sobota, 8 grudnia 2012

Rozdział 20 - "Niespodziewana pomoc"

Ciężko było uwierzyć, że minęło aż tyle czasu.
Tyle czasu od chwili pojawienia się na scenie Cienia Ducha, tyle czasu od całej tej „rewolucji”. Tamtego dnia, wszyscy byli pewni, że cała sprawa, zanim Rada Magii i król doprowadzi całe Fiore do porządku, zdąży wygasnąć przed upływem tygodnia. Jakoś łatwo im przychodziło wierzyć, że cała ta sekta, to jedynie kolejny epizod w niezbyt bogatej historii kraju, który urzędnicy skrupulatnie odnotują, zaksięgują i rozpiszą na dziesiątkach papierów, by potem zamknąć je w jakimś archiwum i nie przypominać sobie o nich więcej, podobnie jak o całej awanturze. Jak mogli być tak naiwni? Chociaż mało kto zdawał sobie wtedy sprawę z powagi sytuacji, trzeba przyznać. Nikt nie mógł zdawać sobie sprawy, przecież o Cieniu nigdy nie słyszano.
Lisanna Strauss nie zastanawiała się nigdy nad upływającym czasem – od chwili, kiedy po wojnie w Edolasie mogła wrócić do ukochanego rodzeństwa wraz z Natsu i resztą, starała się cieszyć każdym dniem. Cieniści, którzy pojawili się znienacka, znacznie jej to utrudniali.
Ile mogło już minąć, z miesiąc? Nie, chyba jeszcze nie… Niemożliwe, żeby to był aż miesiąc!
Czarodziejka spojrzała na swoją dłoń, po czym zaczęła po kolei odliczać dni od pamiętnego dnia, w którym ustrój państwa gwałtownie się zmienił – podobno za zgodą króla, choć to akurat podlegało dyskusji. Odginając kolejne palce, starała sobie przypomnieć jak najwięcej szczegółów z rozgrywających się ostatnio wydarzeń. Jeden tydzień, drugi… Prawie cztery! Jak to możliwe, żeby rządy Cienia – czy też podstawionych przez nich polityków – trwały dwadzieścia osiem dni? Dlaczego nikt jeszcze nic z tym nie zrobił?
Oczywiście zdawała sobie sprawę, jak trudne to było zadanie. Na ubezwłasnowolnioną Radę Magii nie można było liczyć – sekta zdążyła już pozbawić ją całej władzy i teraz nie byli niczym innym, jak zwyczajnymi urzędnikami, nie ważniejszymi od zwykłych magów. Co większe i silniejsze gildie (w tym także Fairy Tail) podejmowały działania, które podobno miały ich choć trochę zbliżyć do celu – spotkania Mistrzów trwały wiele godzin, a podczas nich padały różne, często skrajne pomysły. Wszyscy jednak byli zgodni co do jednego – tym razem przeciwnik był zbyt silny, aby móc pokonać go w otwartym starciu. Nawet jeśli jego członkowie posługiwali się magią na zdecydowanie mniej zaawansowanym poziomie niż magowie, takiego powiedzmy Lamia Scale, to z kolei ich zaklęcia miały porównywalną moc z siłą członka przeciętnej, niezbyt wyróżniającej się gildii. W tym przypadku, decydująca okazywała się ich liczba – było ich naprawdę, ale to naprawdę dużo. Nawet wyłączywszy dzieci tak młode, że ich przydatność w walce była niewielka, nadal pozostawała do pokonania ogromna ilość wrogów, gotowych za swoje zasady i Wyrocznię walczyć do samej śmierci. Z tyloma przeciwnikami, nawet przymierze najsilniejszych gildii Fiore, nie miało zbyt wielkich szans.
Dziewczyna westchnęła, ocierając pot z czoła. Słońce grzało dzisiaj porządnie, panował niesamowity upał. Nawet ograniczywszy strój do krótkiej koszulki i spodenek, nie marzyła o niczym innym, jak tylko o kąpieli w zimnym basenie. W dni podobne do tych, ciężko było wytrzymać na dworze. Większość mieszkańców Magnolii stwierdziło najwyraźniej, iż z gorąca lepiej jest umierać w domu niż na ulicy. Dlatego ruch nie był zbyt duży, a pojedyncze osoby przechodzące obok Lisanny, pośpiesznie zmierzały w kierunku miejsca przeznaczenia, modląc się przy tym, by dotrzeć tam zanim bezlitosne słońce zmieni je na popiół. Nawet dzieci poniosły porażkę w walce z upałem – ostatnie niedobitki snuły się po podwórkach i ulicach, ubrane w najkrótsze możliwe spodenki i koszulki, szukając choćby skrawka cienia. W takie dni jak ten, gwar na ulicach i placach niemalże zamierał, a pozamykani w mieszkaniach ludzie pozostawali w nich aż do wieczora, kiedy słońce przygrzewało, a wyjście na dwór stawało się mniej więcej realną możliwością.
Czarodziejka także nie miała ochoty przebywać tu zbyt długo – załatwiwszy zakupy, o które prosiła ją Mirajane, szybkim krokiem zmierzała do gildii, torbę ze sprawunkami trzymając w jednej ręce, a drugą osłaniając oczy od słońca. Nie mogła przez to zobaczyć dziecka, zmierzającego w jej stronę ociężałym krokiem. Dopiero jak odbiło się od jej nogi i upadło na ziemię poczuła, że coś jest nie tak.
- Ups! Przepraszam cię bardzo! – Zawołała Lisanna natychmiast, przeklinając w myślach swoją ślepotę. – Nic ci nie jest? – Zapytała, kucając obok dzieciaka.
Chłopiec ten był symbolem tego jak wygląda człowiek po dłuższym przebywaniu na tej ogromnej patelni. Jasne, rudawe włosy lepiły mu się do czoła w posklejanych kosmykach, a z czoła niemalże kapał pot. Dziwna, szarawa szata, którą malec miał na sobie aż przywierała z powodu wilgoci do jego drobnego ciałka, przez co dziecko wyglądało, jakby miało na sobie jakąś obcisłą tunikę.
- Nie za gorąco ci? – Spytała dziewczyna z grzeczności, choć pytanie to było czysto retoryczne. – Ej, dobrze się czujesz? – Dodała po chwili zaniepokojona, przyglądając się, jak malec próbuje wstać, z niezbyt pozytywnym skutkiem.
