środa, 30 stycznia 2013

Rozdział 23 - "Zamieszania mniejsze i większe"

- Ostatecznie nie zrobiliśmy za wiele - stwierdziła Cana, odgarniając brązowe włosy z twarzy. - Mistrz nie będzie zbyt zadowolony.
- Pf! - Prychnął Gajeel. - Trzeba było wejść do środka, zamiast gapić się na ten cały stos skał z zewnątrz. No i jeszcze tamta dziewucha. Nie powinniśmy dać jej uciec.
- Przepraszam… - odezwała się Wendy, uważając, iż oskarżenie było kierowane do niej. - Nie mogłam nic więcej zrobić…
- To nie twoja wina - uspokoiła ją nieuważnie starsza towarzyszka, niecierpliwie stukając obcasem w kamienne płyty posadzki. - Cholera, kiedy ten pociąg wreszcie przyjedzie! Na tym dworcu nie mają nawet marnej kropli alkoholu.
Po nieoczekiwanym zniknięciu tajemniczej istoty cała drużyna spędziła jeszcze trochę czasu na bezowocnych poszukiwaniach jakiejkolwiek wskazówki, która chociażby odrobinę pomogła w całym śledztwie. Niestety, z zewnątrz Kamieniołom był tylko ogromnym zbiorowiskiem wszelkiego rodzaju skał, nawet nie przywodzącym na myśl ukrytej w środku tajemnicy. Tak samo on, jak i jego twórca, Arcymag, a wraz z nim dziwne stworzenie o fioletowych włosach stanowiły jedynie oddzielne elementy jednej układanki, nie łączące się ze sobą w żaden sposób. Po pewnym czasie chodzenia dookoła skalnej twierdzy i szukania jakiegokolwiek wejścia, które nie zmuszałoby do przejścia przez cały labirynt najróżniejszych grot i jaskiń, zniechęceni przyjaciele uznali powrót za jedyne sensowne wyjście. Nadzieja, iż dalsze włóczenie przyniesie jakikolwiek sukces była nikła.
Dlatego teraz cała drużyna znajdowała się na niewielkim dworcu, jedynym w okolicy. Dotychczas była to jedynie jedna z wielu stacji w całym kraju, a miasteczko znajdowało się nieopodal, nie wzbudzało zbyt wielkiego zainteresowania. Od chwili przemiany Królestwa Fiore w republikę, rozkład jazdy znacznie się zmienił, a pociągi kursowały znacznie częściej niż poprzednio. Ci, którzy mieli jako takie pojęcie o sytuacji w całym kraju doskonale znali powód tej zmiany - najprawdopodobniej stało się tak dlatego, iż co więcej znaczący członkowie Cienia Ducha potrzebowali dobrego połączenia do swojej kryjówki. Dla reszty mieszkańców państwa informacja o większej ilości pociągów gdzieś tam w Fiore znaczyła mniej niż nic. To natomiast, iż nie tak daleko tej stacji znajdował się najprawdopodobniej punkt kontrolny znienawidzonej organizacji, było przekazane do wiadomości jedynie niektórym. Była to decyzja podjęta na zebraniu mistrzów co większych gildii, mających niewielką szansę na zmianę sytuacji.
- Jeśli ta informacja pójdzie w obieg - tłumaczył potem Mistrz Makarov. - Na pewno znajdą się ludzie, którzy za wszelką cenę będą chcieli dostać się do środka. Wszyscy doskonale wiemy, że dla zwykłego człowieka jest to praktycznie niemożliwe, a co więcej, niebezpieczne. Może też wywołać to jakąś niezdrową reakcję u członków Cienia Ducha.
- Mimo że Mistrz tak mówił… - powiedziała z powątpiewaniem Cana. - To czy naprawdę o tej kryjówce wiemy tylko my i parę innych gildii? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
- Bo to głupota - stwierdził Gajeel. - Prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw. Poza tym oni nie ukrywają tego specjalnie, stosując jakieś środki, tylko po prostu się o tym nie mówi.
- Może i lepiej, że później - odpowiedziała Wendy. - W ten sposób możemy chronić tych, którzy nie mają z tym nic wspólnego.
- Nie ma już takich - odparł opryskliwie Żelazny Smoczy Zabójca, nerwowo wstając z ławki. - Wszyscy już jesteśmy wciągnięci w to bagno. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy po powrocie do gildii zastali tam armię tych cholernych Cienistych. Co to za życie, wróg może czaić się na każdym kroku.
Nie dało się tego określić w bardziej precyzyjny sposób. Ilekroć wyszło się na ulicę, rzadko dało się uniknąć widoku choćby jednego oddziału Cienistych maszerujących w równym szyku. Jaki mieli w tym cel, ciężko było stwierdzić - zwykle bowiem nie podejmowali żadnej interwencji. Dlatego też obawy Gajeela były w pełni uzasadnione.
