No,
wreszcie zaczęło się coś dziać.
Z
uśmiechem, który prawie nigdy nie znikał z jego twarzy, Hill przemierzał kręte
korytarze Kamieniołomu. Od chwili wejścia do „twierdzy” nie spotkał tu nikogo;
nie usłyszał także żadnej rozmowy lub choć jej echa. Jedynym dźwiękiem, jaki mu
towarzyszył podczas spaceru był odgłos jego własnych kroków – odbijający się od
ścian, rozbrzmiewający donośniej w licznych grotach i zagłębieniach. Jaskinie
opustoszały, nie było tu nawet Dostojników. Podobno był to rozkaz samej
Wyroczni. Twierdziła ona, iż to przebywający w Kamieniołomie ludzie odbierają
jej możliwość pozbierania myśli. Prawdopodobnie pierwszy raz od rozpoczęcia się
jej rządów wydała samodzielnie tak bezwzględne polecenie. Do tej pory to
Dostojnicy interpretowali jej słowa, szepty, wykrzykiwane podczas kolejnych
wizji zdania oraz wiadomości od Arcymaga. Ona była Wyrocznią, wolą i powodem
istnienia Cienia Ducha. To inni wcielali w życie odziedziczony plan
największego z magów, którego kolejne założenia wypowiadane były jej ustami. To
wszystko były prawdy głoszone przez przebywających najbliżej niej kapłanów.
Jednak
tym razem było inaczej.
W
korytarzach sąsiadujących z komnatą i sanktuarium Wyroczni panował trudny do
opisania nastrój obawy i wielkiego szoku. Najwyżej postawieni kapłani wraz z
zwyczajnymi kapłanami i najniższymi w hierarchii szarymi członkami spoglądali
na siebie z niepokojem, a oczy wodzące po odzianych w zielenie sylwetkach
wyrażały zdumienie i swego rodzaju strach. Dotychczas nie zdarzało się, by ich
najwyższa dowódczyni, patrząca w przeszłość i przyszłość kobieta życzyła sobie
oglądać tyle osób na raz. Było to wydarzenie zupełnie nowe, zważając na to, iż
wstęp do komnat mieli jedynie Najwyżsi i Najsilniejsi – wiodące jednostki Planu
Służebnego i Bojowego. Odosobnione były przypadki, w których za ciężkie wrota
zaglądała osoba o niższym stopniu i zwykle działo się tak w sytuacjach wielkiej
wagi. Dlatego teraz wszyscy, których Wyrocznia wezwała – wszyscy przebywający w
Kamieniołomie – oczekiwali na dalszy bieg wydarzeń w mieszaniną lęku i
podniecenia. Zostać wezwanym przez Najwyższą Kapłankę Cienia Ducha to wielki
zaszczyt ale także wielkie wyzwanie.
Kiedy
drzwi otworzyły się z głośnym zgrzytem, oczy wszystkich skierowały się ku
sylwetce Najwyższego Dostojnika, który stanął na progu. W odpowiedzi na ukłony
skinął jedynie głową, po czym wykonał głową gest zachęcający zebranych do
wejścia. Po krótkiej chwili niezdecydowania, do pomieszczenia wsunęli się
najpierw Najwyżsi wraz z Dostojnikami, potem przedstawiciele Pionu Bojowego –
Najsilniejsi i Silniejsi, a na końcu szarzy członkowie, pełniący mniej ważne i
znaczące funkcje. To oni byli zaoferowani najbardziej – zwykle tacy jak oni o
bezpośrednim spotkaniu z kapłanką mogli jedynie marzyć, a często nie ośmielali
się nawet na to.
To,
ile razy komuś udało się tutaj dostać, wysokie, okrągłe pomieszczenie zawsze
robiło na wszystkich wielkie wrażenie. Ogromny tron i prowadzące do niego
schody niemalże onieśmielały, przywodząc na myśl Sąd Ostateczny i uroczyste
stanięcie przed obliczem Boga. Właściwie można powiedzieć, iż tak właśnie było;
dla odwiedzających siedząca tam wysoko osoba była najwyższą wartością i
autorytetem. Kimś, o kogo i dla kogo mogli walczyć aż do samej śmierci i
Uświadomienia.