Widać było po nim, że na dworze przebywa już od dłuższego czasu. Oddychał bardzo ciężko, dysząc co chwila, a jego oczy spoglądały niemalże nieprzytomnie. Mimo to z uporem maniaka chwiejnie poczynał coraz to nowe próby doprowadzenia się do pionu. Za którymś razem prawie mu się to udało – niestety zaraz przechylił się niebezpiecznie w tył i pewnie by upadł po raz kolejny, gdyby czarodziejka by go nie podtrzymała.
- Przecież ty się zaraz udusisz! – Stwierdziła przestraszona, przykładając dłoń do rozgrzanego policzka chłopca. – Lepiej to zdejmij, kiepsko wyglądasz.
Na te słowa dzieciak ożywił się natychmiast i z zadziwiającą żywotnością jak no kogoś, kto w temperaturze ponad trzydziestu stopni paraduje w nieprzepuszczającej powietrza szacie, wyślizgnął się Lisannie z rąk.
- Ja to muszę nosić – oznajmił słabym głosem. – Muszę, bo inaczej Duża Pani się zdenerwuje…
- Kto się zdenerwuje? – Zdziwiła się Strauss, patrząc na niego z niezbyt mądrą miną. – Tak nie można! Kto w taką pogodę nosi takie… - zamilkła, wpatrzona nagle w ubranie dziecka.
Dopiero teraz przyjrzała się uważniej strojowi, który nosił malec – długa, dziwnie skrojona szata burego koloru . Przecież to właśnie takie mundury, tylko kilka rozmiarów większe, widywała niemalże codziennie, podczas spacerów do centrum lub odwiedzin w szpitalu. Był to znak rozpoznawczy Cienia Ducha, sekty, które obecnie zdawała się zdominować kompletnie całe życie w Fiore. Wyhaftowany symbol na przedzie, którego nie zauważyła wcześniej. Młody musiał być jednym z najmłodszych członków tejże organizacji. Jedyne, czego było mu brak, to korony, którą zwykle „szarzy” członkowie mieli na głowach. Musiał ją zgubić, lub zwyczajnie o niej zapomnieć.
Podczas gdy czarodziejka wpatrywała się w niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczami, ten zdawał się nic nie zauważyć. Upał zdecydowanie nie działał na niego najlepiej – nie zważając na dziwny wygląd swojej rozmówczyni, gadał dalej, nie wiadomo po co ani dlaczego.
- Muszę to nosić, żeby zostać uświadomiony – mówił, a raczej bełkotał, co chwila biorąc głębszy oddech. – Mama mówiła, że jak zostanę uswia… uświadomiony, to wszystko będzie inaczej… - wymruczał jeszcze cicho, po czym oczy zaszły mu mgłą, a on sam przewalił się na bok, od upadku na chodnik uchroniony jedynie przez ramię Lisanny.
Ta nie zastanawiała się długo. Niewiele myśląc, położyła zakupy na bruku, wsadziła sobie chłopaczka na plecy, po czym niemalże biegnąc, skierowała się w stronę budynku gildii. Wprawdzie dzieciak nie był szczególnie ciężki, jednak grzał ją dodatkowo w plecy, przez co chwilę później po jej skroni zaczęły płynąć strużki potu.
Jedną ręką podtrzymując bezwładnego malca, drugą natomiast ściskając torbę z zakupami, modliła się jedynie o to, by małej ofierze piekielnego gorąca nie pogorszyło się aż do dotarcia do gildii. O tym, jak może zareagować Mistrz na widok niespodziewanego gościa z oddziałów wroga, nie rozmyślała wcale. Nawet jeśli na nią nakrzyczy, to zostawała jeszcze jej starsza siostra.
Tak, Mira na pewno jej pomoże.
Pokrzepiona tą myślą, wyciągnęła nogi i jeszcze bardziej przyspieszyła, uważając przy tym, żeby chłopiec nie zsunął się z jej pleców. Od gildii oddzielały ją już tylko dwie ulice. Ostatnie czego się spodziewała to oddział Cienistych, idący z naprzeciwka w równym szyku, mierzący ją nieprzyjaznym wzrokiem. Lisanna nie obawiała się ich zbytnio – jedynym jej zmartwieniem było tylko to, czy nie zaatakują jej lub nie oskarżą o porwanie dziecka, co zdecydowanie mogłoby posłużyć za pretekst do otwartych represji ze strony Rady Miasta. Nic podobnego jednak nie miało miejsca – grupka minęła ją bez żadnych ceregieli. Pojedynczy jej członkowie jedynie poodwracali głowy, by zmierzyć ją typowym dla nich spojrzeniem, mówiącym prawdopodobnie, że w porównaniu z nimi w hierarchii jest na równi z bezpańskimi psami. Żaden z nich nie zwrócił uwagi na uwieszonego na niej dzieciaka. Kiedy tylko zniknęli za rogiem, dziewczyna odetchnęła z ulgą. Nie czuła się zbyt komfortowo w ich obecności. Właściwie, to chyba nikt się tak nie czuł.
- Mamo… - usłyszała nagle cichy głos malca. – Gdzie idziemy? Czy ja zostałem już… Uwiadomiony? Nie… To było… Jakoś inaczej…
Czarodziejka milczała, nie zwalniając nawet na moment. Nie znała się na medycynie – kiedyś jedynie Mira nauczyła ją podstawowych opatrunków i nazw chorób. Wiedziała jednak na tyle dużo, żeby zdawać sobie sprawę, że majaki raczej nie są zbyt dobrym znakiem.
- Bo ja bym chciał… - mówił dalej mały Cienisty, nie podnosząc głowy. – Wreszcie być taki… Może by mi pozwolili wychodzić… Tak jakoś częściej…
Dziewczynie ścisnęło się serce, na te słowa. Chłopaczek nie odezwał się już więcej – nie podniósł głowy nawet w chwili, gdy przekraczała próg gildii.
*
- Wendy, jesteś tego pewna? – Zapytała Cana z powątpiewaniem przyglądając się dziewczynce. – Powinnaś jeszcze odpoczywać.
- To prawda, powinnaś wracać do łóżka! – Zgodziła się z dziewczyną Charla, porzucając na chwilę swój mentorski ton. W oczach kotki widać było zaniepokojenie.
Smocza Zabójczyni Powietrza pokręciła głową, zaciskając usta. Widać było, że nie ma najmniejszego zamiaru ustąpić. Choć zwykle była potulna jak baranek, tym razem najwyraźniej miała zamiar postawić za wszelką cenę na swoim.
- Czuję się dobrze – stwierdziła krótko, spuszczając głowę. – Pójdę z wami.
