Kiedy Tim otworzył oczy, zrozumienie gdzie dokładnie jest zajęło mu dłuższą chwilę. Przeciwnie do niezbyt optymistycznego scenariusza jaki zakładał na początku, nie znajdował się na ulicy. Jacyś ludzie musieli podnieść go z tego chodnika, gdyż nie znajdował się już na ulicy, ale w budynku. Obudził się na całkiem wygodnym łóżku, przykryty jedynie lekkim prześcieradłem, a na rozpalonym czole leżał zimny okład. Pomieszczenie, w którym się znalazł nie było zbyt duże, jednak nie było też na tyle małe, by dało się odczuć wrażenie ciasnoty. Panował tu przyjemny chłód - tak przynajmniej sądził chłopiec, mając ciągle w głowie niedawne uczucie okropnego gorąca.
Rozglądając się dookoła nieprzytomnym wzrokiem, Tim dojrzał stojącą tuż obok piękną kobietę. Wydawało mu się, że gdzieś ją już widział - długie, białe włosy ze spiętą grzywką układały się w łagodne fale, a duże, niebieskie oczy spoglądały na niego z troską. Chłopiec nie poruszył nawet palcem, kiedy zmieniała mu okład. Myśląc usilnie, starał się wygrzebać z pamięci chociażby najdrobniejsze wspomnienie związane z tą osobą.
W tym czasie kobieta wyprostowała się, wyraźnie uspokojona. Uśmiech jaki pojawił się na jej twarzy miał dziwnie kojącą moc - Tim mógłby przysiąc, że to dzięki niemu w jednej chwili poczuł się lepiej.
- Na szczęście mu lepiej - powiedziała tamta, zwracając się najprawdopodobniej do innych osób w pokoju. Ze swojej obecnej pozycji, malec nie mógł ich dojrzeć. - Nadal jest słaby, ale wszystko powinno być w porządku.
- Jak dobrze… - powiedział inny dziewczęcy głos, z wyraźną ulgą. Był nieco podobny do tego należącego do kobiety z długimi włosami.
Tim nie spuszczał wzroku ze stojącej obok niego postaci. Gdzie mógł ją zobaczyć? Na którymś z zebrań? Może na ulicy? Albo w którymś ze sklepów? Właściwie nawet nie wiedział, dlaczego tak bardzo zależy mu na rozpoznaniu jego opiekunki. Możliwe, iż panicznie próbował odnaleźć przy sobie kogoś znajomego, by nie czuć się tak dziwnie i obco…
W następnej sekundzie dziewczyna odwróciła się do niego bokiem. Na jej nogawce widniał biały znak o dziwnym kształcie. Jego widok sprawił, iż w głowie chłopca otworzyła się klapka, przywołująca niemalże cały potok informacji. Magazyn Czarodzieja. Modelki. Gildie. Fairy Tail.
Przez moment leżał jak sparaliżowany, usiłując pozbierać myśli. A więc jednak. Wpadł w łapy gildyjnych - i to na dodatek tych najgorszych, z Ogona Wróżek. Ilekroć w jego społeczności toczono rozmowy na temat nieuświadomionych magów, którzy na dodatek ośmielają się buntować przeciwko świętej wiedzy Wyroczni, zawsze w owych dyskusjach, padała nazwa Fairy Tail. To oni byli odpowiedzialni za częściowe zniszczenie ratusza, oni stali za atakiem na Dostojników i kradzieżą materiałów z archiwum. No i wreszcie, to właśnie syn Mistrza tejże gildii wywołał niesamowite zamieszanie podczas zorganizowanej na cześć władz Magnolii parady. Była to najprawdopodobniej najbardziej problematyczna i najbardziej nieokrzesana grupa magów w całym Fiore - nie tylko za czasów wprowadzonej przez Cień Ducha republiki, ale także wcześniej. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.
Zrozumiawszy w pełni powagę sytuacji, Tim zacisnął mocno powieki, modląc się, by tamci pomyśleli, że zasnął. Z jednej strony był absolutnie przerażony, z drugiej - zastanawiał się, jaki interes mogłoby mieć Fairy Tail w pojmaniu go. Być może liczyli na okup, możliwe, że mieli zamiar użyć go jako karty przetargowej do uzyskania jakichś ustępstw ze strony Cienia. Niewykluczone też, iż chcieli za pomocą tortur wydobyć z niego jakiekolwiek informacje na temat wroga, czyli w tej sytuacji - całej organizacji, do której należał malec. Na cokolwiek liczyli, nie miał najmniejszego zamiaru im tego umożliwiać. Zebrawszy w sobie całą odwagę, na jaką było go stać, podjął heroiczną decyzję ucieczki, oczywiście po opracowaniu doskonałego planu. Nie miał zamiaru działać jak amator - w końcu miał już dziesięć lat.
Zanim jednak zdążył wymyślić cokolwiek, głosy w pokoju rozpoczęły rozmowę na nowo.