Kilka godzin później, kiedy już sam delikwent zapomniał o swoich proroczych słowach, cała drużyna przebywała już w Magnolii. Był raczej późny wieczór, dlatego ludzi na ulicach nie było zbyt wiele. W gildii było jednak nadzwyczaj gwarno, co nawet tutaj o tej porze było raczej niezwykłe.
- …No armia to może nie… - odezwała się Cana, tuż po otworzeniu drzwi. -…Ale jednego przynajmniej już masz…
Gajeel, do którego głównie kierowane były te słowa, stał pochylony do przodu, nie mogąc odpowiedzieć w żaden sposób. Wendy, w której odżyły nieprzyjemne wspomnienia, cofnęła się o krok. Trudno bowiem o bardziej niespodziewany obrazek po powrocie z misji szpiegowskiej, jak dziecko tejże właśnie, infiltrowanej organizacji, siedzące w najlepszym spokoju na ławce i trzymające w rękach szklankę z sokiem.
-  Co… TO tu robi?! - Wydarł się w końcu Gajeel, zły nie tylko z powodu obecności wroga w gildii, ale także dlatego, iż dał się tak zaskoczyć.
- O, witajcie - przywitała ich Mirajane, jak zwykle wycierająca szklanki za barem. - Jak tam misja?
- W-W porządku… - odezwała się niepewnie Wendy, jednak Żelazny Smoczy Zabójca zaraz jej przerwał.
- Kto to tu wpuścił?! - Pytał dalej, co raz bardziej wściekły. Chłopiec, o którym była mowa, podniósł na przerażającego maga swoje pełne strachu oczy.
- Uspokój się, Gajeel - upomniała do Bisca, oparta o jeden z filarów. - Ty wiesz, jakie szopki robiliśmy, żeby go uciszyć? Przez ciebie znowu zacznie płakać.
Chłopak niemalże nadęty z wszechogarniającego oburzenia nabrał powietrza, żeby znowu wygłosić jakąś przepełnioną złością uwagę, jednak uniemożliwiła mu to Cana, na której widok małego Cienistego nie zrobił aż takiego wrażenia. Za sprawę pierwszorzędnej wagi uznała za to pytanie o obecność w spiżarni jakiegokolwiek alkoholu. Na odpowiedź, że piwo jest i to całkiem dużo, z pełnym ulgi westchnieniem udała się w kierunku przeznaczenia.
- Nie denerwuj się tak, Gajeel - odezwała się Mira, zanim ten znowu zebrał siły na dalsze wrzaski. - Inni szukają teraz  matki tego chłopca. Lisanna znalazła go na ulicy, słaniającego się na nogach.
- I było go tak zostawić! - Burknął zdenerwowany mag. Mimo całej swojej nienawiści do tej „przeklętej sekty”, trudno było mu ją dalej wyładowywać na jednym małym dziecku. - Gdzie ten staruch? - Zapytał zamiast tego, starając się nie patrzeć w stronę przestraszonego dzieciaka.
Mirajane spochmurniała na moment, jednak zaraz znowu przywołała na twarz swój kojący uśmiech.
- Mistrz jest w mieszkaniu Porlyusici - odparła po chwili. - Poczuł się gorzej, więc woleliśmy oddać go pod jej opiekę… Erza była u niego niedawno, podobno czuje się lepiej…
Siedzący na krześle Tim przysłuchiwał się tej rozmowie w milczeniu. Nie czuł już takiego strachu i paniki jak wtedy, krótko po przebudzeniu. Nie wiedział właściwie dlaczego, ale zajmujący się nim ludzie jakoś sami w sobie wzbudzali zaufanie - nawet jeśli znaki na ich ciałach potwierdzały przynależność do FairyTail. Wewnątrz społeczności Cienia Ducha opowieści o strasznych przestępstwach gildyjnych były niemalże wskazane - zwłaszcza od czasu nastania republiki i przejęcia władzy nad rodziną królewską. Mogłoby się zdawać, iż wydarzenia te sprawią, że przy każdym spotkaniu członków organizacji ze zwykłymi magami będzie dochodziło do walki. Tym razem zdarzało się to jedynie sporadycznie i - jeśli wierzyć opowieściom mieszkańców - zwykle z winy tych pierwszych. Słuchając pełnych sprzeczności wersji matki i innych kobiet należących do Cienia Ducha, oraz tych, którym przysłuchiwał się przypadkiem podczas przemarszach przez miasto, Tim czuł się już nieco zagubiony. Rodzice byli dla niego oczywiście dużym autorytetem - święcie wierzył w ich rację i sprawiedliwość. Jednakże to, czego doświadczał w tej chwili stanowiło całkowite przeciwieństwo dla opowiadanych przez nich historii. Oczywiście nadal obawiał się otaczających się osób, jednak nie wydawali się być tak przerażający, jak twierdzili niektórzy. Z pełną szczerością mógł powiedzieć, że było paru przedstawicieli z Pionu Bojowego, których bał się daleko bardziej niż teraz tych tutaj.