Wróżbitka westchnęła, po czym spojrzała na towarzyszkę nieco pogodniej. W gruncie rzeczy, nawet cieszyła się z perspektywy wspólnego zadania. Lubiła tę małą czarodziejkę, choć nie spędzały ze sobą zbyt wiele czasu – większość misji spędzała ona z drużyną Natsu.
Charla miała rację – Wendy naprawdę nie wyglądała zbyt dobrze. Nikt nie wiedział dokładnie, co działo się z nią w ciągu tych dwóch dni, podczas których miała być uczestnikiem „przesłuchania”, jednak zdecydowanie nie wróciła stamtąd w najlepszym stanie. Ba – stwierdzenie, iż ten pobyt nie wyszedł jej na zdrowie, byłoby ciężkim niedomówieniem. Większość członków gildii podejrzewała, że Cieniści stosowali na niej jakieś szczególnie bolesne metody mające na celu wydobycie informacji. Okrutne traktowanie było wyjątkowo poważne w skutkach – ponad trzy tygodnie Wendy spędziła w szpitalu, lecząc liczne rany zadane przez nieznanego sprawcę. Przez ten długi czas była wprawdzie odwiedzana czasem kilka razy dziennie – to nie było jednak to samo, jakby cały czas spędzała z przyjaciółmi. Teraz, gdy polepszyło się jej na tyle, by mogła wyjść, nie chciała przepuścić okazji, by pomóc w czymś Mistrzowi. Nie mogła już się doczekać, aż będzie w stanie tak jak wcześniej, przesiadywać w gildii całymi dniami wraz z towarzyszami, którzy byli jej tak bliscy.
Makarov prawdopodobnie sprzeciwiłby się jej udziałowi, gdyby misja była niebezpieczna, lub męcząca – tym razem jednak, nie było to nic poważnego. Cana i Gajeel otrzymali polecenie, by udali się do Kamieniołomu i zwyczajnie sprawdzili, czy nic przypadkiem nie uległo zmianie. Dodatkowo, mieli też w miarę możliwości namierzyć miejsce przebywania tajemniczej dziewczynki, spotkanej tu niegdyś przez Natsu i Lucy.
- Nie wiem dlaczego – przyznał Mistrz, siedząc jak zwykle po turecku na barze. – Ale wydaje mi się, że mała, którą spotkaliście może być kluczem do pokonania Cienia Ducha lub przynajmniej jakąś wskazówką.
Niektórzy się z nim zgadzali, niektórzy byli sceptyczni – jak to zwykle przy takich dyskusjach bywa - tyle zdań ile dyskutujących, choć czasem nawet tych pierwszych jest więcej. Większość jednak zgadzała się z tym, że wysłanie „agentów” do Kamieniołomu jest całkiem dobrym pomysłem zwłaszcza, że od jakiegoś czasu wszystkie ich działania skupiały się w Magnolii i Krokusie – gdzie służbę wywiadowczą pełnił Warren.
Potrzeba ogarnięcia sytuacji wydawała się o tyle większa, o ile wieści przyniesione przez Graya z odwiedzin u Juvii pchnęły nieco całe śledztwo do przodu. Wielu zastanawiało się, czemu nie przyjrzeli się tej sytuacji bliżej już wcześniej, natomiast reszta starała się wyciągnąć z tego jakieś sensowne wnioski. Szło to nieco opornie zwłaszcza, że tak czy siak informacji nie było zbyt wiele.
- Ona? – Wakaba podchodził do sprawy sceptycznie. – Co mała kosmitka może mieć wspólnego z jakąś tam sektą? – W gruncie rzeczy, trudno było nie przyznać mu racji.
- Nie wiemy dokładnie kim ona jest – zwróciła mu uwagę Mirajane. – Być może ma z nią jakiś związek, o którym nie mamy pojęcia.
- Takie dziecko jak ona?
- Ona nie była dzieckiem – stwierdziła Lucy, włączając się do rozmowy.
Wszyscy spojrzeli na nią, wyraźnie zdumieni. Co jak co ale to już kompletnie nie miało sensu. Nie mówiąc już o tym, że przeczyło wszystkim opowieściom, jakie słyszeli do tej pory.
- O czym tym mówisz? – Zapytał Natsu, krzyżując ręce na piersi.
- Rzuciło mi się w oczy, kiedy na nas spojrzała – kontynuowała czarodziejka, starając się jak najlepiej wytłumaczyć reszcie to, co ma na myśli. – Może i wyglądała na dziecko ale ten jej wzrok… Gdybym mogła zobaczyć jedynie jej oczy, pomyślałabym, że to staruszka.
Smoczy Zabójca zamyślił się, opierając o bar.
- Dla mnie też wyglądała na jakąś zmęczoną, czy coś w ten deseń – zgodził się, pocierając brodę. – Ale żeby od razu przyczepiać jej etykietkę starej baby? Może nie zjadła obiadu, albo coś.
- Ty to jednak naprawdę jesteś głupi – warknął w jego stronę Mag Lodu, zirytowany najwyraźniej bezsensownością jego wypowiedzi.
Podczas gdy Dragneel przymierzał się do tego, by ręcznie uświadomić Grayowi, co myśli na temat obrażania go w ten sposób, Lucy oparła głowę na dłoniach i zapatrzyła się w posadzkę. Mimo tego co mówił jej przyjaciel, podskórnie czuła, że za tą sprawą kryje się jeszcze coś, oprócz nieznanego pochodzenia dziewczynki. Tak samo Makarov zmarszczył brwi, namyślając się nad czymś mocno. Zanim awantura w gildii urosła do niepokojących rozmiarów, Mistrz postanowił zacząć działać.
- Wałkując w nieskończoność jeden temat, do niczego nie dojdziemy – stwierdził, patrząc uważnie na swoich wychowanków. – Może nie stoimy w miejscu ale na pewno możemy zrobić coś więcej niż tylko gadanie. Cana, Gajeel – zwrócił się do magów. – Chcę, żebyście udali się do Kamieniołomu. Potrzebujemy aktualnych informacji, co się tam teraz dzieje.
- Wreszcie coś się dzieje – stwierdził Gajeel, uśmiechając się z zadowoleniem. Wstał, po czym zaczął rozciągać mięśnie ramion. – Myślałem już, że sczeznę od tego ciągłego siedzenia tutaj.
Wróżbitka wydawała się być bardziej sceptyczna co do całej misji.