- Myślisz, że znowu zasnął, Mira? - Zapytał dziewczęcy głos, niepokojąco blisko jego głowy. Teraz, kiedy już wiedział co i jak, Tim z trudem powstrzymywał się od odwrócenia się, lub przynajmniej otworzenia oczu. - Przed chwilą wyglądał na przytomnego…
- Też mi się tak wydaje - potwierdził drugi głos, należący do kobiety z długimi włosami. Najwyraźniej to ją tamta dziewczyna nazwała Mirą. - Mogłabym przysiąc, że otworzył oczy.
„Wcale nie otworzyłem” przekonywał ją w myślach chłopiec, starając się powstrzymać nerwowe zaciskanie powiek. „Nawet się nie ruszyłem, możecie już iść.”
- Może to nawet lepiej, że śpi - stwierdziła w końcu ta, nazywana Mirą. - Przynajmniej wypocznie. Przebywanie na dworze w taką pogodę…
Strach Tima odrobinę zmalał, po części zastąpiony wielkim zdziwieniem. Dlaczego ona się o niego martwi? Czy jego zdrowie w ogóle ją obchodzi, a przynajmniej - czy powinno, obchodzić? No i najważniejsza sprawa - czy ktoś, kto i tak zamierzałby go potem zabić, torturować lub robić inne, choćby najgorsze rzeczy, zastanawiałby się nad tym, czy jest zmęczony…?
Zaraz jednak czujność malca na nowo wzrosła, a te wszystkie naiwne, choć uspokajające myśli zostały odepchnięte na krawędź świadomości. Ma do czynienia z wrogiem, nie przypadkowo spotkaną osobą. Nawet jeśli zachowuje się w ten sposób, z pewnością ma w tym jakiś ukryty cel. Tak samo z wypowiadanymi przez dziewczynę słowami - zapewne próbuje go zmylić, by go zmiękczyć. Fakt, iż dla przebywających w pomieszczeniu osób nadal był śpiącym, przemęczonym chłopcem, a nie potencjalnym przeciwnikiem, jakoś umknęła jego uwadze.
Po kilku chwilach rozległo się skrzypienie i cichy trzask. Tim niemalże zadrżał z radości. Udało mu się, wreszcie sobie poszli! Jednak cierpliwość się opłaciła. Teraz wystarczyło wymknąć się niezauważenie na zewnątrz i odnaleźć swoich.
Uspokojony już zupełnie mały Cienisty odrzucił prześcieradło i usiadł na krawędzi łóżka. Zachwiał się lekko - nadal nie czuł się zbyt dobrze, a głowa dziwnie mu ciążyła. Mimo to nie mógł sobie pozwolić choćby na minutę zwłoki - wróg mógł wrócić w każdej chwili.
Ostrożnie postawił stopy na ziemi i odwrócił się, w celu dojścia do drzwi. Obrócił się i zmartwiał. Jednak się pomylił. Wcale nie był sam.
W rogu pomieszczenia na krześle siedział ogromny mężczyzna, wyglądający jakby pierwsze pół swojego życia spędził na wymierzaniu podwórkowej sprawiedliwości, a drugie na zdobywaniu wszystkich trofeów, jakie można było otrzymać za walkę wręcz. Był opalony, a jego mięśnie miały rozmiar wręcz imponujący. Włosy tego samego koloru co tej kobiety, którą Tim znał z okładki Magazynu Czarodzieja, także nadawały mu awanturniczego wyglądu - sprawiały wrażenie jakby ich właściciela całkiem niedawno trzasnął piorun.
Chłopiec stał tak przez chwilę zupełnie nieruchomo, jakby bojąc się, iż najmniejszy wydany przez niego szmer może sprowokować wielkiego wojownika do ataku. Starał się nawet jak najmniej oddychać, jednak nadal nie miał odwagi zrobić choćby kroku. Widok groźnej miny mężczyzny sprawił, iż malec niemalże trząsł się ze strachu.
Niemalże sekundę później głowa czarodzieja obróciła się w jego stronę, ukazując groźne spojrzenie i niezbyt przyjazną minę.
- O - odezwał się wojownik. - To ty nie śpisz?
Tego było za wiele dla Tima. Porwanie, męczarnie psychiczne i do tego zostawianie go na pastwę losu osobnika, który w poprzednim wcieleniu musiał być gorylem, a nie człowiekiem, to zdecydowanie za dużo jak na jednego dziesięciolatka. Odzyskawszy nagle władzę w nogach i strunach głosowych, chłopiec wydarł się tak przeraźliwie, że aż pilnujący go mężczyzna zerwał się z miejsca, wspominając coś o męskości. Cienisty jednak go nie słuchał - puścił się pędem przez pokój, omijając groźnego czarodzieja i wypadając przez otwarte drzwi. W korytarzu niemalże wpadł na niosącą coś długowłosą kobietę, której imię brzmiało Mira lub jakoś podobnie. Przesunąwszy się obok chłopiec pobiegł dalej, nie zważając na zawołania i krzyki dwojga gildyjnych. Uciec, uciec jak najprędzej z tego strasznego miejsca, w którym pieczę na chorymi sprawują byli bokserzy. Już nawet nie przejmował się tym, czy ktoś go widzi lub ściga - ogarnięty bardziej strachem niż rozsądkiem, Tim pędził przez korytarze nie zastanawiając się nawet za bardzo dokąd biegnie.
