erzę w sposób wybitnie niehumanitarny.
- Nie rozumiesz – pokręcił głową Mistrz, krzyżując ręce na piersi i starając się nie zważać na wściekłą minę Tytanii i kulącego się ze strachu Smoczego Zabójcę. – Może dotychczas udawało nam się załatwiać wszystko siłą, walcząc we własnym gronie i chroniąc tych, na których nam zależy – mówił, tocząc wzrokiem po zebranych. – Tym razem jednak jest inaczej. Tym, o co musimy walczyć jest nie gildia, ale cały kraj. Tymi, których musimy chronić nie są wyłącznie nasi przyjaciele, ale także rodzina królewska i wszyscy mieszkańcy Fiore. Wyprowadzając atak, bierzemy na siebie tę całą odpowiedzialność.
- Mamy do czynienia z wrogiem, który gra na zupełnie innych zasadach – stwierdziła Levy, składając ręce. – Jak długo oni będą mieli zakładników, nie uda nam się przywrócić tego, co było dawniej.
Makarov pokiwał głową, mrużąc oczy.
- Dlatego też nasza siła nie wystarczy – odparł. – Potrzebujemy bardzo wielu ludzi, bardzo wielu magów, ogromnej siły… Choć umiejętności naszych ludzi w większości przewyższają zdolności członków Cienia Ducha, oni nadal górują nad nami liczbą. Nie mówiąc o tym, iż całkiem możliwe, że w Kamieniołomie kryją jakiegoś asa, którego mają zamiar wyłożyć na stół dopiero w ostateczności. Dlatego też – dodał, podnosząc głowę i marszczyć brwi. – Jak na razie powstrzymujemy się od jakichkolwiek większych akcji.
W głębi pomieszczenia rozległo się pogardliwe prychnięcie. Siedzący wśród Raijinshuu Laxus siedział z głową opartą na ręce i spoglądał zirytowanym wzrokiem na staruszka. Widać było, iż proponowana strategia bynajmniej nie przypadła mu do gustu. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, Mistrz odezwał się ponownie.
- Nadal nad nami górują – powtórzył dobitnie, mierząc wnuka srogim spojrzeniem. – Ty, dzierżący niegdyś tytuł najsilniejszego w gildii, powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
Od  tamtej pory nie powtarzały się więcej sytuacje, w której Fairy Tail ściąga na siebie uwagę całego kraju, manifestując swoje niezadowolenie. Nie było powtórek z parady ani ratusza. Nawet Natsu, który w tej kwestii miał bynajmniej odmienne zdanie, jakimś cudem powstrzymywał się od większych wybuchów. Także teraz ostatkami sił powstrzymywał buzującą w nim wściekłość, mierząc Edvina jedynie pełnym furii spojrzeniem. Gniew jeszcze bardziej pobudził widok Wendy, cofającej się pod ścianę na widok zarządcy ze strachem wymalowanym na drobnej twarzy. Widać było, iż odżyły w niej nieprzyjemne wspomnienia.
- Witam – odezwał się w końcu nowoprzybyły, zatrzymując się i kątem oka spoglądając na zebranych magów. – Edvin Quatore, mieliśmy już okazję się spotkać – dodał, spoglądając z góry na raczej nie grzeszącego wzrostem Mistrza.
- Owszem, doskonale pamiętam – odpowiedział staruszek, zakładając ręce do tyłu i patrząc prosto w obojętne, brązowe oczy. – To było przy okazji tamtego „przesłuchania”, jak wtedy lubiliście to nazywać…
Atmosfera w gildii była tak napięta i ciężka, iż najprawdopodobniej dałoby się ją kroić i sprzedawać na kilogramy. Nie panowała idealna cisza, jednak ci znajdujący się najbliżej rozmawiających, starali się nie odzywać.
- Po co ten drań w ogóle tu przylazł? – Mruknął Wakaba do Makao, opierając się o bar i gryząc papierosa ze zdenerwowania. – Niech siedzi w tym swoim ratuszu i nosa nie wystawia, chyba, że ma ochotę zebrać cięgi po raz kolejny.