- Uważacie, że to ma jakiś sens? – Zapytała, potrząsając lekko butelką, w której znajdowała się jeszcze resztka alkoholu. – Bądź co bądź największe akcje rozgrywają się teraz tu, w Magnolii.
Makarov pokiwał głową.
- I właśnie dlatego – stwierdził – Powinniśmy przyjrzeć się bliżej Kamieniołomowi. Możliwe, że Cień Ducha chce jedynie odwrócić naszą uwagę od prawdziwego problemu. W walce z tak silnym przeciwnikiem musimy mieć oczy dookoła głowy. Cana, Gajeel, liczę na was.
- Ja też pójdę – odezwał się cichy głos z tyłu. Głowy wszystkich odwróciły się, a oczy rozszerzyły w zdumieniu, kiedy przed sobą zobaczyli Smoczą Zabójczynię Powietrza, ubraną już i stojącą na nogach o własnych siłach.
- Wendy?!
- Co ona tu robi?
Na całej sali rozległy się rozmowy, kilka osób podbiegło do młodej czarodziejki, pytając ją jak się czuje i zapewniając, jak wielkie głupstwo popełnia, wychodząc ze szpitala w tym stanie. Na wszystkie argumenty Marvel jedynie kręciła głową.
- Nic mi nie jest, naprawdę – powtarzała jak mantrę, zaciskając dłonie. – Też chcę pójść na tę misję.
- Wendy, powinnaś jeszcze zostać w szpitalu – powiedziała poważnie Mirajane, podchodząc do dziewczynki. – Twoje rany jeszcze się w pełni nie zagoiły.
- Właśnie, Wendy! – Poparła barmankę Charla, która przyleciała tutaj za swoją partnerką. – Wybij sobie z głowy, to zadanie!
Smocza Zabójczyni spuściła głowę, patrząc w podłogę.
- Nic mi nie jest, naprawdę… - wyszeptała, po czym gwałtownie przeniosła wzrok na Makarova. – Mistrzu… Proszę pozwolić mi pójść!
Nikt tak naprawdę nie rozumiał, dlaczego Wendy aż tak zależało, żeby wziąć udział w akurat tej misji, ani dlaczego Mistrz nie zabronił jej tego, ze względu na stan zdrowia. Po początkowym zdumieniu, magowie jedynie wzruszyli ramionami, wiedząc, że staruszka czasami się zrozumieć nie da. Jedyne, co ich martwiło, to to, czy po tej podróży Marvel się nie pogorszy. W tej sytuacji trzeba było jednak zaufać instynktowi staruszka.
- Chodźcie już, nie mamy czasu! – Zawołał do nich Gajeel, idący na przedzie wraz z Lily’m. – Nawet jeśli by chciała wrócić, to musiałaby czekać na następny pociąg.
- Mógłbyś okazać choć trochę współczucia – stwierdziła z dezaprobatą Cana, podążając za nim. Także Wendy ruszyła się z miejsca, uśmiechając się lekko pod nosem.
Tak jak wcześniej drużyna Natsu, tak teraz cała trójka przemierzała las, mniej lub bardziej dosadnie wyrażając swoje zdanie na temat gęstych krzaków i licznych przeszkód, które musieli pokonywać. Tak samo jak wcześniej ich przyjaciół, teraz ich osłabiła aura panująca wokół całej skalnej konstrukcji. Nic nie wiedzieli jednak o tunelu wykopanym przez Virgo – spytani potem, jak możliwe, iż go nie zauważyli, nie potrafili tego sensownie wytłumaczyć. Możliwe, że tak właśnie powinno być, możliwe, że to jedynie przypadek. Dość, że im bardziej zbliżali się do Kamieniołomu, tym trudniej było im oddychać, z powodu unoszących się w powietrzu popiołów, a otoczenie stawało się coraz bardziej przygnębiające. Kikuty uschniętych drzew sterczały do góry, niczym ogromne szkielety.
- Coś czuję, że tak łatwo nie będzie – stwierdziła Cana, zakrywając usta i nos rękawem. – Atmosfera tutaj jest nie do wytrzymania.
- Mówisz o powietrzu czy tych cudownych widokach? – Zapytał Gajeel, przecierając oczy, do których zdążyły wpaść mu już drobinki pyłu. – Bo jak dla mnie to oba są do bani.
Kilkaset metrów dalej znowu musieli się zatrzymać. Iść się dalej nie dało, tak trudno było wytrzymać ciężkie warunki, w jakich się znaleźli.
- Cholera – mruknęła wróżbitka, opierając się o pokaźny pniak. – Hej, Gajeel! – Zawołała do chłopaka, który uparcie parł na przód. – Nie da rady, trzeba będzie zawrócić!
- Chyba śnisz! – Obruszył się tamten, obracając się w jej stronę. – Jeśli ci cali Cieniści myślą, że coś takiego mnie powstrzyma, to…
- Nie bądź głupi – przerwała ma dziewczyna. – Jeśli ta aura będzie przybierać na sile tak jak teraz, to albo zdechniemy w połowie drogi, albo tuż przed wejściem do tych całych grot!
Wendy nie odzywała się za wiele, kucając na ziemi i kaszląc co chwila. Zasłanianie ust niewiele dawało – powietrze było ciężkie i wypełnione cząstkami popiołu, które wdzierały się do dróg oddechowych. Charla unosząca się tuż obok, patrzyła na nią z wyraźnym niepokojem.
- Mówiłam ci, żebyś została! – Upomniała ją, jednak bez złości. Bardzo martwiła się o swoją przyjaciółkę. Nie odzyskała jeszcze sił po doznanych obrażeniach.
- Wszystko dobrze – zapewniła ją dziewczynka, wstając.
Bardzo chciała jakoś pomóc swoim przyjaciołom. Podczas całego pobytu w szpitalu nie mogła doczekać się chwili, w której znowu będzie mogła wykonać jakąś misję, w czymś pomóc. Jednakże to nie był jedyny powód jej zawziętości, podczas rozmowy z Mistrzem. Czuła, że musi dotrzeć do Kamieniołomu, że ktoś tam na nią czeka. Nie miała pojęcia kto, nie wiedziała, dlaczego ma tam iść. Wyczuwała obecność tej istoty, która wzywała ją bezgłośnie – tak jakby pragnienie spotkania jej było tak silne, że aż pokonywało przeszkodę w postaci dużej odległości. Marvel była absolutnie pewna, że w miejscu, do którego zmierzali coś ich oczekuje, coś nie może doczekać się ich przybycia. Jeśli teraz zawrócą, wszystko będzie stracone.