Dopadłszy jakichś dużych, cięższych niż inne drzwi, malec począł przeciskać się przez nie z trudem. Sił dodawała mu krzepiąca myśl, iż musi być już blisko wyjścia - takich wrót nie stawia się przecież przy wejściu do łazienki. Tak przynajmniej sądził.
Po przedostaniu się na drugą stronę, oczom chłopca ukazał się iście piekielny widok. Znajdował się w ogromnej, przypominającej trochę pomieszczenie w zamku sali, której strop podtrzymywany był przez liczne filary. Między nimi poustawiane były liczne stoły dla osób, korzystających z usług baru, stojącego niedaleko tablicy z ogłoszeniami. Musiało być to jedno z głównych pomieszczeń w gildii - chociaż to nawet nie było najstraszniejsze. Zdecydowanie najgorszy był w tym wszystkim fakt, iż w sali niemalże roiło się od ludzi - rozmawiających, śmiejących się, czasami kłócących. Niektórzy zwyczajnie się tłukli, dopingowani czasami krzykami ze strony przyjaciół. Mnóstwo, mnóstwo okropnych, zdolnych do wszystkiego magów, z których każdy bez wyjątku wyposażony był w znak gildii Fairy Tail.
- Tu jesteś - usłyszał za sobą zaniepokojony głos. - Nie powinieneś wstawać, nie wypocząłeś…
Słysząc to, Tim wrzasnął znowu. Nie wiedział właściwie dlaczego, w końcu kobieta nie powiedziała nic szczególnie niepokojącego. Może potrzebował dodać sobie odwagi, może zwyczajnie nie wytrzymywał już jego nadwyrężony system nerwowy. Dość, iż spojrzenia większości przebywających w pomieszczeniu magów spoczęły na nim. Spojrzenia pełne wrogości i żądzy krwi - tak przynajmniej uważał chłopiec. Niektórzy nawet wstali, by dojrzeć go zza pleców swoich towarzyszy.
Tim miał już tego wszystkiego serdecznie dość.
*
Słońce nad Magnolią już praktycznie zachodziło, jednak ruch miejski nadal trwał w najlepsze. Uwięzieni na kilka godzin przez upał mieszkańcy teraz odżyli na nowo. Nawet niektóre sklepy przedłużyły swoje godziny otwarcia, by dostosować się do potrzeb większości. W kilku przypadkach stragany dopiero teraz rozpoczynały swoją działalność, zwinięte na czas trwania duszącego gorąca. Trudno się dziwić - podczas tego dnia nawet koty rezygnowały z uwielbianych przez nie kąpieli słonecznych, by skryć się w chłodnych piwnicach i innych zacienionych miejscach.
Jedynymi osobnikami odpornymi na temperaturę wydawały się być oddziały Cienia Ducha, paradujące w długich, nieprzepuszczających powietrza szatach nawet podczas tych szczególnie upalnych godzin. W podobną pogodę większość mieszkańców zamykała się w domach, jednak nie przeszkadzało to sekcie w kontynuowaniu swoich codziennych ulicznych obchodów.
- Szlag mnie trafia - stwierdził Natsu, odprowadzając przechodzący obok oddział wzrokiem, delikatnie rzecz ujmując, nieprzyjaznym.
- Na co tym razem? - Zapytała zmęczonym głosem towarzysząca mu Lucy. W przeciwieństwie do przyjaciela, nie tak łatwo znosiła wysokie temperatury, które dawały się we znaki nawet w jej przyjemnym skądinąd mieszkaniu. Mimo iż spędziła niemalże cały dzień na wszelkiego rodzaju zabiegach schładzających, pod koniec dnia czuła się zupełnie odarta z sił. Być może nie stałoby się tak, gdyby Natsu wraz z Happy’m nie postanowili jej odwiedzić.
- Czy oni muszą tyle łazić? - Zapyta zirytowany do granic możliwości chłopak, zaciskając dłoń w pięść i rozpalając nią ogień. - Aż człowiek ma ochotę któremuś przywalić.
- Chodzą tak od prawie miesiąca - uświadomiła mu dziewczyna, przekładając siatkę z zakupami z jednej ręki do drugiej. - Co tak nagle…?
- Nieprawda! - Zaprzeczył Smoczy Zabójca, zanim jego towarzyszka zdążyła cokolwiek dodać. - Oni zawsze byli wkurzający! Tak teraz, jak miesiąc temu!