Wrogość w stosunku do gościa była tak silna, iż niemalże fizycznie wyczuwalna. Każdy na miejscu Quatore’a czułby się tu nieswojo – on jednak nie dał po sobie niczego poznać. Po jego twarzy przemknęło coś w rodzaju cienia niepokoju, jednak on sam pozostał opanowany. Stał wyprostowany jak struna, mimo iż do najwyższych nie należał, nie dając się sprowokować.
- Jak i tajemniczego napadu na ratusz – zrewanżował się zamiast tego, uważnie dobierając słowa. – Coś strasznego, do dzisiaj szukamy winnych.
Któryś z magów znajdujących się w pomieszczeniu prychnął kpiąco, kilka osób zmarszczyło brwi w gniewie. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego oczywistego kłamstwa. O tym, iż zadyma w siedzibie władz miasta była sprawką Natsu wiedziało pół miasta, z urzędnikami włącznie, ba! Sam Edvin widział go na własne oczy, Avis nawet z nim walczyła. Ton zarządcy nie pozostawiał wątpliwości, iż ten właśnie próbował ich zastraszyć.
Zabójczyni uśmiechnęła się pod nosem, opierając rękę na biodrze. Zabieg mężczyzny był tak samo naiwny, jak łatwy do przejrzenia. Miała z Fairy Tail do czynienia wystarczająco długo, by zdać sobie sprawę z tego, jak mało podatne jest ono na wpływy tego typu. Quatore natomiast musiał uważać, iż nadal uda mu się ich przycisnąć do ziemi tradycyjnymi metodami. Może i był wykształcony, ale jeśli zamierzał oprzeć swoje zwycięstwo na groźbach, to czekała go niechybna porażka.
- Każda akcja wywołuje reakcję – skwitował Makarov, przystępując do kolejnej rundy potyczek słownych. – Z czym przychodzi pan do nas tym razem?
- Istotnie, miałem do załatwienia tutaj parę spraw… - stwierdził tamten, rozglądając się. Kiedy jego wzrok padł na kulącą się za filarem małą dziewczynkę, w jego oczach pojawił się błysk rozpoznania. – Przede wszystkim cieszę się, iż wasza młoda członkini powróciła już do zdrowia. Jeszcze raz przepraszam za tę niedopuszczalną sytuację…
- Jego obłuda jest tak obrzydliwa, że aż niedobrze się robi – syknęła Erza, mierząc mężczyznę wzrokiem. – Nie przypominam sobie, żeby za cokolwiek przepraszał, nie mówiąc już o tym, że sam przyznał się do tego, że miał z tym coś do czynienia…
- Nie znoszę tego gościa – stwierdził Gajeel, stojący obok. – Niech powie jeszcze coś w tym guście, a wepchnę mu w gardło tyle gwoździ, że z podłogi będą musieli go łomem zeskrobywać.
Stojąca tuż za jego plecami Levy, która moment wcześniej pojawiła się w drzwiach biblioteki, w milczeniu przysłuchiwała się całej scenie. Z racji swojego niewielkiego wzrostu nie mogła zobaczyć zbyt wiele - w gildii już dawno nie było tylu ludzi zasłaniających widok. Jedynym co mogła zobaczyć, była postać stojącej na stole dziewczyny w czarnym ubraniu i zielonych włosach. Trochę już czasu minęło, ale czarodziejka pamiętała ją dobrze, tak samo jak tę noc, podczas której znalazła cierpiącą dziewczynę w jednej z bocznych uliczek. Dziwnie było ją oglądać teraz, groźną, cynicznie uśmiechniętą. Niebezpieczną.
Avis jakby poczuła jej wzrok. Nagle odwróciła głowę, przestając zwracać uwagę na sytuację po środku pomieszczenia i spojrzała w jej stronę. Przez ten moment, kiedy Levy widziała jej oczy, miała wrażenie, jakby zabójczyni ją poznała. Zaraz jednak obróciła się z powrotem.
- Zapewne pani Grellar zdążyła już wspomnieć o nadrzędnym celu mojej wizyty – odezwał się znowu Edvin, swoim zwyczajnym, obojętnym tonem. – Pragnę przypomnieć, iż żadna z legalnych gildii nie ma prawa ani obowiązku wtrącać się w sprawy wewnętrzne nadrzędnej organizacji sterującej. Takie zachowanie jest bynajmniej nie na miejscu.