Wyrocznia
znajdowała się tam gdzie zawsze, na szczycie schodów. Jej sztywna, niewzruszona
sylwetka spoczywała na tronie, obie dłonie leżały na dwóch przymocowanych do
oparcia kryształowych kulach, mieniących się fioletowym blaskiem, a niezmiernie
długie, czarne i proste włosy spływały aż do stóp. Oczy koloru wzburzonego
morza spoglądały spod grzywki z najwyższą powagą na stojącą poniżej grupkę,
padającą przed nią na kolana i gnącą się w ukłonach.
-
Twoje polecenie, Pani, zostało spełnione – odezwał się uniżonym głosem
Najwyższy, znajdujący się najbliżej schodów. – Są tu wszyscy, według twego
życzenia.
Wyrocznia
skinęła głową, po czym uniosła się odrobinę na tronie. Jej niemalże zupełnie
biała cera silnie kontrastowała z ciemnymi włosami, sprawiając dość niesamowite
wrażenie.
-
Niektórzy z was wiedzą – rozpoczęła. Mimo iż nie podnosiła zbytnio głosu, był
on słyszalny doskonale w każdym zakamarku ogromnej sali. – Jednak dla pewności
powtórzę raz jeszcze… Arcymag ostatnio zamilkł – powiedziała, robiąc krótką
pauzę. – Jego ostatnia wskazówka dotycząca Dreyara nadal pozostaje nieprzydatna,
a od tamtego czasu głos najpotężniejszego spośród magów uparcie milczy, nie
pozwalając na kolejne działania.
-
Tyś potężniejsza, o Pani – odezwał się na dole czyjś gorący głos, a
odpowiedział mu szmer aprobaty. Wyrocznia jednak zignorowała ich, podobnie jak
Dostojnicy, którzy gwałtownie unieśli głowy, wpatrując się w nią z
przerażeniem. Najwyższy spoglądał na nią wzrokiem pełnym osłupienia, nie mogąc
wyrzec nawet jednego słowa. Oczywiście, że wiedział o całej sytuacji; musiał
wiedzieć, jako człowiek piastujący najwyższą funkcję Pionu Służebnego. Tym, co
go zszokowało, była łatwość, z jaką kapłanka udzielała poufnych informacji
zupełnie przypadkowym członkom, do których kompetencji należało jedynie
wykonywanie rozkazów.
-
Długo myślałam – mówiła dalej Wyrocznia. – Szukałam przyczyny, starałam się
zrozumieć… Dotarło do mnie jednak, iż jest to niemożliwe. Tak długo, jak w
pobliżu słyszę was, tak długo jak gwar waszych dusz jest w stanie odciągnąć
moje myśli od przepowiedni, nie będę w stanie nic zrobić.
Nastała
długa, pełna niepokoju cisza. Przerwał ją dopiero głos jednej z klęczących
postaci.
-
Pani – odezwał się Najwyższy, pochylając głowę niżej. – Chcesz zatem…
-
Pewna osoba – przerwała mu kapłanka – pewna osoba powiedziała mi ostatnio coś,
co w pewien sposób zachęciło mnie do działania… Przeszkodę stojącą na drodze do
spełnienia przepowiedni należy usunąć; trzeba jednak dokonać tego stosując jej
własną siłę. Tę moc, tę siłę próbuję teraz odnaleźć – stwierdziła, kierując
wzrok w dół. – Jednak wasze dusze są zbyt głośne. Jedynie śmierć zdoła je
uciszyć.
Hill
zaśmiał się krótko, a jego głos rozniósł się po korytarzach, jeszcze bardziej
uwydatniając panującą dookoła ciszę. Niezmiernie bawiła go ta historia oraz
przerażone miny Dostojników, które potrafił sobie doskonale wyobrazić. Opowieść
usłyszał od Charlesa, który miał szczęście wówczas przebywać w Kamieniołomie i
znaleźć się na tym niezwykłym zebraniu. Wyrocznia wycięła im naprawdę niezły
numer, strasząc w ten sposób. Wszyscy pewnie myśleli iż oto nadszedł ich
koniec… Mężczyzna po cichu żałował, iż nie dane mu było ujrzeć pełnych strachu
twarzy nadętych ważniaków, rozczarował się również słowami kapłanki. Liczył, iż
jego sugestia pociągnie za sobą bardziej radykalne działania. Wprawdzie mógłby
znowu spróbować nakłonić Wyrocznię do ataku na Fairy Tail, ale nie dziś. Dziś
miał co innego do roboty.