- Nie o to pytałam…
- Natsu ma skłonność do objawiania swoich uczuć w najmniej spodziewanych momentach! - Stwierdził Happy, lecąc tuż obok. Zaraz jednak porzucił ten temat, przerzucając swoją uwagę na inny, bardziej interesujący. - Patrzcie! Ta pani też ma problem z uczuciami!
Kiedy magowie spojrzeli we wskazanym kierunku, istotnie ujrzeli niespotykany widok. Zupełnie drobna, niezbyt wysoka kobieta o długich, potarganych i rozwianych włosach biegała po całej ulicy, dopadając to któregoś z przechodniów i pytając o coś błagalnym i spanikowanym tonem. Niektórzy zatrzymywali się zdumieni, kręcąc przecząco głowami, jednak duża część zapytanych odchodziła bez słowa, rzucając przez ramię nieprzyjazne spojrzenia w kierunku zrozpaczonej kobiety. Z początku Lucy nie mogła zrozumieć, co ich tak odrzucało. Dopiero kiedy tamta po kilkunastu sekundach zbliżyła się do nich, wszystko stało się jasne - miała na sobie szatę oznaczającą przynależność do Cienia Ducha.
- Czego ona chce od tych wszystkich ludzi? - Zdenerwował się na wstępie Smoczy Zabójca. - Dość że chodzą, nie wytrzymam jak zaczną jeszcze innych do tej całej sekty wciągać!
Idąca obok czarodziejka przyglądała się kobiecie w milczeniu. W jej zachowaniu było coś chaotycznego - jakby rozpaczliwie czegoś szukała i nie mogła znaleźć. Nie przypominała w niczym zwykłych Cienistych, których można było spotkać na co dzień. Nie miała w sobie tej pogardy, nie rzucała pełnych wyższości spojrzeń, przeciwnie - nic nie robiła sobie z niezbyt miłego traktowania, którego doświadczała, zaczepiając niektórych. Zupełnie jakby spotkało ją coś, przez co cała reszta utraciła znacznie.
Zanim Lucy zdążyła podzielić się z przyjacielem swoimi spostrzeżeniami, kobieta podbiegła do nich. W jej oczach widać było wielki strach i niepokój.
- Widzieliście mojego syna? - Zapytała spanikowana, składając ręce. - Proszę pani, czy widziała pani może mojego syna? Ma dziesięć lat… - Dodała, wyraźnie zwracając się do dziewczyny. Ta nie zdążyła jednak odpowiedzieć, zanim to Natsu przystąpił do akcji.
- A co mnie twój syn! - Stwierdził oburzony. - Najpierw wy torturujecie naszych, a potem…
- Przestań, Natsu - zwróciła mu uwagę czarodziejka tonem tak ostrym, że aż tamten odwrócił się zdumiony.
- Ale przecież…
- Powiedziałam, cicho bądź - powtórzyła Lucy, odsuwając go ramieniem. - Proszę powiedzieć, jak wyglądał?
Po tych słowach chłopak nie odzywał się już więcej. Skrzyżowawszy ręce na piersi stanął z boku, nieprzyjaznym wzrokiem przyglądając się kobiecie i przysłuchując się całej rozmowie. Zdążył z niej wywnioskować, iż jego towarzyszka nie widziała małego chłopca ale zapyta innych i niezwłocznie powiadomi matkę, jeśli czegoś się dowie. Po niedługiej chwili kobieta podążyła dalej, dziękując dziewczynie.
- Byłaś dla niej bardzo miła, Lucy - zauważył Happy, który w przeciwieństwie do swojego partnera postanowił nie włączać się w tę cokolwiek dziwną sytuację.
Natsu z kolei nie był aż tak powściągliwy w osądach.
- A w ciebie co wstąpiło? - Zapytał, wyraźnie niezadowolony. - Zapomniałaś już, co zrobili Wendy i Freedowi? Albo co próbowali zrobić Laxusowi?
Lucy zaprzeczyła ruchem głowy.
- Pamiętam to wszystko ale... Ta kobieta nie wyglądała na złą.
- Myśląc w ten sposób wszyscy teraz leżelibyśmy w szpitalu - mruknął rozeźlony mag, uparcie wpatrując się w chodnik spod zmarszczonych brwi.
- Nie rozumiesz - stwierdziła dziewczyna. - Może i są ludzie, którzy nas nienawidzą i najchętniej potraktowaliby nas tak samo jak tych na Edolas ale tamta kobieta nie była taka. Szukała swojego syna i za wszelką cenę chciała go odnaleźć. I pytała wszystkich - nawet nas, chociaż oboje mamy doskonale widoczne znaki FairyTail.
- Czy ja wiem… - zamyślił się Natsu, już spokojniejszy. - Dla mnie wszyscy to wredne żmije.