- O czym ty pieprzysz? – Nie wytrzymał Natsu, mimo błagalnych spojrzeń wysyłanych mu przez Mirajane. Nadal stał z zaciśniętymi pięściami, jakby gotowy do ataku. – Nie mam pojęcia o co ci chodzi.
- To najzupełniej zrozumiałe – odpowiedział uprzejmie Quatore i kontynuował, zanim Dragneel zdążył zrozumieć, iż była to forma wysublimowanej obrazy. – Cień Ducha zastrzegł sobie prawo do absolutnej władzy nad swoimi członkami oraz rozporządzania nimi według własnego prawa. Dlatego też jakiekolwiek wkraczanie w te kompetencje jest nielegalne i zdecydowanie nie będzie tolerowane.
Smoczy Zabójca nie wyglądał na przekonanego. Na jego twarzy pojawił się grymas irytacji, kiedy usłyszał to skomplikowane wyjaśnienie.
- Nadal nie rozumiem o czym ty…
- Ucisz się, Natsu – nakazał Mistrz, patrząc na niego groźnie. Po chwili z powrotem zwrócił się do stojącego przed nim zarządcy – Domyślam się, iż chodzi o tych dwóch członków – powiedział, wskazując kciukiem na znajdującą się obok matkę i Tima. – O nich wam właśnie chodzi, prawda?
- Właśnie – zgodził się Edvin. – Właśnie o nich.
Magowie spojrzeli po sobie, po czym skierowali swój wzrok na dwójkę Cienistych, już po raz kolejny tego dnia. Matka chłopca zbladła gwałtownie, a malec obserwował całą scenę szeroko rozwartymi ze zdumienia oczami. Zdawał się nie rozumieć zbyt wiele, jednak w jego spojrzeniu widać było niepokój i strach. Quatore jednak nawet na nich nie spojrzał. Kontynuował swój wywód beznamiętnym tonem, obserwując stojącego z założonymi rękami Mistrza.
- Ta dwójka odłączyła się od swoich oddziałów i działała na własną rękę. Co oznacza, że załamali prawo. Łamanie prawa to domena przestępców. Co oznacza, iż Fairy Tail nie dość, że wtrącała się w obowiązki Dostojników Cienia, ale też działała na korzyść kryminalistów…
Mowę przerwał gwałtowny wybuch śmiechu, pochodzący gdzieś z okolic baru. Zarządca zmarszczył brwi, po czym spojrzał w kierunku, z którego dochodził ten skądinąd irytujący dźwięk. Także magowie tworzący niemalże zwarty mur wokół Makarova i jego rozmówcy, rozsunęli się, wymieniając uwagi. Po krótkiej chwili oczom Edvina ukazał się obraz siedzącego na krześle Laxusa, który wręcz zanosił się pogardliwym, złowrogim śmiechem. Zaskoczył tym wszystkich – nawet siedząca tuż obok Evergreen patrzyła na niego ze zdumieniem, a Bixlow uśmiechał się niepewnie. Mistrz zachmurzył się i obserwował wnuka spode łba.
- Zastanawiam się, gościu, czy ty w ogóle słyszysz, co za bzdury wygadujesz – powiedział w końcu, przerywając ciszę i podnosząc wzrok na urzędnika. Coś w jego oczach sprawiło, iż mężczyzna wzdrygnął się, zrzucając maskę człowieka opanowanego w każdej sytuacji. – Jakie prawo? Jacy przestępcy? Przestępcami to my jesteśmy od kiedy ta pierniczona sekta postanowiła pobawić się w dom na naszym terenie. I sam nam to wmawiałeś, o ile dobrze pamiętam. Więc wytłumacz mi teraz, po jaką cholerę brudzisz nam podłogę, żeby nam to po raz kolejny uświadomić?
- Co ten Laxus zamierza? – Wyszeptała Cana, nachylając się do stojącego obok Graya. – Nie mówcie mi, że on znowu chce…
- Cień Ducha nie dba już nawet o zachowanie pozorów – odparła Erza równie cicho, nie spuszczając wzroku ze Smoczego Zabójcy Błyskawic. – Nie dziwię się, że nie wytrzymał.