- Więc? - Usłyszał nagle obok siebie. Tuż obok niego siedział dziwny mężczyzna w białym płaszczu, który wcześniej groził temu z papierosem. - Podobno się zgubiłeś?
Tim z ociąganiem pokiwał głową.
- Twoja drużyna cię zostawiła, sam od niej uciekłeś, czy co?
- To nie drużyna - upomniał go automatycznie chłopiec. - Nie mamy drużyn, jak gildyjni, tylko oddziały - właściwie nawet nie wiedział, czym się różniło jedno od drugiego. Wpajano mu to od najmłodszych lat ale nadal rozumiał tylko tyle, że drużyny są w gildiach, a oddziały w Cieniu Ducha.
- Jasne, jasne - zgodził się mag, robiąc dziwną minę. Miał wyraźną ochotę kontynuować przepytywanie, jednak zanim to nastąpiło, na jego kolana wgramolił się malec całkiem do niego podobny. Spojrzał na niego ciekawie, jak na kolejnego nowego kolegę. - To mój syn - wyjaśnił z pewną dumą mężczyzna. - Jesteście chyba w podobnym wieku, co? Ile masz lat?
Cienisty zastanawiał się przez moment, czy pytanie to powinien uznać jako potencjalną próbę wyciągnięcia z niego ściśle tajnych informacji, jednak ostatecznie uznał, że tyle może jeszcze powiedzieć.
- Dziesięć - odparł wobec tego.
Nie sądził, iż zrobi tą odpowiedzią aż takie wrażenie. Mag w białym płaszczu prawie się zachwiał. Wytrzeszczył na Tima oczy tak, jakby ten oznajmił mu, że pochodzi z rodziny kosmitów, a jego ludzkie ciało jest tylko złudzeniem, gdyż tak naprawdę posiada osiem macek i trzy pary czułek.
- Dziesięć? - Upewnił się na wszelki wypadek. Chłopiec pokiwał głową. - Ty lepiej, chłopaku, zacznij rosnąć! Romeo jest prawie dwa razy młodszy, a wygląda na to, że niedługo będzie wyższy.
Coś w jego wypowiedzi strasznie rozzłościło Tima. Za każdym razem, kiedy dorośli rozmawiali o jego temat, na wierzch musiała w końcu wypłynąć kwestia jego niewielkiego wzrostu. Ile to on się nasłuchał przytyków o swoich rozmiarach! Czy ci głupi ludzie nie mogą zrozumieć, że on nie ma na to najmniejszego nawet wpływu? Wiedział o tym doskonale - kilkakrotnie już próbował różnego rodzaju cudownych sposobów i mieszanek na przyspieszenie wzrostu, jednak wbrew zapewnieniom życzliwych sprzedawców, żadne z nich nie zadziałało.
Zamiast powiedzenia co o tym myśli jedynie wzruszył ramionami. Nie zamierzał wdawać się w kłótnie z byle jakim gildyjnym.
- Nie dokuczaj dzieciakowi, Makao - odezwał się ten z papierosem, nieśpiesznie podchodząc o miejsca, w którym siedzieli. - Sam pewnie byłeś chuchro w jego wieku.
- Co ty możesz o tym wiedzieć! - Zdenerwował się ten z malcem na kolanach, mierząc towarzysza rozeźlonym spojrzeniem. - Zresztą to jest sprawa genów!
Tego już było Timowi za wiele. Nie dość, że zabierają go z ulicy, wloką do jednej ze swoich kryjówek bez pytania i docinają mu z powodu jego wzrostu, to jeszcze teraz próbują mu wmówić, że to wina jego rodziców! Nie bardzo wiedział, o co chodzi z tymi wszystkimi genami, jednak kiedyś przysłuchiwał się rozmowie dwóch kobiet właśnie na ten temat. Wywnioskował z niej tyle, że geny to nic dobrego i że pochodzą od mamy i taty. Mając takie informacje, chłopiec nie mógł spokojnie wysłuchiwać tych wszystkich bzdur opowiadanych przez gildyjnych. Strach, który jeszcze nie tak dawno odczuwał, zamienił się w złość. Nagle poczuł w sobie takie niezmierzone pokłady odwagi i energii, że gwałtownie zerwał się z miejsca, zadziwiając kłócących się obok mężczyzn.
- Nieprawda! - Krzyknął, celując w nich oskarżycielsko palcem. - To nie przez geny jestem niski! Moi rodzice wcale nie mają genów! Nie mogą mieć, przecież tata jest bardzo wysoki!