- Wszystkie matki są takie same - wydała wyrok czarodziejka, po czym pociągnęła przyjaciela za łokieć. - Trzeba popytać ludzi w gildii. Nie sądzę, żeby ktoś tego chłopca widział, ale warto zapytać…
- Nie wierzę - stwierdził Happy. - To Lucy też ma ludzkie uczucia!
- Specjalnie dla ciebie mogę się ich pozbyć - warknęła dziewczyna, spoglądając na niego nieprzyjaźnie.
Do gildii było już niedaleko. Wystarczyło kilka minut, by znaleźli się tuż przed budynkiem ukochanego FairyTail. W środku panował gwar, słyszalny już na ulicy. Nie było w tym nic niepokojącego - zwykle to właśnie cisza panująca w środku wzbudzała niepokój u wchodzących członków.
Tuż po otworzeniu drzwi stało się jasne, iż weszli w sam środek jakiejś większej awantury - większość ludzi przy stołach stała zamiast siedzieć, wypatrując czegoś w tłumie. Kilkoro głośno dyskutowała, a Mirajane stojąca tuż przy wyjściu na zaplecze krzyczała w czyjąś stronę, namawiając do powrotu. Trudno było stwierdzić, do kogo się zwracała, gdyż nie używała imienia żadnego z magów przebywających w gildii, a nikt inny nie przychodził nowoprzybyłym na myśl.
- Co tu się dzieje? - Zapytała zdezorientowana Lucy.
Zaintrygowany oraz zaciekawiony powodem dzisiejszej awantury Smoczy Zabójca zrobił krok do przodu, jakby zamierzając włączyć się w kłótnię, czegokolwiek by ona dotyczyła. Zanim jednak nawet podjął próbę przedostania się przez tłum, jakaś drobna figurka wystrzeliła jak z procy, pędząc prosto na niego. Nim zdążył zrobić cokolwiek, postać wpadła na jego nogi, odbijając się od nich i przewracając do tyłu.
- Ej, nic ci nie jest? - Zapytał chłopak, kucając tuż przed siedzącym na ziemi dzieciakiem. Oczy małego spoglądały na niego ze strachem i jakby złością. - Ty, zaraz! - Zorientował się mag po chwili. - Jesteś Cienisty! - Dodał, z wrażenia zrywając się na równe nogi.
Informacja ta wywołała niemałe poruszenie - oczy wszystkich zwróciły się w stronę małego uciekiniera, niektórzy postanowili podejść bliżej, by przekonać się na własne oczy. Korzystając z zamieszania, Lisanna przepchnęła się szybko przez tłum i uklękła przy chłopcu.
- Wszystko w porządku? - Zapytała zatroskana, pomagając mu wstać.
- Cienisty? Serio? Tutaj, w gildii? - W całej sali rozlegały się mniej i bardziej głośne pełne niedowierzania pytania.
Już w następnej chwili - nie wiadomo, czy z powodu zbyt wielkiego napięcia, czy też po prostu ze strachu przed tak gwałtowną reakcją na jego osobę, chłopiec usiadł tak jak stał, ukrył twarz w małych dłoniach i rozpłakał się rozdzierająco. Lisanna, która cały czas znajdowała się tuż obok położyła mu rękę na ramieniu i karcąco spojrzała po zebranych.
- No i patrzcie, co zrobiliście! - Powiedziała oskarżycielsko, po czym potoczył wzrokiem po przyjaciołach w celu dokładniejszego określenia winy któregokolwiek z nich. Po kilku sekundach znalazła odpowiednią ofiarę. - Natsu! Przestraszyłeś go!
- Ja?! - Zapytał nieziemsko zdumiony i oburzony Smoczy Zabójca. - Ja nic mu nie zrobiłem!
- No już, mężczyźni nie mogą płakać… - stwierdził Makao, stojący obok.
- Ty jesteś ostatnim, który powinien udzielać takich nauk! - Zakpił z niego Wakaba, wyjmując papierosa z ust. - Nie słuchaj go mały, ten facet to ciepłe kluchy.
- Coś ty powiedział?! - Zdenerwował się mag. - Ja wychowuję syna!
- Już teraz widać jak nieudolnie…
- Zabiję cię draniu!
Na tę złowrogą deklarację płacz siedzącego na podłodze chłopca gwałtownie przybrał na sile. Szloch stał się jeszcze głośniejszy, a całość przybrała wymiary niemalże histerii. Dla dziesięcioletniego członka nienawidzonej w całym kraju sekty takie słowa z pewnością nie brzmiały zabawnie. Skoro gildyjni, o których i tak krążyły okropne opowieści byli aż takimi barbarzyńcami, by wybijać się nawzajem, to strach pomyśleć co mogliby zrobić swojemu wrogowi. Zresztą Cień Ducha otrzymał już niewielką próbkę ich umiejętności - wystarczyło przywołać wydarzenia mające miejsce na paradzie.