- Ale czy Mistrz nie powinien go powstrzymać? – Zapytała Juvia, korzystając z okazji i ściskając ramię Maga Lodu. Z niepokojem przypatrywała się stojącemu cały czas w miejscu staruszkowi. – Przecież jak tak dalej pójdzie…
- Zaufajmy Mistrzowi – przerwała jej Tytania. – Z pewnością wie co robi.
- Ale… - Juvia przypatrywała się Makarovowi niepewnie. – On się w ogóle nie rusza…
W istocie, przez ostatnie kilka chwil Mistrz Fairy Tail stał w zupełnym bezruchu, nie odzywając się ani słowem i nie podejmując żadnych działań mających na celu przywołanie do porządku niesfornego wnuka. Mimo to nie wyglądał na zszokowanego lub przynajmniej zdenerwowanego. Obserwował całą scenę ze spokojem, jakby w pełni akceptując to co widzi. Żadnego oburzenia, żadnego gniewu, nic – w przeciwieństwie do Quatore’a, któremu w miarę upływu czasu coraz trudniej było utrzymywać pełną obojętności pozę.
- Proszę wybaczyć – mówił, marszcząc brwi. – Ale nie życzę sobie takiego traktowania ze strony zwykłych ma… - ugryzł się w język. Niestety za późno.
- Zwykłych magów, co?! – Natsu najchętniej odesłałby urzędnika najkrótszą możliwą drogą do ratusza. Koniecznie w linii prostej i z odpowiednią prędkością.
Laxus jednak był szybszy. Wstał ze spokojem, obracając się w stronę zarządcy z groźną miną. Ten cofnął się o krok, jednak zaraz poleciał dalej, odrzucony przez siłę uderzenia Smoczego Zabójcy. Potrącił po drodze paru strażników, którzy natychmiast otoczyli chłopaka ze wszystkich stron.
- Laxus, co ty wyprawiasz?! – Max obejrzał się zdenerwowany. Edvin wylądował na jednym ze stołów, rozwalając go na kawałki. W gildii zapanowało zamieszanie, a krzyki i głośne wymiany uwag sprawiły, iż nasilało się ono jeszcze bardziej.
Makarov wreszcie postanowił się ruszyć. Wolnym krokiem podszedł do zbierającego się z ziemi i syczącego z bólu. Na jego twarzy malował się taki spokój i zdecydowanie, jakich nie mógł zaznać już od dawna.
- Wprawdzie nie powinno załatwiać się spraw przemocą – powiedział, patrząc w twarz Quatore’a. – Nie powinienem pozwalać na wtrącenie się mojego wnuka w politykę, jednak chcę byście wiedzieli, iż moja odpowiedź byłaby identyczna.
- Co?!
- Mistrzu?!
Erza odwróciła się gwałtownie w kierunku staruszka, podobnie jak Laxus, który patrzył na swojego dziadka ze zdumieniem. W oczach Natsu zatańczyły wesołe iskierki. Edvin tylko uśmiechnął się gorzko, podnosząc się do siadu.
- Mam nadzieję, że wiesz, co to dla was oznacza – powiedział nie siląc się już na oficjalny ton.
- Jak najbardziej.
- A więc wojna?
W gildii zapadła cisza. Wszyscy oczekiwali w napięciu na odpowiedź staruszka.
- Tak – potwierdził Mistrz. – Wojna.
*
Coś było zdecydowanie nie tak.