Uniósł
rękę do twarzy i przesłonił na moment oczy, cały czas się uśmiechając.
Nakłonić
Wyrocznię.
Gdyby
tylko Dostojnicy go usłyszeli. Z pewnością od razu wylądowałby w jakimś
wyjątkowo nieprzyjemnym miejscu, w którym prędzej czy później spotkałaby nie
mniej nieprzyjemna śmierć.
On
jednak bał się coraz mniej.
Z
tygodnia na tydzień, z dnia na dzień Wyrocznia traciła w jego oczach niemalże
całą swoją boską aurę, stając się coraz bardziej przystępna, coraz bardziej
ludzka. Zwłaszcza od feralnego dnia, kiedy widział się z nią po raz ostatni.
Podobnie było podczas słuchania historii w Kamieniołomie. Pewnie nawet nie
zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo traci w oczach niektórych swoich
poddanych. Odarta ze swojej tajemniczości była jedynie zwykłą, zagubioną
dziewczyną. Człowiekiem, takim jak on.
Mag
zatrzymał się przed wejściem do pomieszczenia przeznaczonego dla Wyroczni i po
krótkiej chwili wahania zdecydował się przekroczyć próg. Starając się, by
zamykane drzwi robiły jak najmniej hałasu, ostrożnie spojrzał w górę. Była tam,
jak zwykle siedząc nieruchomo niczym posąg. Zmrużywszy oczy, Hill mógł ujrzeć
jej skupioną twarz. Podszedłszy bliżej, zauważył, iż patrzące w przestrzeń oczy
wydają się puste, jakby nieobecne. Nawet nie zauważyła jego wejścia. I dobrze,
przynajmniej oszczędzi mu to pewnych zmartwień.
Starając
się stąpać delikatnie, by nie wybudzić kapłanki z letargu, mężczyzna przeszedł
pomieszczenie, kierując się w stronę szerokich schodów. Zamiast jednak wejść na
stopnie minął je i skierował się ku ścianie, pokrytej dziwnymi, niemożliwymi do
rozczytania znakami. Ich zawijasy tworzyły obraz Kamieniołomu, uzupełniany
drobnymi płytkami używanymi często przy mozaikach. Stanąwszy tuż przed nim, mag
obejrzał się raz jeszcze na siedzącą na tronie dziewczynę, po czym wyciągnął
rękę i nacisnął jedną z płytek, ukrytą między złotymi literami, tworzącymi
jednocześnie najniższe piętro jaskini.
Wciśnięta
płytka wysunęła się z cichym szczękiem, pozostawiając po sobie puste miejsce. Hill
włożył w nie dłoń, po czym zacisnął palce na wgłębieniach tworzących swego
rodzaju uchwyt. Uśmiechnął się szerzej, po czym pociągnął.
Ściana
ustąpiła.
*
Tego
dnia strażnicy służący nie tylko Magnolii, ale też najprawdopodobniej Cieniowi
Ducha mieli okazję przekonać się, co to znaczy naprawdę zdenerwować członków
Fairy Tail. Po zdumiewającym oświadczeniu Makarova wszyscy zamarli na chwilę,
jakby nie wierząc własnym uszom. Tyle czasu ograniczania się (a raczej jego
prób – Natsu i Laxus nijak się do owego zakazu nie stosowali), teoretycznego
spokoju, podchodów… I teraz ot tak, otwarta wojna?
Pierwszy
ocknął się Edvin, który pomimo swojego opanowania także dał się zaskoczyć tą
bezpośrednią, natychmiastową odpowiedzią. Z marsowym czołem podniósł się z
ziemi, po czym spojrzał znacząco na wpatrzonych w Mistrza Fairy Tail żołnierzy.
Ci zrozumieli go bez słów; szybko doprowadzili się do porządku, po czym
najstarszy z nich odchrząknął, starając się zwrócić na siebie uwagę pozostałych
magów.