Teraz żarty już ustały zupełnie - większość magów rozeszła się do swoich stołów, zatykając uszy i klnąc przy tym, natomiast ci stojący najbliżej skupiali swoje wysiłki na tym, by dzieciaka w jakiś sposób uspokoić lub przynajmniej uciszyć. Niestety, większość tych prób miała skutek niemalże dokładnie odwrotny.
Przebywająca poza całym tym zamieszaniem Evergreen stała, opierając się lekko o bar i przyglądając się całej sytuacji zza rozłożonego wachlarza. Zmrużone niebezpiecznie oczy utkwione były w ryczącym jak bóbr dziecku, a długie palce w rękawiczkach stukały w drewniany blat. Tuż obok stał Bixlov, wokół którego jak zwykle unosiło się parę opętanych zabawek, nazywanych przez właściciela „dziećmi”.
- I jak, Laxus? - Zapytała kobieta, kątem oka spoglądając na siedzącego na stołku przy barze przywódcę. Chłopak sprawiał wrażenie znudzonego - opierał się przedramieniem o blat i lekko mrużył oczy.
- Oni wszyscy sprawiają wrażenie dziwnie beztroskich, prawda - stwierdził jej towarzysz. Zabawki natychmiast powtórzyły za nim: „Prawda, prawda!”.
- Zostaw to - odparł Smoczy Zabójca Błyskawicy, opierając głowę na ręce. - To coś jest za małe, żeby mścić się na tym za cokolwiek.
- Skoro tak twierdzisz - skwitowała Evergreen, jednym ruchem składając wachlarz.
Na środku pomieszczenia awantura trwała nadal. Próby uspokojenia malca już na samym początku spaliły na panewce, stając się podstawą do konfliktów między ludźmi zaangażowanymi w całą akcję. Osobnik natomiast, będący przyczyną całego zamieszania, nadal płakał w najlepsze, najprawdopodobniej rozumiejąc cały spór jako kłótnię o to, co powinni zrobić z intruzem, który znalazł się na ich terenie nie z własnej woli i winy. Skąd przyszło mu to do głowy, nie wiadomo. Niezmierzony jest tok myślenia dziecka.
- Uspokójcie się wszyscy! - Zagrzmiał nagle w sali potężny, kobiecy głos. Wszyscy w jednej chwili zamilkli, a Natsu i na wpół rozebrany Gray, który nagle pojawił się obok, stanęli jak na komendę i schowali się z Lucy. Ta zresztą też nie wyglądała w tej chwili na uosobienie odwagi. Niepewnie spoglądała na przemierzającą pomieszczenie Tytanię, która przy akompaniamencie ocierających się o siebie elementów zbroi zbliżała się do siedzącego wciąż na ziemi, kwilącego dziecka.
- Erza… Witaj z powrotem - odezwała się Mirajane, jako jedyna osoba nie bojąca się odezwać. - Już wróciłaś? Jak się czuje Mistrz?
Potężna czarodziejka jednak nie odpowiedziała, mierząc małego intruza wzrokiem. Zaniepokojony nagłą ciszą chłopiec podniósł nieco głowę i aż zachłysnął się na widok nieustępliwego spojrzenia stojącej przed nim dziewczyny. Mogłoby się wydawać, że ze strachu aż zapomniał płakać.
- Co on tu robi? - Zapytała Mirę Tytania, odwracając się w jej stronę.
„Nawet nie zwraca uwagi na to, że ‘on’ siedzi tuż obok” pomyślała z pewnym zażenowaniem Lucy.
- Lisanna spotkała go na ulicy - odpowiedziała barmanka. - Ledwo żył przez ten upał, więc przyniosła go do nas…
- Mistrz o tym wie?
- Jeszcze nie mieliśmy okazji mu o tym powiedzieć.
- To jak zdawanie raportu w wojsku - wyszeptał Alzack do stojącej obok Bisci. Także inni rozluźnili się nieco i po chwili w pomieszczeniu znowu zaczęły rozbrzmiewać ciche szepty. Niby znali dobrze Erzę ale w momentach jej niezbyt dobrego humoru lepiej było nie ryzykować.
Czarodziejka stała przez chwilę w milczeniu, dalej przyglądając się oniemiałemu z przerażenia chłopcowi. Nagle niespodziewanie uklękła obok, przez co malec w pierwszym odruchu rzucił się do tyłu.
- Co za instynkt samozachowawczy - wyszeptała Levy do towarzyszy, stojąc pod jednym z filarów.
- W chwili zagrożenia nie trać czujności? - Odpowiedział Jet, niepewnie przyglądając się całej scenie.
- Ty - odezwała się Erza, zwracając się do Cienistego. - Jak ci na imię?