Jego burzliwa wypowiedź wywołała swojego rodzaju poruszenie. Znajdujący się nieopodal magowie patrzyli na niego zaszokowani, tak samo jak stojący całkiem blisko Makao wraz z mężczyzną z papierosem. W jego najbliższym otoczeniu zaległa na moment cisza. Po chwili jednak wszyscy zaczęli się śmiać - czasem w pięść, czasem zasłaniając się rękawem. Ci mniej delikatni rechotali otwarcie, a co poniektórzy niemalże pokładali się na stołach.
Taka reakcja jeszcze bardziej rozzłościła Tima. Co oni sobie wyobrażają, przeklęci gildyjni. Już on im pokaże, z kim mają do czynienia!
- To prawda! - Zawołał chłopiec, tupiąc nogą. - Cieniści nie maja genów! Wszystkie geny macie wy, głupi magowie! Jesteście tak pełni genów, że gorzej już być nie może!
Ku jego niesamowitej irytacji, obelga ta jeszcze bardziej rozweseliła przebywających w gildii członków FairyTail. Miał wrażenie, jakby śmiała się z niego cała sala.
- Wybacz, Tom… - stwierdziła brązowowłosa kobieta, siedząca na ławce w towarzystwie beczki wypełnionej alkoholem. Ona także się śmiała, ocierając wierzchem dłoni łzę z kącika oka.
- Tim! - Poprawił ją rozzłoszczony chłopiec, jeszcze raz tupiąc nogą dla większego efektu. - Nazywam się Tim!
- Dobrze, Tim - zgodziła się tamta, znowu rozbawiona. - Wybacz, ale chyba nie do końca wiesz, czym są geny, co…? - Dodała pobłażliwym tonem.
- Właśnie, że wiem! - Zaprzeczył dziesięciolatek. - To wy nic nie wiecie! Nic nie wiecie, bo jesteście nieuświadomieni! - Stwierdził, akcentując ostatnie słowa. - I dlatego Hill wam dzisiaj pokaże…!
W pomieszczeniu nagle zaległa cisza. Dopiero po dłuższej chwili Tim zrozumiał, jakie głupstwo palnął. Przerażony bardziej wypowiedzianymi przez siebie słowami, niż reakcją na nie, zatkał sobie usta dłońmi. Nie powinien tego mówić. W jego oczach zalśniły łzy. Teraz to już na pewno nie pozwolą mu zobaczyć się z tatą…
- Hill? - Odezwała się jako pierwsza Erza, dotychczas siedząca cicho. - To któryś z tych walczących?
- Możliwe - zgodził się Gray, podchodząc bliżej. - Może to jakiś nowy. Cholera, coraz ich więcej.
- Ta z zielonymi włosami, o której mówił Natsu, tamtych dwóch słabeuszy… - wyliczał Laxus, bez zbytniego zainteresowania licząc na palcach pokonanych wrogów. - To byłby czwarty.
- Jakich dwóch? - Zainteresowała się Evergreen, ze zdziwieniem spoglądając na przywódcę. Smoczy Zabójca Błyskawic jedynie machnął ręką. Najwyraźniej nie uważał ich za rzecz godną uwagi.
Młody członek Cienia Ducha przysłuchiwał się im w osłupieniu. Czy ci ludzie w ogóle się nie boją? Nie rozumieją, że grozi im niebezpieczeństwa ze strony Przywódcy Pionu Bojowego? Czy to możliwe, żeby być tak odważnym lub tak bezdennie głupim? Słyszał co nieco o beztrosce gildyjnych ale nie przypuszczał, iż jest ona tak ogromna.
- Wy się w ogóle nie boicie…? - Zapytał, wpatrując się w zebranych oczami jak dwa spodki. - W ogóle nie martwicie się o swojego kolegę, tego od ognia…? - Po tych słowach znowu zatkał sobie usta. Rzucili na niego jakiś czar, czy co? Zwykle nie był takim paplą. Nie mógł być.
- Ach, a więc chodzi im o Natsu? - Zorientowała się kobieta z beczką, przeciągając się. - To nie ma się czym martwić.
- Faktycznie, Natsu powinien sobie poradzić - Potwierdziła dziewczyna nazywana Erzą, krzyżując ręce na piersiach, znacznie już spokojniejsza.
- Ale to jest Hill! - Wprawdzie Tim i tak powiedział już za dużo, jednak zachowanie tych ludzi było jakąś kompletną pomyłką. - Jeden z najsilniejszych! On go zgniecie na miazgę!
- Nie byłabym taka pewna - stwierdziła zielonowłosa kobieta w kowbojskim kapeluszu, uśmiechając się pobłażliwie.
- Wiesz, Tim - zwrócił się do niego mężczyzna o imieniu Makao. - Może i u was ten cały Hill jest jednym z najsilniejszych… Ale coś czuję, że Natsu tanio swojej skóry nie sprzeda.