- Postaram się coś na to poradzić! – Zawołała Smocza Zabójczyni do Cany, kierując się na sam środek drogi i stając w lekkim rozkroku. – Panie Gajeel, proszę się odsunąć!
- Czego? – Zapytał burkliwie tamten, odwracając się powoli.
- Ryk… - zaczęła Wendy, nabierając powietrza w płuca.
Chłopak przestraszył się nie na żarty.
- Ej, co ty wyprawiasz?! – chciał wiedzieć.
- … Niebiańskiego Smoka! – dokończyła tamta.
Niewymierzony w nic konkretnego, potężny atak przeleciał tuż nad czymś, co teoretycznie można nazwać drogą, po czym zniknął za uschniętymi drzewami i zaroślami, którym jakimś cudem udało się podtrzymać jeszcze swój żywot.
Cana patrzyła na to zdziwiona, przytrzymując włosy tak, by nie wpadły jej do oczu. Kiedy już wszystko ucichło, westchnęła z ulgą, po czym uśmiechnęła się do towarzyszki.
- Dzięki, Wendy! – Zawołała, pocierając czoło. – Od razu lepiej się oddycha!
Dziewczynka jakby nie słyszała komplementu – klęczała na ziemi, dysząc ciężko i kaszląc. Aby użyć zaklęcia, musiała wziąć naprawdę głęboki wdech – a wraz z nim do jej płuc dostały się te wszystkie drobinki, które tak bardzo drapały w gardło i przeszkadzały w poprawnym oddychaniu. Czarodziejka odgarnęła grzywkę z czoła i spojrzała na ścieżkę, uśmiechając się triumfalnie. Coś jednak ją zaniepokoiło – mina jej zrzedła w jednej chwili.
- Pan Gajeel… Nie trafiłam go, prawda? – Zapytała, blednąc nagle.
Zaskoczona pytaniem pijaczka spojrzała na drogę przed sobą, na której jeszcze przed chwilą stał Żelazny Smoczy Zabójca. Obecnie nie było na niej nikogo.
- Właściwie, to… - zaczęła niepewnie. – Jakoś go nigdzie nie widzę…
Wiatr, ożywiony dopiero atakiem dziewczynki, poruszał lekko gałęziami krzewów i bujał pniami drzew, które zaczęły przechylać się niebezpiecznie. Nigdzie nie widać było sylwetki maga, który dosłownie wyparował.
Marvel przyłożyła dłonie do ust, nagle przerażona. W jej oczach zdążyły już zebrać się łzy – o tak, ta osóbka wyjątkowo łatwo popadała w skrajne emocje.
- Nie mów mi… Że ja pana Gajeela… - wyjąkała, powstrzymując płacz. – Że ja go…
- Ty mały bachorze! – usłyszała nagle nad sobą. Czyjeś silne ramię chwyciło ją za kołnierz i podniosło do góry, potrząsając lekko. Obróciwszy głowę, zobaczyła przed sobą twarz chłopaka.
- Zabić mnie chciałaś?! – Oskarżył ją tamten, mocno zdenerwowany. – Co z tobą, swoich atakujesz czy co?! Ledwo mi się udało tego uniknąć!
- O – odkryła Cana, nie okazując zbytniego zdumienia. – To on żyje.
- Oczywiście, że żyję, a coś ty myślała! – Wściekł się już zupełnie Redfox, obracając się w jej stronę. – Nas nie tak łatwo zabić, prawda Lily?!
- Właśnie – pokiwał głową Exceed, który niewiadomo kiedy pojawił się obok jego nogi.
 - Jak się cieszę… - wyszeptała Wendy, składając dłonie. – Pan Gajeel żyje…
- Co się z wami stało, do ciężkiej cholery? – Zapytał chłopak, unosząc w złości brwi.
Cana jedynie machnęła ręką.
- Chodźmy – zaproponowała, pokazując ręką wyzierający zza pustych pni Kamieniołom. – Zanim znowu tu się zrobi nie to wytrzymania.
*
Poryusica nie lubiła ludzi.
Wszystkim, którzy mieli okazję poznać ją bliżej niż jedynie z widzenia, wiedzieli o tym doskonale. Może dlatego, że wcale się z tym nie kryła – jedynie starych przyjaciół potrafiła znosić bez ekscesów. Całą resztę, ilekroć ci mieli okazję zawitać do jej mieszkania w lesie, bezceremonialnie wywalała za drzwi, często pomagając sobie w tej czynności miotłą. Naprawdę, nienawidziła ich towarzystwa.
Dlatego teraz, wracając do Magnolii, wolała przemieszczać się trudnymi traktami leśnymi bądź polnymi. Omijając główne drogi szerokim łukiem, zdawała sobie sprawę, iż to tam kręci się najwięcej ludzi, których wcale nie miała ochoty spotkać. Po stokroć bardziej komfortowe wydawało się jej przybycie do miasta zamieszkania później ale bez towarzystwa ludzi, niż prędzej, używając standardowych środków transportu.
Nie przepadała za nimi. Zawsze było tam pełno wszelkiego rodzaju osobników rodzaju ludzkiego.
Staruszka nie rozmyślała często nad tym, kiedy wzięła się u niej ta niechęć. W młodości przecież miała nawet przyjaciół – i te przyjaźnie przetrwały aż do teraz, mimo że minęło tyle lat. Tyle długich lat – a to wciąż do niej wybierał się Makarov, kiedy któreś w jego wychowanków potrzebowało pomocy medycznej. To wciąż ona zajmowała się nim, kiedy w całej swojej głupocie rzucał się w wir walki, zapominając o swoim podeszłym już wieku. Potem jednak coś się zmieniło. Jaka była tego przyczyna – nie wiadomo. Porlyusica nawet w myślach nie przywoływała jej zbyt często. Niewielu o niej wiedziało. Może nawet sam Mistrz Fairy Tail nie zdawał sobie z tego sprawy.
Zmrużywszy oczy w irytacji, kobieta wyszła na niezbyt szeroką polanę, znajdującą się w lesie tuż obok Magnolii. Jej dom, w którym mieszkała już tak długo, znajdował się niedaleko stąd – wystarczyłoby jedynie pół godziny drogi, aby do niego dotrzeć. Zielarka nie była przyzwyczajona do okazywania uczuć, jednak tym razem naprawdę cieszyła się z powrotu. Nie była tu już tak dawno.