-
W imieniu najwyższego urzędnika Magnolii, zarządcy miasta i zwierzchnika… -
odkaszlnął, jakby wymawianie tak długiego tytułu sprawiało mu niejaką trudność.
Jego gruby i głęboki głos nie brzmiał zbyt pewnie. – Jestem zmuszony aresztować
was wszystkich.
-
Nie wierzę… - odezwał się cicho Natsu, wpatrując się w podłogę. Gray spojrzał
na niego; jego oczy były szeroko otwarte, a wzrok pełen niedowierzania. Zaraz
jednak na twarzy chłopaka pojawił się pełen zadowolenia uśmiech, który już po
chwili zamienił się w szczęśliwy wyszczerz dziecka czekającego na Gwiazdkę. –
Wreszcie! – Wydarł się, wyrzucając pięści w górę i o mało co nie łamiąc szczęki
Magowi Lodu, który nie przewidział takiego rozwoju sytuacji.
-
Zabić mnie chcesz?! – Zdenerwował się chłopak, zaraz jednak także spojrzał na niezbyt
rozgarniętych strażników na środku pomieszczenia. – Fairy Tail wreszcie wraca
do gry? – Wydawał się być zdecydowanie ukontentowany. Z tej całej uciechy
pozbył się bowiem nie tylko koszuli, ale też spodni. Oczywiście nie zauważając
tego.
-
Ach, to dla Juvii za wiele! – Zakrzyknęła Kobieta Deszczu, zasłaniając czerwoną
jak burak twarz rękami i cofając się do tyłu. Nie pamiętała jednak, że po tak
długim czasie bezczynności jej nogi nie są jeszcze w najlepszej kondycji, toteż
nie mogła przewidzieć, iż po zrobieniu jednego kroku runie jak długa, prosto na
siedzącą na stole Canę z ogromną beczką w rękach. Beczka poleciała wprost na
Wakabę, który bynajmniej nie był z tego powodu zadowolony.
-
Hej! – Zawołał, przecierając twarz. – Ostrożniej z tą gorzałą, papierosa mi
zgasiłaś!
Quatroe
stał pośród tego rozgardiaszu, ogarniając wszystko nic nie rozumiejącym
wzrokiem. Nie pojmował beztroski tych ludzi, która wraz z nakazem aresztowania
powiększyła się znacznie i nieodwracalnie. W całej sali panował gwar, taki sam,
jak za starych, dobrych czasów. Tradycyjnie zupełnie nie pasujący do sytuacji.
Wiedział co nieco o Fairy Tail, nie miał przecież do czynienia z tą gildią po
raz pierwszy. Nie przewidział jednak, że nawet w obliczu konsekwencji prawnych
będą zachowywać się jak skończeni kretyni zbiegli z zakładu dla umysłowo
chorych. Należało z tym jak najszybciej skończyć.
Mężczyzna
poszukał wzrokiem dowódcy, jeszcze bardziej zdezorientowanego i skołowanego niż
on sam. Zanim jednak zdążył dać mu jakikolwiek znak, ktoś chwycił go znienacka
za ramię. Ledwo zdążył się odwrócić, nastąpiło bardzo nieprzyjemne spotkanie
twarzy zarządcy z twardą, rozgrzaną pięścią. Siła uderzenia była tak duża, iż
Edvin poleciał do tyłu – już drugi raz tego dnia.
Na
jego miejscu stał teraz Natsu, wyprostowany, z triumfem wypisanym na twarzy.
Swobodnym ruchem kręcił stawem barkowym, jakby sprawdzając kondycję ramienia po
udanym uderzeniu. Makarov uśmiechnął się na ten widok. Tyle razy już planował
całą tę sytuację w myślach, a jednak zawsze zdarzało mu się pomijać właśnie
wątek z pozbyciem się oddziału z gildii. O to mógł być pewny – Natsu z
pewnością świetnie sobie poradzi.
-
Wojna, co? – Odezwał się Smoczy Zabójca, kiedy Edvin podniósł głowę, spoglądając
na niego zmęczonymi oczyma. Usta mężczyzny były rozkrwawione, a nos prawie na
pewno złamany. – Chyba nie myślałeś, że damy się grzecznie zakuć w kajdanki,
co? Nawet nie wiesz – dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej – jak bardzo się
cieszę, że mogę ci wreszcie uczciwie przywalić!