To się czuło – idąc ulicami Krokusu, przyglądając się spokojnym ulicom, nawet obserwując zwyczajnych mieszkańców tego niezwykle ważnego skądinąd miasta. Atmosfera tutaj była zupełnie inna niż kilka dni temu, choć Warren nie potrafił sprecyzować, na czym ta zmiana polega. Podejrzewał, iż stało się to za sprawą członków Cienia Ducha – stanowili oni od jakiegoś czasu niemalże nieodłączny element krajobrazu, toteż jakakolwiek modyfikacja w ich zachowaniu mogła spotęgować to wrażenie obcości i niepokoju. Cieniści zdawali się być od kilku dni trochę rozproszeni – niby nadal wykonywali swoje obowiązki, jednak nie rzucali już pogardliwych spojrzeń, nie patrzyli wyniośle na niemagicznych obywateli i gildyjnych magów. Ich działania były coraz bardziej chaotyczne, a pojedyncze jednostki zdawały się być dziwnie rozkojarzone. Tak jakby i im udzielił się ogólny nastrój zdenerwowania, co wydawało się być w tej sytuacji zupełnie niedorzeczne.
Warren pokręcił głową, nie mogąc dotrzeć do sedna swoich rozważań, po czym gwałtownie pochylił głowę, naciągając na nią kaptur. Strażnik pałacu, przed którego nosem właśnie przechodził, spojrzał na niego z mieszaniną obojętności i umiarkowanego zdumienia, po czym powrócił do swojego wcześniejszego zajęcia – wpatrywania się w jeden punkt w przestrzeni, niewidoczny dla oczu. Mag odetchnął cicho, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Musi być ostrożniejszy.
Tego również dotyczyły zmiany, które zaszły ostatnio w stolicy Fiore. Wcześniej taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Zwyczajny, szary Cienisty nie powinien poruszać się sam, a już zwłaszcza nie do pomyślenia było, by oddawał się swobodnym przemyśleniom na jakiś niedorzeczny temat. To, co wcześniej budziło czujność strażników, teraz było przez nich zbywane krótkim machnięciem dłoni – idź dalej, nie obchodzisz mnie, mam większe zmartwienia na głowie. No właśnie – co mogło spowodować, że członkowie sekty nagle stali się tak… obojętni? Oczywiście dotyczyło to tylko szarych mas, wyżsi rangą najwyraźniej byli odporni na tego typu problemy.
 Z pobliskiej uliczki wyłoniła się kolejna ubrana na szaro postać, również pochylona i ponura. W milczeniu dołączyła do Warrena i od tej chwili szli razem, nie witając się, nie pokazując nawet, że zwracają na siebie uwagę.
„I jak?”. Telepatia to naprawdę przydatna rzecz. Można iść w spokoju, udawać, iż zna się drugiego człowieka jedynie z widzenia bądź też nie, a jedyne co się o nim wie to to, iż wywodzi się z tej samej organizacji.
„Mistrz Bobo kazał przekazać, że u nas też zdarzają się podobne przypadki” głos Eve rozległ się w myślach maga Fairy Tail, mimo iż idąca obok postać nawet nie otworzyła ust. „Chciał się skontaktować jeszcze z Mistrzem Makarovem, ale nie mógł do niego dotrzeć.”
„Czyli możemy jedynie zakładać, że w innych miastach dzieje się to samo” tym razem była to Sherry, która nagle pojawiła się za plecami obu magów. Wraz z jej przybyciem całą trójkę  otoczyła grupa zupełnie nieznanych im Cienistych z twarzami skrytymi w cieniach kapturów. Stało się to zanim którykolwiek z przechodniów zdążył mrugnąć. Jakiś chłopiec obejrzał się ze zdumieniem, jednak zaraz został pociągnięty dalej przez matkę.
„Mogłabyś być choć trochę bardziej dyskretna” upomniał ją Warren, patrząc niepewnie na marionetki. „Myślisz że tak nagłe pojawienie się czegoś nie wzbudzi podejrzeń?”
„Nienawidzę tych tworów” wzdrygnął się mentalnie Eve, a jego usta, widoczne spod kaptura wykrzywiły się nieznacznie. „Potwory bez twarzy”.
„Nie obrażaj moich marionetek” zdenerwowała się Sherry. „Kocham je!”
„Uspokójcie się” poprosił Warren, którego od tych przepychanek i nieustannych dyskusji rozlegających się w myślach zaczynała już boleć głowa. Na szczęście było już niedaleko. Od znajomej kamienicy dzieliła ich już jedynie długość ulicy. Mężczyzna „mieszkał” tu już od dłuższego czasu, jednak nadal nie potrafił się przyzwyczaić do pewnych aspektów swojej misji. Niemalże cały czas miał wrażenie, iż tak naprawdę wszyscy dookoła wiedzą kim jest, a nie ujawniają tego z tylko sobie znanych powodów.