W chwili, gdy w całym kraju nastąpiła rewolucja, wywołana przez Cień Ducha, znajdowała się poza miastem. Wieści o niej dotarły do niej ze znacznym opóźnieniem, gdyż – jak zwykle – przebywała na odludziu, zbierając rośliny o leczniczych właściwościach. Właśnie dla nich udała się w tamto miejsce, dla nich także pozostała tam przez jakiś czas, czekając na rozkwit kwiatów, które ponoć miałyby być odtrutką na wszelkie trucizny. Choć nie był to jedyny powód.
Staruszka znała Makarova za dobrze, żeby nie wiedzieć, iż w takiej sytuacji nie będzie siedział z założonymi rękami. Zawsze taki był – porywczy, gwałtowny, jednak zawsze gotów do niesienia pomocy towarzyszom. Zapewne chciał pokonać sektę, używając całej mocy, jaką dysponowała jego gildia. Mimo że sceptyczna, Porlyusica nie miała wątpliwości, że uda mu się osiągnąć cel – jeśli nie od razu, to zapewne wkrótce. Była zbyt stara i zbyt doświadczona, żeby uznawać taką historię za zagrożenie. Była pewna, iż niedługo Rada zajmie się całą sprawą, po czym cała awantura ucichnie. Kiedy jednak Cieniści nadal grasowali po całym kraju w najlepsze, a nic nie zapowiadało poprawy sytuacji, zaczęła się niepokoić. Z niecierpliwością doczekała do końca kwitnienia cudownego ziela, po czym wybrała się w drogę powrotną. Doskonale wiedziała, że jeśli Fairy Tail walczy z Cieniem (a na pewno to robi – bądź co bądź, miało Makarova za Mistrza), to prędzej czy później będzie potrzebowało jej pomocy. Nie lubiła ludzi niezmiennie, a magowie nie byli żadnym wyjątkiem. Mimo to, czuła z nimi swoistą więź, do której istnienia nie przyznawała się nawet przed sobą. Mogła ich nienawidzić ale nie życzyła im przecież śmierci.
Ogarnąwszy wzrokiem całą polanę, na której się znalazła, kobieta zauważyła coś dziwnego. Na jednej z gałęzi, wysoko nad ziemią, półleżała młoda dziewczyna, z wyglądu raczej nie wyglądająca na jedną z mieszkanek Magnolii. Jej rówieśniczki raczej nie miały w zwyczaju ubierać się bardziej po męsku niż kobieco i nie nosiły kompletu sztyletów przytroczonych do pasa.
Nie zwracając na nią uwagi, Porlyusica skierowała się w swoją stronę. Spotkanie tutaj kogoś graniczyło z cudem, jednak można to było uznać za przypadek. Tak czy siak, nie miała zamiaru wdawać się w pogawędki z nieznaną chłopczycą. Dochodziła już prawie do granicy drzew – już miała zagłębić się z powrotem w gąszcz (im dalej od miasta, tym lat stawał się coraz gęstszy), kiedy dobiegł ją obcy głos.
- Kim jesteś?
Staruszka zatrzymała się, przeklinając w myślach, po czym odwróciła się w kierunku, z którego dobiegał głos. Przyjrzawszy się bardziej uważnie, dostrzegła, iż dziewczyna nie spała, tak jak zielarka uważała na samym początku. Obserwowała ją spod na wpół spuszczonych powiek, mierząc ją ni to neutralnym, ni to znudzonym wzrokiem. Dopiero teraz zwróciła uwagę na charakterystyczny kolor jej włosów – jasna, krótka fryzurka w kolorach świeżej zieleni doskonale wpasowywała się w krajobraz.
- Nie twoja sprawa – uświadomiła nieznajomą, marszcząc brwi. – Nie mam żadnego obowiązku mówić ci o sobie.
- Ej, może trochę grzeczniej, babciu – upomniała ją opryskliwie tamta, chwytając się jedną ręką gałęzi i zsuwając się z niej. Po krótkiej chwili stała już na ziemi, spoglądając na kobietę ze złością.
- Czyżbyś przyzwyczaiła się, że wszyscy wykonują twoje polecenia? – Zapytała Porlyusica, swoim zwykłym, mocnym głosem. – Nie mam w zwyczaju ani ochoty rozmawiać z każdym, z którym miałam nieszczęście się spotkać. A już z tobą zwłaszcza.
- Uważaj na słowa, starucho – syknęła tamta, odruchowo kładąc dłoń na rękojeści jednego ze sztyletów. – Możesz przez te odzywki stracić życie.
Czarodziejka nie odpowiedziała, przykuwszy uwagę do czegoś innego. Rękaw czarnej koszuli, w którą ubrana była młoda dziewczyna, obsunął się lekko, odsłaniając silne ramię poparzone w kilku miejscach. Nawet z tej odległości potrafiła stwierdzić ich przyczynę.
- Żrący kwas? – Powiedziała, unosząc lekko brew. – Ktoś cię chyba bardzo nie lubi…?
Nieznajoma drgnęła, po czym ze złością zaciągnęła materiał. Najwyraźniej nie podobało się jej to, że ktoś zwrócił uwagę na oznakę jej słabości.
- Nie twoja sprawa – burknęła, już mniej agresywnie, po czym zakaszlała lekko.
- Do gardła też ci ktoś wlał truciznę? – Zapytała ironicznie Porlyusica. Oczywiście nie mogła tego stwierdzić na podstawie dźwięków wydawanych przez dziewczynę. Powiedziała to ot tak sobie. Mimo to dziewczyna wzięła to na poważnie.
- Zamknij się! – Krzyknęła wściekła, machnąwszy ręką. Staruszka drgnęła zaskoczona. Czyżby trafiła? – Odczep się ode mnie! Nie mam zamiaru ci się z niczego zwierzać!
- Wcale tego nie chcę – odparła kobieta, odwracając się do niej tyłem i kierując się w swoją stronę. – Nie obchodzisz mnie ani trochę, twoja przeszłość także.
- Ty cholerna babo… - powiedziała chrapliwie dziewczyna, zbliżając się o kilka kroków. Nagle zatrzymała się, nadepnąwszy na jakiś okrągły przedmiot. Okazała się nim buteleczka z jakimś przezroczystym płynem w środku.
Tamta podniosła go, przyglądając się mu się już przez chwilę, po czym podniosła głowę. Ta starucha sprzed chwili musiała to zgubić.
Istotnie, należała ona do Porlyusici, która tymczasem przedzierała się szybkim krokiem przez las, modląc się, by dziewucha nie wpadła na pomysł, żeby ją gonić i dodatkowo złorzecząc w myślach.
Właśnie dlatego tak nie lubiła ludzi.