-
Hola – usłyszał za sobą znajomy głos. Gray stał tuż za jego plecami, na
szczęście już w spodniach. Nad jego dłonią unosiła się chłodna, niebieskawa
mgiełka. – Chcesz się bawić sam? Żartujesz sobie, gościu?
-
Byłem pierwszy! – Natsu spojrzał na niego z niechęcią, rozpalając własne
płomienie. – Spadaj, lodowy głupku.
-
Coś ty powiedział?!
Zanosiło
się na kolejną bójkę. Dwóch magów stało naprzeciwko siebie, ciskając gromy z
oczy i przygotowując się do walki. W ciągu kliku sekund zdążyli zapomnieć o
prawdziwym przeciwniku i przenieść swoją uwagę na kogoś innego.
-
Wystarczy już tego! – Obaj chłopcy zarobili równocześnie po silnym uderzeniu w
czaszkę. Erza, która nie wiadomo skąd pojawiła się tuż za ich plecami, wydawała
się być już mocno zirytowana. – Widać, że oboje macie problemy ze sobą. Z
drogi! – Nakazała ostro. Przerażeni przyjaciele odsunęli się natychmiast, przy
akompaniamencie dwóch nienaturalnie wysokich pisków brzmiących trochę jak
„Aye!” Happy’ego, tyle że niewiele dało się zrozumieć. Tytania zrobiła krok na
przód, po czym jej postać nagle zalśniła dziwnym blaskiem. Po jednej czy dwóch
sekundach prezentowała się już wszystkim we wspaniałej zbroi Niebiańskiego
Koła.
-
Nie mam wyjścia – stwierdziła nie bez satysfakcji, a w jej brązowych oczach
pojawił się groźny błysk. – Chyba będę musiała zająć się nimi osobiście.
-
Nie rób tego, Erza! – Wydarło się na raz z kilku gardeł, przy akompaniamencie
dźwięku odsuwanych i przewracanych krzeseł, oraz szurania butów. – Nie tutaj!
-
Opanuj się, Erza! – Zdenerwował się Makao, zachowując jednak w miarę bezpieczną
odległość – Gildię nam rozwalisz!
-
Oraz całe miasto, jeśli będzie trzeba! – Odkrzyknęła dziewczyna, kierując się w
stronę strażników ze złowróżbną miną. Mogło się to wydawać dziwne, ale ten
nagły atak wściekłości wydawał się większości dość naturalnym zjawiskiem. Zbyt
długo była spokojna, by teraz znieść całe napięcie bez wyładowania go na kimś.
Większości, ale nie strażnikom, którzy od chwili wystąpienia Tytanii cofali się
coraz dalej w stronę wyjścia. Oglądający całą scenę Edvin – spod ściany i to
jednym okiem (drugie było paskudnie podbite) – obejrzał się ze złością na
tych, którzy rzekomo mieli go chronić
przed podobnymi zwrotami akcji. To mieli być żołnierze? Tchórze, drżący ze
strachu przed bandą dzieciaków nauczonych paru magicznych sztuczek? Co w ogóle
było w tym Fairy Tail, że wszyscy się ich bali? Owszem, statusu najsilniejszej
w Fiore gildii nie dostaje się za nic, ale w porównaniu z potęgą Cienia Ducha
to nadal była niczym więcej, jak tylko jedną marną przeszkodą!
-
Proszę bardzo – odezwał się, opierając się ręką o ścianę i starając podnieść.
Jego nogi drżały, a ciało chwiało się i obsuwało bezwładnie po murze. – Róbcie
co chcecie. Życzę wam powodzenia w pokonywaniu kilkutysięcznej armii magów.
Powodzenia! – Dodał, spluwając ze złością. Chciał powiedzieć coś jeszcze,
jednak coś uniosło go do góry za przód szaty, po czym przycisnęło do ściany,
nawet na chwilę nie rozluźniając żelaznego uchwytu.
Patrząc
jednym okiem, Quatore ujrzał przed sobą pełną kolczyków twarz o czerwonych
oczach i długich, potarganych czarnych włosach. Usta chłopaka rozciągnięte były
w przerażającym uśmiechu, a trzymające zarządcę ramię dociskało go do muru tak
mocno, iż niemalże brakowało mu tchu. No tak. Gajeel, Żelazny Smoczy Zabójca.