- T-Tim - wyjąkał momentalnie tamten, jakby bojąc się, iż choćby sekunda zwłoki może zamienić się dla niego w natychmiastowy wyrok śmierci. Słyszał, że gildyjni są straszni, ale ta kobieta przed nim to jakiś potwór. - J-Ja się zgubiłem…
*
Ogrom całej konstrukcji był wprost nie do ogarnięcia.
Mnóstwo dużych i małych pomieszczeń, przechodzących płynnie jedno w drugie, dziesiątki korytarzy, poskręcanych jak w labiryncie, pełnych ślepych uliczek, oraz tajemnych wyjść, dla niektórych zupełnie niewidocznych. Setki pułapek, chroniących całą twierdzę przed ciekawskimi turystami oraz prostymi magami szukającymi przygód i bogactwa pośród tych skalnych murów i ścian. Oni wszyscy niegodni byli postawić choćby kroku w tym miejscu spoczynku wielkiej legendy i równie ogromnej mocy. Nie było lepszej lokalizacji na kryjówkę jednej z największych potęg współczesnego świata, która w jeden dzień obróciła w proch wszelkie tradycje i autorytety Królestwa Fiore. Trudno było o bardziej prozaiczną nazwę dla tego miejsca jak Kamieniołom. Jak bardzo krótkowzrocznym trzeba być, by sprowadzić konstrukcję, poziomem skomplikowania niemalże dorównującą królewskiemu zamkowi do poziomu zwyczajnej kopalni? Właśnie takich należało tępić - takich, którzy mając wielką moc pod samym nosem nie zauważają jej i skazują na wieczne zapomnienie.
Tak, Arcymag wykonał doskonałą robotę.
Zapewne tworząc tę twierdzę nie spodziewał się, iż po latach od jego śmierci przesuwać się będą tędy setki, tysiące wiernych, oczekujących Uświadomienia. Nie mógł przewidzieć, iż ta, której powierzył swoje dziedzictwo utworzy tak prężnie rozwijającą się organizację, zdolną do przejęcia władzy w zaledwie kilka lat. Jednakże sytuacja, w której uczeń przerasta swojego mistrza nawet kilkakrotnie, zdarza się cokolwiek często.
Tak przynajmniej sądziła Wyrocznia.
Wszelkiego rodzaju sal i pomieszczeń w Kamieniołomie było tak dużo, że jednemu człowiekowi najprawdopodobniej całego roku nieustannej pracy nie starczyłoby na poznanie chociażby części z nich. Ona, serce Cienia Ducha i jego najwyższa kapłanka zdołała odkryć je wszystkie - już to świadczyło o niesamowitym potencjale, jaki drzemał w niej - dziewczynie wybranej przez Arcymaga. Wiele najbardziej ukrytych i skrywających największe tajemnice grot znajdowało się pod ziemią - w tym jedna iście królewska - okrągła zdobiona tajemniczymi, migoczącymi znakami, które najprawdopodobniej tylko ich twórca potrafił odczytać; z niesamowicie wysokim stropem, z którego zwisały złowrogo liczne stalaktyty; z posadzką, której płytki tworzyły cudowne mozaiki. To właśnie pomieszczenie, zachwycające swoim pięknem mogło być godne jej - Wyroczni, spadkobierczyni największego maga w dziejach.
- Pani - rozbrzmiało nagle w sali, wyrywając kapłankę z zamyślenia. Z wysokości ogromnego, skalnego tronu ozdobionego złotem i drogimi kamieniami była w stanie dojrzeć jedynie drobną figurkę, klęczącą u stóp schodów do niego prowadzących.
- Nadal się opiera? - Tym razem w pomieszczeniu odbił się echem jej głos, wysoki i dźwięczny. - Nadal ignoruje swoje przeznaczenie?
- Nie jesteśmy w stanie nic zrobić, Pani - odpowiedziała jej podwładna, jeszcze bardziej schylając głowę. - Dostojnicy próbowali zadziałać na jego wolę świętą mocą, jednakże niestety nie przyniosło to efektów. Jeśli rozkażesz, Pani…
- Zostawcie go - odparła tamta, prostując się i patrząc w ścianę przed sobą. - Przepowiednia z pewnością się spełni. Nie mylę się.
- Oczywiście, Pani - odpowiedziała dziewczyna, podnosząc się z klęczek. Wprawdzie z tej odległości Wyrocznia mogła poznać jedynie kolor jej włosów, to była pewna, iż spoglądające na nią oczy przepełnione są oddaniem i uwielbieniem. Kilkakrotnie już spoglądała w oczy Stelli - ten wyraz był w nich zawsze, ilekroć patrzyła na swoją panią.
Pod odejściu podwładnej, Wyrocznia spuściła głowę. Długie, lśniące, czarne jak heban włosy spływały aż do stóp, a prosta grzywka zasłaniała jej oczy. Wiotka sylwetka jeszcze bardziej wcisnęła się w głąb tronu, jakby szukając w nim schronienia. Delikatne dłonie, spoczywające na dwóch kryształowych kulach, mieniących się wszelkiego rodzaju odcieniami fioletu zacisnęły się na nich mocniej. Chorobliwie biała cera nabrała nieco koloru, kiedy dziewczyna przygryzła dolną wargę niemalże do krwi.