*
W przeciwieństwie do upalnych godzin popołudniowych, noc tego dnia była przyjemnie chłodna. Oczywiście nie był to chłód wymagający ubierania się w kurtki i grube bluzy - o wiele łatwiej biegało się po mieście w teraz, niż chociażby późnym rankiem. Za to jakim cudem Smoczy Zabójca został zmuszony do uganiania się po całej Magnolii za cienistą matką równie cienistego dzieciaka, nadal pozostawało dla niego zagadką.
Jakby się nad tym głębiej zastanowić (oczywiście rozprawiając czysto teoretycznie, Natsu nie należał do osób lubiących rozwodzić się w nieskończoność nad jedną kwestią), to był to swego rodzaju paradoks - zamiast kontynuować śledztwo w sprawie Arcymaga lub chociażby zdobywać informacje na temat wroga, chłopak ganiał teraz po mieście w celu pomocy dziecka należącego do tejże organizacji, przeciwko której walczyli. Delikatnie rzecz ujmując, odrobinę to go irytowało. Po stokroć bardziej odpowiadałaby mu jakaś misja, najlepiej wymagająca pokazania kilku Cienistym gdzie powinno być ich miejsce, a skąd dziwnym zbiegiem okoliczności niespodziewanie ich wywiało.
- Czemu to musiało się tak skończyć? - Mruczał pod nosem, daleki od zadowolenia. Jego samopoczucia w żaden sposób nie poprawiał fakt, iż biegał tak już od jakiegoś czasu, a matki, która zaczepiała go niedawno na ulicy, nie było ani śladu.
- Natsu! - Usłyszał za sobą. Zatrzymawszy się, zauważył Lucy, nadbiegającą od strony jednej z bocznych uliczek. - Znalazłeś ją? - Zapytała dziewczyna, stając obok niego.
- Nadal nic - stwierdził z niezadowoleniem Smoczy Zabójca. - Co z nią, zapadła się pod ziemię?
- Powinniśmy jeszcze sprawdzić tam, gdzie spotkaliśmy ją ostatnio - poradziła Lucy, zastanawiając się nad czymś usilnie. - Można by kogoś zapytać… Nie, to się nie uda - zrezygnowała natychmiast.
Kiedy tylko w gildii wypłynął pomysł z odszukaniem matki znalezionego przez Lisannę Cienistego, szybko okazało się, iż jedynie Natsu i towarzysząca mu Lucy spotkali po drodze rozpaczliwie szukającą syna kobietę. Uzyskawszy informację, iż rodzicielka Tima faktycznie może wyglądać podobnie do opisanej, dwójka przyjaciół została wysłana na poszukiwania. Przypominało to trochę szukanie igły w stogu siana - Magnolia nie była małym miastem, a zadania tego wcale nie ułatwiał fakt, iż mieszkańcy raczej nie mieli ochoty mieć z tą sprawą cokolwiek wspólnego. Dlatego też, żaden pomysł poza bezsensownym bieganiem w kółko po całej miejscowości nie przychodził magom do głowy.
- Trzeba było jednak wziąć innych do pomocy… - zaczęła czarodziejka, jednak urwała, tknięta jakąś nową ideą. - Sprawdzę jeszcze na rynku! - Oznajmiła i odbiegła, zanim Natsu bądź latający wraz z nim Happy zdążyli cokolwiek powiedzieć.
- A my gdzie mamy niby pójść?! – Zawołał zrezygnowany chłopak, patrząc za oddalającą się przyjaciółką, jednak ta nawet się nie obejrzała. Albo go nie dosłyszała, albo nie miała pomysłu co odpowiedzieć na to łatwe skądinąd pytanie.
- Może Lucy wpadła na jakiś dobry pomysł - podsunął mu latający kot, przysiadając na niewysokim murku. Zwykle podążał za swoim partnerem gdziekolwiek by on nie poszedł.
- Szkoda, że się nim z nami nie podzieliła, psiakrew - warknął niezadowolony mag.
Z braku innego pomysłu, wszedł w pierwszą z brzegu ulicę, jaka wpadła mu w oko i ruszył wzdłuż niej, nie śpiesząc się zbytnio. Niezbyt często spacerował po Magnolii o tej porze dnia, więc właściwie to było pewnego rodzaju urozmaicenie. Gdyby jeszcze nie ten dzieciak…
Właściwie nie czuł do niego żalu. Sekta przez którą jego gildia miała tyle problemów, i która ośmieliła się podnieść rękę na jego przyjaciół była czymś, czego pokonanie stało się jego celem i pragnieniem. Mimo to chłopiec znaleziony przez Lisannę wydawał się być tak bliski i jednocześnie tak odległy od całej tej awantury. Przypominał trochę Romea - niby w samym centrum wydarzeń, a jednak niejako poza nimi.