- Wy tam! – Usłyszał przed sobą nieprzyjemny głos.
Podniósłszy głowę, zmartwiał – przed nim stał jeden z Silnych, młodszych członków Cienia Ducha należących do Pionu Bojowego. Udawało mu się orientować już w tej całej hierarchii, toteż wiedział, z kim ma do czynienia; wskazywały na to kolor szaty i jej haft. Ponadto zdawał sobie sprawę, jak nieprzyjemne mogą być konsekwencje takiego spotkania. Nosiciele tych tytułów byli zwykle dość młodzi i pewni siebie, a co z tym idzie, także skłonni do zaczepek i lubiący wydawać rozkazy niższym stopniem od siebie. Warren miał już okazję przekonać się o tym kilka razy.
- Do was mówię – powtórzył, kiedy cała trójka (a właściwie siódemka, licząc otaczające ich marionetki). – Takim jak wy nie wolno łazić tam gdzie nie trzeba. Wynosić mi się stąd, to nie wasz teren.
- Czy byłbyś łaskaw Panie uświadomić nas czego dotyczy ta zmiana? – Odezwał się Eve, starając się, by jego głos brzmiał jak najbardziej uniżenie. Sherry przewróciła oczami pod kapturem. Wyszło mu raczej kiepsko, gdyż Silny spojrzał na niego z rozbawieniem wymieszanym z pogardą.
- Nie muszę wam nic mówić – poinformował ich, machając ręką. – Spadajcie stąd, ale już.
Warren miał mętlik w głowie. Obecność przedstawicieli Pionu Bojowego nie oznaczała niczego dobrego, nie mówiąc już o niebezpieczeństwie zdemaskowania. Zanim jednak zdążył chociażby spróbować wymyślić cokolwiek, w sąsiedniej ulicy rozległ się pełen zdumienia okrzyk, po czym główną ulicą przemknęły tysiące gnanych wiatrem płatków śniegu, atakujących zimnem zszokowanych przechodniów i nadających tej części miasta nieco zimowej aury. Tyle wystarczyło, by skutecznie odwrócić uwagę Silnego; zmarszczył on brwi, po czym pobiegł w tamtą stronę, przepychając się brutalnie między stojącymi magami. Członek Fairy Tail odetchnął z ulgą, spoglądając na ukrytego pod kapturem Eve.
„Dzięki” wysłał mu telepatyczną wiadomość, kierując się w stronę drzwi do kamienicy.
„Drobiazg” usłyszał w odpowiedzi. „Zainteresowanie Cienia jest nam teraz wybitnie nie na rękę.”
Trzy kroki, jeden krok… Zgrzyt ciężkiego klucza w drzwiach i widok lichych ścian oznaczał, iż teraz można już zdjąć te okropne, ciężkie szmaty, w których było tak niemiłosiernie gorąco i wreszcie porozmawiać w sposób inny, niż wymiana myśli. Oczywiście nie byli na tyle naiwni, by decydować się na takie ryzyko bez pewności, iż Cieniści nie mają nawet najmniejszej szansy wpaść na pomysł, iż gdzieś tu może odbywać się tajne zebranie. Albo że gdzieś tutaj mogą znajdować się stare, odrapane drzwi, w starej, odrapanej kamienicy.
- Johna nie ma? – Zapytała Sherry, spoglądając na zgromadzonych już w środku członków innych, mniej znaczących gildii. W odpowiedzi ujrzała kręcenie głowami. – Czyżby gonił za miłością?
- Raczej za Cienistymi – stwierdził Warren, siadając na jednej ze skrzyni. Spojrzał wyczekująco na resztę. – Komuś udało się dostać do pałacu?
To było jego tradycyjne pytanie, na które prawie zawsze odpowiedź brzmiała „Nie” lub „Niewiele brakowało, ale…”. O dziwo, tym razem gdzieś w kącie rozległ się ciche chrząknięcie i z podłogi podniosła się drobna dziewczyna o prostych włosach, ściętych niemalże zupełnie na krótko. Długa, jasna grzywka zasłaniała jej całe czoło, niemalże wpadając do oczu.