Miesiąc czekała, żeby zebrać tamte kwiaty, żeby musieć potem pozbyć się odtrutki tak szybko.
*

 W przeciwieństwie do Natsu i Lucy, którzy wykonując podobną misję musieli przedzierać się przez gruzowiska oraz wspinać na wysokie skały, tymczasowa drużyna Cany nie miała takich problemów. Wystarczył bowiem tylko jeden rzut oka na wejście do Kamieniołomu, by zauważyć coś dziwnego.
Po interwencji Wendy pokonywanie trasy do Kamieniołomu szło im znacznie szybciej niż przedtem – gwałtowny, bardzo silny podmuch powietrza usunął nieco pyłu i oczyścił aurę, pozwalając na przemieszczanie się względnie prosto. Mimo to, Gajeel nadal nie był w najlepszym humorze – przypadkowy atak ze strony małej dziewczynki raczej nie spowodował u niego wybuchu radości, co raczej było zrozumiałe.
Cała konstrukcja nie zmieniła się zbytnio – brama była cały czas na swoim miejscu, tak jak za pierwszym razem, kiedy zawitali tu magowie Fairy Tail, konstrukcja nadal wywoływała piorunujące wrażenie swoim ogromem, a niezbyt przyjemna atmosfera, przyprawiająca o gęsią skórkę nadal dawała o sobie znać. Jedyne co się zmieniło, to koniec doniesień o kolejnych zaginionych dzieciach, jak powiadomiono ich w ratuszu, w mieście, do którego należały groty. Podobno wraz z przejęciem władzy przez Cień Ducha, porwania (jak z czasem zaczęto nazywać kolejne zniknięcia) ustały jak ręką odciął.
- Nie sądzicie, że to trochę podejrzane? – Zapytała Cana, idąc z tyłu z rękami w kieszeniach dżinsów. – Od czasu tej rewolucji…
- Całkiem możliwe, że zaginione dzieci zostały uprowadzone właśnie przez Cień Ducha – stwierdziła Charla, lecąca obok Wendy. – W końcu ten cały Kamieniołom to ich kryjówka, prawda?
- Ale teoretycznie nikt o tym nie wie – przypomniał Gajeel, zakładając ręce za głowę. – Pewnie nie chcą, żeby ktoś ich o coś podejrzewał… No i jesteśmy – dodał, zatrzymując się w miejscu, tuż przed wejściem do jaskiń.
Towarzyszące mu dziewczęta stanęły obok, w milczeniu, obserwując poruszające się wciąż płyty. Bloki niezmiennie odsuwały się od siebie i zatrzaskiwały z powrotem, ilekroć któreś z nich się poruszyło. Wszystko było dokładnie takie, jak opowiadali ludzie z drużyny Natsu.
Tylko jedna rzecz się zmieniła – wcześniej tuż  przed bramą nie kręciła się mała dziewczynka, której fioletowe kosmyki włosów okalały bladą twarz i spadały na czoło, wpadając do równie fioletowych oczu. To właśnie na niej wszyscy skupili swój niedowierzający wzrok, kiedy bajka opowiadana przez Lucy okazała się być prawdą.
- Powietrze zadrżało… - mówiło do siebie stworzenie, jakby nie zauważając przybyszów. – Ktoś przyszedł… Nie przyszedł do Acalina, a jednak jest tutaj… Do kogo przyszedł...?
- Bez jaj… - wykrztusił Gajeel, szeroko otwierając oczy i cofając się o krok.
Słysząc jego słowa, istota odwróciła się w ich stronę, świdrując niezwykłym, głębokim spojrzeniem. Jej twarz nie wyrażała zbyt wielu emocji – widać było na niej niepewność, zwątpienie. Ale także ciekawość – to ona właśnie rozbłysła w jej oczach z podwójną siłą, gdy te spoczęły na Wendy.
- Ty… Nie przyszłaś do Acalina… - mówiła cicho, zbliżając się powoli do czarodziejki. Niby chodziła po ziemi, jednak wyglądało to tak, jakby płynęła, zamiast stawiać zwyczajne kroki. – Czemu tutaj jesteś…? – Dodała, wyciągając rękę w jej stronę, wciąż z tą samą niepewnością.
Marvel, wpatrująca się niemalże hipnotycznie w niezwykłe zjawisko, odruchowo zrobiła krok do tyłu. Nie bała się jej – wiedziała, że ta nie ma zamiaru zrobić jej nic złego. W tej dziewczynce, wyglądającej na równą jej wiekiem, było coś niesamowitego. Zaraz jednak pożałowała swojego ruchu – istota zgięła palce, po czym cofnęła się gwałtownie, rzucając się do tyłu. Smocza Zabójczyni była pewna, że się przewróci. Pochyliła się do przodu, żeby chwycić ją za ramię, jednak ta wyślizgnęła się i płynnie przeszła z powrotem do pionu.
- Nie dotykaj mnie – powiedziała, zaciskając ręce. – Nie pytaj, nie rozmawiaj… Będziesz miała kłopoty… Oni wszyscy mieli…
- Co masz na myśli? – Zapytała Cana, postępując krok naprzód. Istota wypowiadała dokładnie te same słowa, które wcześniej usłyszał Natsu i które powtórzył potem swoim przyjaciołom.
- Nie bój się – zatrzymała ją Wendy, unosząc lekko otwarte dłonie. – To ty mnie wołałaś, prawda? Czekałaś na mnie… Wiedziałam… Czułam to – mówiła z naciskiem, patrząc stworzeniu w oczy.
- Nie czekałam na nic – oparła tamta cicho, odwracając się do niej bokiem. – Nie czekałam już dawno… Minął dla mnie czas oczekiwania. Teraz czekam jedynie na czas, w którym zniknę... Rozpłynę się… Nie mów już nic…
- Nic się nie stanie – uspokoiła ją Marvel, powoli się zbliżając. – Proszę, nie bój się… Pomogę ci. Obiecuję, że ci pomogę.
- Co ona wyprawia? – Zapytał półgębkiem Gajeel, jednak zaraz został uciszony przez zapatrzoną Canę. Dziewczyna miała nadzieję, że towarzyszka wie co robi. Jej instynkt podpowiadał jej, że jeśli czegokolwiek mają się od tej małej dowiedzieć, to tylko za sprawą Wendy.