-
Gi-hee – parsknął, nadal szczerząc zęby. – Obawiam się facet, że nadal nie
zdajesz sobie sprawy z kim tak naprawdę zadarłeś.
*
Żadnego
pomysłu. Ani jednego.
Lucy
westchnęła ciężko, po czym opuściła rękę, w której od dobrych paru chwil
trzymała kilka kart od tajemniczej rudej kobiety. Wizerunki słońca, burzy i
inne pozostawione przez dziwną istotę rysunki rozsypały się na pościeli,
mieszając ze sobą. Kilka nawet spadło na podłogę, jednak dziewczyna nie
zwróciła na to uwagi. Czuła się zagubiona i zniechęcona. Nieważne ile czasu
wpatrywała się w karty, przywoływała z pamięci niezrozumiałe dla niej słowa, w
głowie nadal miała kompletną pustkę. Nie potrafiła tego nijak połączyć z
Arcymagiem lub Cieniem Ducha, a miała niemalże pewność, iż te sprawy są jakoś
powiązane z pojawieniem się kobiety. Czarodziejka zdawała sobie sprawę, iż
najprawdopodobniej przepowiadała ona przyszłość, ale jedyne, co wywnioskowała z
luźno posklejanych ze sobą zdań to to, iż Fairy Tail grozi niebezpieczeństwo.
Lucy
skrzywiła się i przeczesała grzywkę palcami. Levy wprawdzie kazała jej zrobić
sobie przerwę, jednak jakoś nie potrafiła się zrelaksować, zwłaszcza, iż
dookoła było aż gęsto od tajemnic i nierozwiązanych zagadek. Irytowała ją jej
własna niemoc. Nie tylko ona, a także Erza i Laxus spotkali wróżbitkę i każde z
nich również otrzymało podobne karty (które zresztą jej chętnie oddali –
Tytania prosiła, by ją poinformować, kiedy coś się wyjaśni; Smoczy Zabójca
Błyskawic twierdził, iż tak czy siak by je wyrzucił, więc w sumie jest mu
wszystko jedno). Przypominały nieco te używane przez Canę, jednak ta nie
potrafiła ich rozpoznać.
Rozmyślenia
dziewczyny przerwało nagłe ciche pukanie w szybę. Słysząc ten niespodziewany
dźwięk, Lucy podniosła się nie bez zdziwienia, nieco przestraszona. Zaraz
jednak zerwała się i podeszła do okna, zastanawiając się, czy to przypadkiem
nie Natsu wraz z Happym postanowili odwiedzić ją znów taką a nie inną drogą. Otworzywszy
okno na oścież, niemalże osłupiała na widok tej samej, rudej kobiety ubranej w
ciemnozieloną suknię. To mógł być jedynie cud albo przedziwny zbieg
okoliczności – osoba, która od dobrej pół godziny zajmowała jej myśli stała
teraz na bruku, uśmiechając się przyjaźnie spod nałożonego na głowę kaptura.
-
Znalazłam – poinformowała ją radośnie, szukając czegoś w jednym z niezwykle
szerokich rękawów. Nie przejmując się brakiem odpowiedzi ze strony
zdezorientowanej czarodziejki, mówiła dalej. – Długo mi to zajęło, prawda. Ale
zobacz! – Z triumfem wyciągnęła rękę, trzymając w dwóch palcach kartę z
narysowaną na niej dziwną istotą, jakby duchem, otoczonym srebrną poświatą. –
Duch oznacza szczęście. Szukajcie duchów, mogą naprawdę pomóc. Jak wróżki –
dodała i zachichotała cicho, jakby śmiejąc się z dla siebie jedynie
zrozumiałego żartu. Kaptur zsunął się z kształtnej głowy, uwalniając burzę
rudych loków. – Trochę niefortunnie, biorąc pod uwagę to, komu teraz płacimy
podatki.