- Udało mi się wejść na moment – wyjaśniła, widząc kierowane w jej stronę, zdumione spojrzenia. – Potrzebowali kogoś do zaniesienia papierów…
- Zwykłego szaraka? – Eve wydawał się być kompletnie zdezorientowany. – Przecież to przeczy wszystkiemu! Nigdy nie pozwoliliby na coś takiego.
- Co to za papiery? – Zapytała zamiast tego Sherry, marszcząc brwi. – Coś przydatnego?
- Udało mi się tylko rzucić okiem ale o ile dobrze się orientuję, raczej nie były dla nas wiele warte – zaprzeczyła blondynka, przeczesując grzywkę palcami. Często robiła tak, kiedy była zdenerwowana. – Ale za to usłyszałam rozmowę dwojga Silniejszych, na szczęście nie zwrócili na mnie uwagi… Mówili coś o rodzinie królewskiej. Że któryś u niej był albo miał iść zaraz… Nie podsłuchałam zbyt wiele, zaraz musiałam iść dalej – dodała, usprawiedliwiając się i siadając pospiesznie na podłodze.
Na chwilę zapadła cisza. Wszyscy w milczeniu starali się przemyśleć na spokojnie treść informacji, jakich przed chwilą udzieliła im niewysoka czarodziejka.
- Wnioski nasuwają się dwa – odezwał się Eve, opierając się o ścianę i krzyżując ręce na piersi. – Cieniści od jakiegoś czasu zachowują się jak dzieci we mgle, a rodzina królewska raczej nadal jest w pałacu.
~*~
...Tak, wiem.
Poślizg niemalże kosmiczny, za co przepraszam niezmiernie, za swe grzechy żałuję i postanawiam poprawę. O moich wcześniejszych obietnicach zdążyła mi wspomnieć Anonimowa (nick nieznany), za co dziękuję. Czytając ten komentarz wyrzucający mi brak serca, poczułam w sobie nagle determinację i w ten oto sposób możecie czytać rozdział 26. Ale jako niepełnoprawny obywatel mam prawo do obrony, toteż bronić się będę:

1. Pamiętajcie - ja też jestem człowiekiem, choć ostatnio coraz częściej spotykam się z wątpliwościami w tej materii. Ja też jestem w dużej mierze uzależniona od weny (która czasem jest, czasem nie), szkoły (która jest zawsze) i czasu (którego prawie zawsze nie ma). Brak kolejnego rozdziału to nie akt złośliwości, wierzcie mi. Aż tak perfidną istotą nie jestem.
2. Anonimowa wspomniała o "wiernych fankach, usilnie wyczekujących kolejnego rozdziału". Cóż,  do levelu "Ducha Świętego" jeszcze nie dobiłam, toteż ocenianie ilości czytelników to jedynie moje strzelanie w ciemno. Żebranie o komentarze czy szantaż jest już mocno passe, ale mimo to uprzejmie proszę o zostawienie co jakiś czas chociażby krótkiej opinii. To daje mi pewny punkt odniesienia do oceny ilości "ludzi, którzy czekają na rozdział" :) A to mocno motywujące, wierzcie mi.

Co do samego rozdziału... Chyba nie jest tak źle, chociaż mam wrażenie, że w rozciąganiu wszystkiego osiągnęłam poziom Luffy'ego. Tak poza tym mój plan zakłada, że od następnego rozdziału ma się zacząć robić poważnie.
...
Jestem przerażona tą wizją D:

3 komentarze:

  1. No przyznam się, że to mi nie wygląda nadal nawet na połowę całego fanfica, ale ok. Im dłużej, tym lepiej :D Weny życzę, i tobie i sobie... Weekend przyszedł, można już pisać po nocach! :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, połowa już chyba za nami :) Tak mi się przynajmniej wydaje...

      Usuń
  2. Jeśli będzie poważnie to jak najbardziej się cieszę :). Wojna!!! To brzmi genialnie w świecie magów :P

    OdpowiedzUsuń