Czemu tak się dzieje? Dlaczego ten chłopak nadal się opiera?
Ona była źródłem wiary wszystkich członków Cienia Ducha, ich siłą i ich największym bóstwem. To ona przekazywała im wszelkie przepowiednie, które w najbliższym czasie miały się spełnić. I spełniały się zawsze - wszystkie elementy snu, który nieprzerwanie śniła każdej nocy, miały swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Całe dziedzictwo i wola Arcymaga, które przeszło na nią za pośrednictwem wizji, były jedynie zapowiedziami tego, co miało się wydarzyć. Nie było od tego ucieczki, nie było sposobu, by to jakkolwiek zatrzymać. Mieszkańcy Fiore nie rozumieli, iż ich los już został przypieczętowany, a jego skutki są nieuniknione.
Tylko dlaczego…
Dlaczego Laxus Dreyar nadal nie stoi po jej stronie? Dlaczego zamiast wraz z nią dążyć do Uświadomienia całego państwa, oraz do zwielokrotnienia siły Cienia Ducha, nadal trzyma ze swoją gildią? I to tą najgorszą z możliwych, dopuszczającą się grzechów jednego za drugim, oraz stawiającą przed nią coraz to nowe przeciwności? Dlaczego… Dlaczego jej przepowiednia jeszcze się nie spełniła?
Wyrocznia chciała uklęknąć, jednak nie mogła zdjąć rąk z kul, znajdujących się w zagłębieniach skalnego oparcia tronu. Zamiast tego skuliła się jeszcze bardziej i pochyliła głowę tak, że grzywka zasłaniała jej niemalże całą twarz.
- Mistrzu… - szeptała najciszej jak potrafiła. Jako najwyższa kapłanka nie miała wątpliwości, jej wiara w spełnienie się wizji była absolutna. Nie mogła pozwolić, by ktoś z zewnątrz uważał inaczej. - Chłopak z naszych snów się opiera. Pokaż mi sposób na jego przywrócenie. Przywróć mi Dreyara.
Niemalże namacalnie poczuła siłę, która przepłynęła przez jej ciało po wypowiedzeniu tych słów. Wiara była jej mocą i jedyną pociechą. Spośród wszystkich jej podwładnych trudno znaleźć by kogoś oddanego tak jak ona. Myśli o tym, oraz o przeznaczeniu, którego była posłanką pozwoliły jej podnieść głowę i wyrzec z mocą:
- Przywróć mi Dreyara!
Jej głos odbił się od ścian. Odpowiedziało jedynie echo.
Przyszedł czas napisać komentarz ^^ Rozdział jak zwykle dobry. Dreyara nie przywrócisz, ty wredna... istoto! XD A Cień Ducha niech się schowa. Wybić ich połówką cegły w skarpecie!
OdpowiedzUsuńTy każdej postaci znajdziesz zastosowanie... Zazdroszczę. Ja chcę być na twoim poziomie, przynajmniej jeśli chodzi o pisanie!
PS: Co do czcionki, jeżeli jeszcze potrzebujesz, to mogę wyjaśnić ^_^
W mojej małe, łysawej główce nie mieści się, ile jeszcze zawirowań akcji szykujesz i już przyszykowałaś. Ha, nie ma tak dobrze, jednak bez mocy (a przynajmniej bez problemów) nie obejdzie się nawet plan Cienia Ducha >:)
OdpowiedzUsuńMimo wszystko nieźle obśmiałam się podczas ucieczki Tima. Zdanie tego rozdziału:
"Uciec, uciec jak najprędzej z tego strasznego miejsca, w którym pieczę na chorymi sprawują byli bokserzy."
Elfman jest w-kosmos-męski nawet dla zwykłego dziecka, bo jak inaczej traktować boksera opiekującego się nieletnimi sprinterami z manią prześladowczą? Jest tak męski, że aż mu komórki nerwowe przesmażyło :D
Erza, nice job! Krótko i treściwie.
Jak zwykle super mi się czytało (tak super, że machnęłam ręką na te literki - bardzo wciągnęło). Dzięki wielkie za tak regularną pracę!
Pozdrawiam
Dziab
Ta Wyrocznia to jakaś nawiedzona kobieta. Totalna fanatyczka!!! Ja nie wiem skąd ją wytrzasnęłaś??? Wiem, wiem wymyśliłaś :). I uważam, że świetnie oddałaś istotę osoby zaślepionej jakimś niedorzecznym kultem :).
OdpowiedzUsuńPs. Dziwi mnie tylko czemu Lucy, taka genialna w końcu osóbka, nie domyśliła się, że rozhisteryzowana matka szuka Tima :)