- Nie czekałam już dawno – powtórzyła istota, patrząc na czarodziejkę wielkimi oczami. – Ostatni raz czekałam na Acalina… Czekałam na niego długo… Długo, zanim oni przyszli. Długo po tym, jak oni odeszli… - wypowiadając ostatnie słowa, na jej twarzy odmalował się ogromny smutek, jakby przypominała sobie coś wyjątkowo bolesnego.
- Acalin… Masz na myśli Arcymaga?! – Krzyknął Gajeel, zanim zdążył się powstrzymać. – Cholera – syknął, zatykając sobie usta.
Było już za późno. Istota spojrzała na niego spłoszonym wzrokiem, po czym zaczęła oddalać się w zadziwiającym tempie, mimo iż jej stopy ledwo poruszały się po ziemi.
- Nie pytajcie już o nic… - poprosiła, kryjąc twarz w dłoniach. – Jeszcze trochę i zniknę, chcę tylko zniknąć… Nie można trwać w nieskończoność, ta kobieta też nie mogła… Nikt z nas nie jest wieczny, Acalin o tym wiedział, ale odszedł…
- Zaczekaj! – Zawołała za nią Marvel, biegnąc w jej kierunku.
- Poszedł za nią…- mówiła dalej dziewczynka, jakby nagle coś pozbawiło ją hamulców przed mówieniem o sobie. W dalszym ciągu oddalała się, jednak tym razem wolniej. – Poszedł, bo nie mógł zostać… Też chciałam iść... Będę tu dopóki nie nadejdzie ten dzień… A kiedy to nastąpi, ja….
- Proszę czekaj! – Krzyknęła raz jeszcze Wendy, wyciągając rękę. Jej palce, zamiast na nadgarstku istoty zacisnęły się na powietrzu. Ta spojrzała na nią smutno, składając dłonie.
- Kiedyś zniknę – powiedziała, siedząc na wysokiej skale. Żadne z magów nie potrafiło określić, kiedy udało jej się tam wejść. – Moc przepadnie… Niemoc przepadnie… Ostatnia gwiazda zgaśnie…
Zanim którekolwiek zdążyło choćby mrugnąć, już jej nie było. Cała trójka stała przez chwilę w bezruchu milcząc i wpatrując się w bramę, która także ucichła, pozostawiając wejście otwarte. Każde na swój sposób próbowało zrozumieć to, co stało się właśnie w tej chwili.
- Co to… Miało być? – Wykrztusił Gajeel, przejeżdżając dłonią po twarzy. - To było chore po prostu.
- Wendy? – Odezwała się z kolei Cana, podchodząc do przyjaciółki, która stała, wpatrując się we własną dłoń. – Wszystko w porządku?
Marvel spojrzała na nią, po czym ponownie przeniosła wzrok na palce.
- Byłam pewna, że ją chwycę… - powiedziała cicho, jakby do siebie.
- Słucham? – Cana zdawała się nie zrozumieć.
- Udałoby mi się ją złapać – powtórzyła dziewczynka, odwracając się w jej stronę. – Chwyciłabym ją za rękę… Ale tej ręki tak jakby… Nie było.
~*~
Tydzień opóźnienia opóźnionego terminu – to chyba jakiś rekord. Przepraszam bardzo, nie lubię rzucać słów na wiatr, niestety jestem ostatnio w ostrym niedoczasie. Mam szczerą nadzieję, że w święta uda mi się nadrobić zaległości.
Co do rozdziału – w zamian za to, że tak długo się z nim ociągałam, jest dosyć długi (przynajmniej jak na moje standardy). Przyznaję, że całkiem jestem z niego zadowolona.
Co więcej, dobrnęłam już do dwudziestu rozdziałów! Aż by się chciało krzyknąć „Alleluja!” jednak pora jest wybitnie nieodpowiednia…

4 komentarze:

  1. *Banana uśmiech* Qwesterka wiedziała, że zrobi się jeszcze ciekawiej ^^ Mi nie przeszkadza lekkie niedotrzymanie terminu (łi tam, ja osobiście gorsze opóźnienia miałam...), jeżeli rozdział jest dobry, a ten dobry był. Przystąpię chyba do regularnego komentowania, bo na serio jest pięknie ^___^ ...Przepraszam, ale moja poniekąd romantyczna natura zaprotestowała przeciw braku jakiegokolwiek parringu [Of korz!-dop. Agaty aka Reiny, czyli mojej romantycznej natury], lecz nie musisz jej słuchać C: Ten komentarz zajmuje już nieco za dużo miejsca, więc *sakramentalne klasku klask* i wesołych świąt i smacznego jajka... ee... no dobra, to ostatnie może nie. Tak czy siak- powodzenia i swobodnego krzyczenia alleluja :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm...AVADA KEDAVRA! *zabija po kolei każdego z Cienia Ducha* A macie wy komuniści wy...wy szla...ekhem...znaczy, osoby nieuzdolnione magicznie. Ekhm.
    Wendy zachowuje się dziwnie. Nawet bardzo...Egzorcyści? ._.
    No i nie wiem czemu, współczuję tej Avis, choć jej nie lubię...znęcają się tam nad nią, myślą, że są egzorcystami, ale nie są. :c

    Oto mój jakże fajny komentarz w tłumaczeniu, jeżeli ktoś woli normalniejsze wersje: Hmmm...najchętniej pozabijałabym po kolei każdego z tego Cienia Ducha. Idioci, którzy myślą, że są jaśnie pannymi władcami. Wendy zachowuje się dziwne...Nawet bardzo...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie dzięki świątecznej przerwie i minięciu choroby mam czas na nadrobienie rozdziału. Tak jak zawsze pojawiło się kilka chochlików i błędziołków, ale też jak zawsze był to bardzo dobry rozdział :) Zaskoczyłaś mnie utworzeniem tej tymczasowej drużyny złożonej z Cany, Gajeela, Wendy i Charly (nie mogę się przyzwyczaić, zawsze miałam do czynienia z wersją Charlie). Świetny pomysł i wykonanie, takie smaczki to ja lubię! I znów kroczek po kroczku coś się wyjaśnia, a przynajmniej idzie ku rozgryzieniu Cienia Ducha. Czuję, że tak samo ważny będzie wątek dochodzenie Wendy i reszty, jak pomoc Lisanny nieprzytomnemu dziecku. Nie wspominając o Avis.

    Jak ty umiesz tak ładnie wetknąć do fabuły nawet Warrena i Wakabę? :O Większość czytelników nawet nie pamięta ich imion!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurcze czemu ta dziewczynka nie powiedziała czegoś więcej??? Tak czekałam, że się dowiem co i jak...

    OdpowiedzUsuń