Lucy,
która z minuty na minutę gubiła się coraz bardziej i rozumiała coraz mniej,
miała ochotę uczepić się tego jedynego znajomego twierdzenia, by wreszcie
odezwać się do tej tajemniczej kobiety. Jeszcze chwilę temu w głowie kłębiły
jej się setki pytań, jednak mimo iż teraz stała z nią twarzą w twarz, nie
potrafiła zadać żadnego z nich. Zamiast tego otworzyła usta, by jakoś nawiązać
kontakt z nieznajomą wróżbitką („Tak, to prawda” było jak na razie najbardziej
rozbudowaną reakcją, jaka jej przyszła do głowy), jednak ktoś ją ubiegł.
-
Homa – usłyszała za sobą zaspany głos. Odwróciła się i prawie że wypadłaby
przez okno, po raz kolejny cofając się w szoku. Crux może i nie był
przerażającym lub szczególnie niebezpiecznym duchem, ale jego nagłe pojawienie
się mogło nieźle człowieka zaskoczyć. – W rzeczy samej.
-
Sam się przywołałeś?! – W sumie powinna być przyzwyczajona do tego rodzaju
niespodzianek. Virgo namiętnie korzystała z możliwości nagabywania swojej pani
o każdej porze dnia i nocy i nieustannego męczenia o karę.
Nie
usłyszawszy odpowiedzi, dziewczyna westchnęła ciężko. Ile tego rodzaju niespodziewanych
wydarzeń czeka ją jeszcze podczas tej niezbyt długiej właściwie przerwy w
pracy? Odwróciwszy się do rudej kobiety, zebrała się w sobie, żeby wreszcie coś
powiedzieć, jednak zaraz zrezygnowała, widząc pod oknem jedynie pustą
powierzchnię chodnika. Wróżbitka najwyraźniej skorzystała z okazji i
niezwłocznie się ulotniła, pozostawiając po sobie jedynie dwie leżące na
parapecie karty. Z wizerunkiem ducha i wróżki.
-
Niech to! – Lucy wychyliła się przez ramę okienną tak, iż jedynie ta część jej
ciała, znajdująca się poniżej pasa pozostawała jeszcze w pokoju. Rozglądając
się bacznie w obie strony, szukała wzrokiem sylwetki kobiety, jednocześnie
zastanawiając się, jakim cudem zapukała w szybę i położyła karty na parapet,
skoro jej sypialnia znajdowała się na piętrze, czyli poza jej zasięgiem. Jak
się jednak spodziewała, nigdzie nie zauważyła tajemniczej kobiety.
-
Lucuś, uważaj! – Dobiegł ją rozbawiony głos jednego z rybaków, który właśnie
przepływał kanał wąską łodzią. Dziewczyna pomachała mu, po czym zrezygnowana
zamknęła okno, uprzednio zgarniając z parapetu obydwie karty. Crux nadal unosił
się nad ziemią, trwając z zamkniętymi oczami. Właściwie nie wiadomo było, czy
zdążył już zasnąć, czy może jednak nie utracił jeszcze kontaktu ze światem.
Wyraźnie ani myślał wracać do domu, z sobie tylko znanych powodów.
-
Przydałbyś się na coś! – Zawołała z irytacją Lucy, targając włosy. Denerwowała
ją bezczynność Gwiezdnego Ducha, zwłaszcza iż ona miała dziką ochotę zrobić
cokolwiek, by rozwiązać męczący ją problem. Istniała jedynie drobna przeszkoda.
Nie miała pojęcia jak. – Dowiedzieć się, kim ona jest, na przykład!
Nieoczekiwanie
istota skinęła niezbyt przytomnie wielką głową w kształcie krzyża, która po
chwili przechyliła się na bok. Zaraz potem w całym pokoju rozległo się znajome
posapywanie i poświstywanie. Czarodziejka opuściła ręce i spojrzała na niego
zaskoczona.
-
Śpisz? – Spytała niepewnie, chociaż doskonale wiedziała, że to nieprawda. Happy
często dziwił się jej zdolności rozpoznawania kiedy Crux w myśli, a kiedy po
prostu drzemie. Tym razem jednak nie mogła uwierzyć, że duch potraktował jej
słowa poważnie.
Po
krótkiej chwili czekania głowa wraz z wąsami poderwała się, a wytrzeszczone
oczy i wrzask dały znać, iż wyszukiwanie się wreszcie zakończyło.