- Masz piękną towarzyszkę, przyjacielu - usłyszał nad sobą.
Po podniesieniu głowy zobaczył stojącego na dachu mężczyznę w typowym dla członków Cienia Ducha stroju. Jedyną różnicę stanowił jego kolor - zamiast szarości, dominował bardzo ciemny fiolet, a brzegi szaty obszyte były złotą nicią. Nie miał także na głowie specyficznej korony z fioletowym klejnotem - ów kamień, znacznie większych niż zwykle rozmiarów, znajdował się za to w naszyjniku spoczywającym na piersi Cienistego. On sam natomiastsprawiał dość dziwne wrażenie. Jego usta rozciągnięte były w szerokim, niemalże nienaturalnym uśmiechu, a oczy w kolorze jasnej zieleni spoglądały na chłopaka dobrotliwie. Mimo to, dało się zauważyć w nich niebezpieczne iskry, których nie można było zignorować.
- Że niby on? - Zapytał w odpowiedzi Natsu, wskazując na niebieskiego, latającego przyjaciela. - Happy to kot.
- Właśnie! - Potwierdził jego dotknięty do głębi partner. - Wcale nie jestem dziewczyną!
W odpowiedzi na ten szokujący fakt mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej, co jedynie bardziej zirytowało Dragneela. Stopy Cienistego lekko odbiły się od dachu i po chwili stał już on przed magiem, lądując na kamiennym chodniku z cichym stukiem.
- Twoja beztroska jest wręcz niepojęta - stwierdził, nawet na moment nie zdejmując z twarzy uśmiechu. - Chciałbym wierzyć, że to właśnie ona tobą kieruje zamiast głupoty, ale po was, gildyjnych…
- Chcesz się bić, draniu?! - Zareagował natychmiast Smoczy Zabójca, wyciągając ku niemu zaciśniętą pięść. - Kim ty w ogóle jesteś, do cholery?!
W odpowiedzi dziwny osobnik ukłonił się lekko.
- Nazywam się Hill - oznajmił niezwykle uprzejmym tonem. - Mam szczęście przedstawić się jako członek Pionu Bojowego Cienia Ducha oraz jego przywódca…
- Chyba strasznie lubisz się chwalić, co? - Zauważył Natsu. Dopiero co poznał tego faceta, a ten już zaczął działać mu na nerwy. - Jesteś jednym z Cienistych, tak?
- Jeśli tak wolisz to nazywać… - Odparł tamten. Nadal miał na twarzy szeroki uśmiech, jednak w jego głosie dało się wyczuć niesmak. - Wy, gildyjni potraficie zepsuć nawet najbardziej dumnie brzmiącą nazwę…
- Zamknąłbyś się wreszcie! - Chłopak już powoli tracił cierpliwość, oczywiście jeśli założyć, że kiedykolwiek jakąś posiadał. Cienisty zdawał się otwarcie z niego kpić. - Przyszedłeś tu walczyć, czy gadać?!
- Prawdę mówiąc, miałem nadzieję na jedno i drugie - stwierdził mężczyzna o imieniu Hill, spokojnym ruchem naciągając na dłonie mocno fioletowe, niemalże czarne rękawiczki. - Jednak coś mi się wydaje, że rozmowa z tobą nie ma najmniejszego sensu…
- O, serio? - Dragneel aż się cały zagotował w środku. - To może zaczniemy walczyć od razu?! - Zapytał, po czym niezwłocznie zaatakował.
Cienisty z łatwością uchylił się od ciosu. W następnej sekundzie Smoczy Zabójca poczuł silne kopnięcie w brzuch, które odrzuciło go do tyłu tak bardzo, że aż uderzył plecami w ścianę sąsiedniego budynku. Zaraz jednak zerwał się, unikając uderzenia dość solidnie wyglądającym metalową pałką, która nie wiadomo kiedy pojawiła się w rękach mężczyzny. Odskoczywszy na bezpieczną odległość, mag przykucnął na moment, próbując zrozumieć co właściwie się stało. Nie mógł uwierzyć, jakim cudem jego przeciwnik mógł poruszać się tak szybko. Tamten jednak nie zaatakował znowu, tylko z największym spokojem wyjął broń z zagłębienia w ścianie, które sam przed chwilą utworzył. Dziura idealnie wpasowywała się w kształt pałki.
- Całkiem nieźle - powiedział, znowu się szczerząc. - A już myślałem, że uda mi się połamać ci wszystkie żebra…
- Bardzo mi przykro - odparł Natsu z sarkazmem, podnosząc się i zapalając na dłoniach pokaźne płomienie. - Zaraz ci zetrę z gęby ten irytujący uśmieszek! - Krzyknął, rzucając się w stronę wroga. - Żelazna Pięść Ognistego Smoka!