-
Nic nie znalazłem – poinformował ją Crux. – Nie ma na świecie żyjącego
Gwiezdnego Maga o takiej postaci.
Lucy,
która na kilka sekund wstrzymała oddech w niemym oczekiwaniu, westchnęła i
opadła na łóżko.
-
Tak myślałam – stwierdziła, patrząc w sufit. – Ona nie może być Gwiezdnym
Magiem… Co zresztą za podejrzenia, przecież ona używa kart… Zaraz! – Poderwała
się nagle. – Powiedziałeś żyjących?! To znaczy, że kiedyś był ktoś taki? I
czemu szukałeś tylko wśród żyjących?
-
To brzmi zupełnie bez sensu – stwierdził sennym głosem duch, kiwając się na
boki. – Moje umiejętności nie dotyczą wyszukiwania magów o tym samym wyglądzie,
zwłaszcza z dalekiej przeszłości.
-
Ale przed chwilą szukałeś!
-
Ale teraz jestem zmęczony.
Dziewczyna
osłabła wobec takiej logiki. Nie mogąc znaleźć argumentów mogących podważyć
jakoś to niezłomne stwierdzenie, pochyliła się do przodu, kryjąc twarz w
pościeli. Znowu w kropce, znowu bez żadnej wskazówki.
-
Nazywała się Minara – odezwał się Crux po dłuższej chwili. – Amatorka,
posiadała jedynie parę kluczy. Zmarła w 614 roku, według kalendarza Fiore,
pozostawiając po sobie trzy duchy, między innymi Wagę. A teraz pozwoli
panienka, że odejdę. Rozmowa z nią jest szalenie wyczerpująca.
*
To
było absolutnie niesamowite.
Hill
stał w lekkim rozkroku, z rękami rozłożonymi w taki sposób, jakby chciał objąć
w całości stojący przed nim istny pomnik wszelkiej siły i mocy. Jego oczy były
otwarte, podobnie jak usta, zwykle rozciągnięte w lekkim, uprzejmym uśmiechu.
Unosząca się wokół fioletowa poświata sprawiała niesamowite wrażenie, podobnie
jak ogrom cudu i potęgi, przed którym stał właśnie w tej chwili.
Był
w stanie to zrobić. Wykorzystać tę moc, ten testament kilku pokoleń władców i
Dostojników Cienia Ducha, spadek Arcymaga i jego magię, ukrytą gdzieś we
wnętrzu Kamieniołomu. Wszystko inne przestało się liczyć. Stojąc tak w
bezruchu, podziwiając piękno i ogrom tajemnicy organizacji, której był
członkiem, zapomniał o wszelkich zobowiązaniach i przeszkodach. Jedyne czego
chciał, to posiąść TO. Zdobyć na własność. Sprawić, by stanowiło jego potęgę,
podwaliny pod imperium, które może z TYM stworzyć.
Nie
zwracał uwagi na otoczenie, ba! Właściwie o nim zapomniał.
Wobec
tego nie był w stanie zauważyć małej dziewczynki.
Małej,
błękitnoskórej istotki, wpatrującej się w niego ogromnymi, fioletowymi oczami.
~*~
Tak dla wyjaśnienia - według mojego kalendarza, rozdział nadal pojawił się "przed końcem tygodnia" :) A tak serio, to dziwnym trafem nagle okazało się, iż mam mnóstwo zajęć, a przepisywanie rozdziału z zeszytu na komputer jest mniej zajmujące od pisania go na brudno. Tak więc korzę się i mogę nawet spróbować obiecać, że następnym razem będę bardziej terminowa, ale... Jakoś tak już sama sobie nie wierzę... Ale nadzieję zawsze można mieć!
Twardym trza być, a nie mientkim!
Czyli zagadka listu rozwiązana!!! Ciekawe czy temu Hillowi coś się stanie. Może ta mała go zlikwiduje???
OdpowiedzUsuńPs. Denerwuje mnie, że osoby czytające Twoje opowiadanie nie komentują go... To jest najboleśniejszy cios jaki może przyjąć na siebie pisarz... Dlatego żeby było Ci miło komentuje każdy rozdział :D. Żeby nie było, że o Tobie nie pamiętam :P
OdpowiedzUsuń