Rozległa się eksplozja, a języki ognia wystrzeliły na wszystkie strony. Cienisty cały impet uderzenia przyjął na metalową broń, zasłaniając się nią. Siła chłopaka jednak była zbyt duża i musiał odskoczyć.
- Dokąd się wybierasz? - Zawołał Dragneel, po czym nabrał powietrza w płuca. - Oddech Ognistego Smoka!
Tym razem poziomy słup ognia minął cel, uderzając w mur znajdujący się przed nim.
- Gdzie ty celujesz? - Usłyszał nagle za sobą chłopak. Zanim zdążył się odwrócił, poczuł niesamowicie silne uderzenie w plecy, które sprawiło, iż poleciał parę metrów do przodu.
Mężczyzna patrzył na niego z uśmiechem, uderzając lekko bronią w otwartą dłoń. widać było, iż doskonale bawi się całą walką. Natsu za to próbował podnieść się, jednak nie szło mu za dobrze. Nadal nie mógł zrozumieć, jakim cudem mag mógł podejść go jak łatwo. Mógłby przysiąc, że widział Hilla w tamtym miejscu… Zaraz…
- Och, możesz jeszcze trzymać się na nogach? - Odkrył zaskoczony dowódca. - Najwidoczniej pogłoski o twojej rzekomej sile nie są aż takimi bajkami, za jakie je uważałem…
- Ty draniu - wykrztusił Smoczy Zabójca, z trudem przywracając się do pionu. - Jakich sztuczek używasz, tchórzu?
Oczy maga zwęziły się odrobinę.
- O jakich sztuczkach mówisz?
- Doskonale pamiętam, że kiedy uderzyłem w tę twoją cholerną pałkę, to udało mi się ją trochę uszkodzić - odparł Dragneel, patrząc ze złością na przeciwnika. - Ba, nawet teraz jest wgnieciona! - Dodał, wskazując na trzymaną w rękach mężczyzny broń. - A kiedy atakowałem po raz drugi, ona już była nietknięta!
- No proszę… - Odezwał się Cienisty, uśmiechając się szerzej. - To jednak potrafisz myśleć…  - Dodał, opierając pałkę o ramię. - Jeśli cię to bardzo interesuje, to mogę powiedzieć, że specjalizuję się w Magii Zapomnienia. Sztuczki z pamięcią, wiesz, te sprawy - powiedział, machając ręką lekceważąco. - W bezpośredniej walce niezbyt się przydaje, dlatego muszę odwoływać się do bardziej prymitywnych środków - oznajmił, uderzając lekko bronią w osłonięte szatą ramię. - Ale musisz przyznać, że magia ta nie jest tak bezużyteczna, jak mogłoby się wydawać…
- A jednak… - mruknął Natsu, stojąc przed wrogiem na ugiętych nogach. Może i wiedział, jaką magią posługuje się jego przeciwnik, ale nadal nie dawało mu to zbyt wiele. Cokolwiek zrobi, ten znowu będzie mógł pogrzebać w jego pamięci i sprawić, że jego ataki będą bezużyteczne.
- Natsu, wszystko w porządku? - Zapytał Happy, podlatując bliżej. Dotychczas raczej trzymał się z boku, nie przeszkadzając w walce, jednak kiepskie postępy przyjaciela zaczęły go martwić. - Natsu, masz tu coś przyczepione! - Odkrył, wpatrując się w kark chłopaka.
- Co?!
-  Stajesz się irytujący, kocie! - Stwierdził podniesionym głosem Hill, wyłaniając się nagle przed nimi. Jednym silnym uderzeniem pałki posłał partnera Smoczego Zabójcy w stertę skrzyń.
- Happy! - Krzyknął chłopak, obracając się. - Ty cholero… Nie myśl, że wszystko ci wolno! - Wrzasnął wściekły, uderzając płonącą pięścią w twarz Cienistego. Impet ciosu odrzucił go kawałek dalej.
Korzystając z wolnej chwili, mag sięgnął za siebie, przejeżdżając dłonią od czubka głowy aż po kark. Jego dłoń natrafiła na coś twardego - wyciągnąwszy to, przekonał się, iż w jego ciało wbity był maleńki, fioletowy kryształ lacrymy. W chwili jego wyjęcia, między nim a dłonią zbierającego się z ziemi Hilla zalśniła na moment cienka nić, która natychmiast znikła.
- Ach tak… Rozumiem - wycedził Dragneel, zacisnąwszy pięść z lacrymą. Klejnot natychmiast pękł na miliony niewidzialnych gołym okiem odłamków. - Dlatego zakładałeś te cholerne rękawiczki…
- Nie doceniłem cię, dzieciaku - stwierdził Cienisty, stając na nogach. - Jednak niewiele już ci to pomoże - dodał, zaciskając dłoń w rękawiczce na uchwycie pałki. Z jego ręki zaczęły wydobywać się fioletowe płomienie, które po chwili ogarnęły całą broń sprawiając wrażenie, jakby to ona płonęła.
- Jeszcze zobaczymy - odpowiedział Natsu, prostując się. Rozpalony przez niego ogień w dłoniach powoli rozszerzał się na całe jego ciało. Starając się wydobyć z siebie jak najwięcej magicznej mocy, ugiął nieco kolana, przygotowując się do ataku. Dwoje przeciwników rzuciło się do przodu w tym samym momencie.
Spokojną, otuloną w nocną ciszę Magnolią zatrzęsła nagle ogromna eksplozja, mająca miejsce niedaleko centrum miasta. W górę wystrzelił ogromny słup ognia, w którym fioletowe płomienie mieszały się z pomarańczowymi. Kule ognia uderzały w budynki, wypalając w nich ciemne ślady, a domy znajdujące się najbliżej źródła wybuchu aż się zachwiały, cudem unikając zawalenia. Kilka szyb popękało z gorąca, a te, którym udało się utrzymać w całości były tak osmalone, że nie dało się przez nie nic zobaczyć.
Także z okien gildii FairyTail można było zobaczyć te ogniste popisy dwóch potężnych magów. Kilkoro z czarodziejów wyszło na zewnątrz, by lepiej wszystko widzieć. Przebywająca na rynku Lucy obróciwszy się od razu skojarzyła eksplozję z osobą jej przyjaciela. W duszy modląc się o to, by nikomu się nic nie stało, pobiegła w stronę centrum wybuchu. Dotarłszy na miejsce, zobaczyła ogromny krater na środku ulicy, która jeszcze niedawno była jedną z głównych. Pośrodku tej właśnie dziury zobaczyła poturbowanego Smoczego Zabójcę.
- Natsu! - Krzyknęła, zsuwając się na podeszwach w dół i starając się nie wywrócić. Zjechawszy na sam dół, natychmiast podbiegła do towarzysza. - Natsu, jesteś cały?
Przyjaciel otworzył najpierw jedno oko, po chwili drugie. Starał się podnieść krzywiąc się nieco, najprawdopodobniej z bólu. Zobaczywszy nad sobą przyjaciółkę, prychnął.
- Niech to szlag - mruknął ze złością. - Uciekł drań.
~*~
Szczerze się zastanawiam czy udało mi się już dojść do połowy całęj historii, czy może będzie się ona ciągnęła jak "Moda na Sukces", a chlubne jej zakończenie odczytane zostanie podczas mojego pogrzebu. Myślę jednak, że ponad połowa już za nami, a do końca pozostało trochę mniej niż drugie tyle :)
Przy okazji mogę się pochwalić (chociaż zasługa wcale nie moja), że Fairytailandia przekroczyła magiczną granicę 100 wyświetleń w ciągu jednego dnia, co ucieszyło mnie niezmiernie.

3 komentarze:

  1. Łuchuchu ^^ Brawo za ilość wyświetleń. Dopiero zaczęłam pisać swojego bloga, ale do takiej liczby to pewnie nie dojdę...
    Rozdział jak zwykle nienaganny. Ubić Hilla! Ubić wszystkich! Ubić nawet Wróżki! Śmierć, buawhahaha! Śmierć rulez!
    Poza tym... mówiłam już, że kocham twą twórczość? ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Twojego bloga zauważyłam jakiś czas temu i pozostałam przyklejona do niego jak kleszcz... Nie wiesz o tym, bo ciągle prześladuje mnie czarna dziura zwana brakiem czasu. Jednakże, twoja historia jest fajna, super opisy, fabuła i akcja świetna :D Doskonale oddajesz uczucia i reakcje bohaterów :) Naprawdę mi się spodobał twój blog. Napisałaabym jeeeeeszczeeee więcej, ale zaraz mój kumpel-Otek, przyjdzie mnie opierniczyć za lenistwo-muszę coś wreszcie napisać.
    A wspomnę o najważniejszym... Nie wiem, czy ktoś już to zrobił, czy nie...
    JA NOMINOWAĆ TWEGO BLOGA DO NAGRODY LIEBSTER AWARD!!
    Cieszmy się wzajemnie!
    Więcej informacji u mnie na:
    http://fairy-tail-my-version.blogspot.com/
    Jak tylko zaszyję tą czarną dziurę, to będę wpadać z komentarzami nieco częściej :D
    A tera sayoł!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahahahaha!!! Piękna towarzyszka Happy :D. Logika Natsu mnie po prostu osłabia. Powiedz czy Hill spróbuje porwać Lucy, żeby dorwać Natsu??? Czy tak naprawdę chodzi im o Natsu, a nie o Laxusa??? Kurde nie mogę się doczekać więc lecę dalej :P

    OdpowiedzUsuń