sobota, 8 września 2012

Rozdział 14 - "Parada"

Przemarsz władz miasta, nazywany też przez niektórych paradą, był czymś nowym w Magnolii. Nigdy wcześniej nie organizowano czegoś takiego – najwyraźniej nikt nie widział potrzeby eksponowania swojej dominacji nad innymi. Niemniej, jako wydarzenie dopiero co wprowadzone, przyciągnął mnóstwo widzów, spośród których wielu było takich, którzy w tym dniu widzieli okazję do oderwania się od własnych, niewesołych myśli, a co najmniej jedna czwarta przychodziła w celu bliższego poznania urzędników pracujących w ratuszu, a co z tym idzie – rozpoznania oddziałów „wroga”. Mimo iż jak na razie miasto było spokojne, Cień Ducha nie posiadał zbyt wielu politycznych zakładników.
Przewidując dużą frekwencję na paradzie, władze miasta stanęły na wysokości zadania, jeśli chodzi o przygotowanie widowiska. Główne ulice zostały przystrojone girlandami, wiele ustawionych stoisk kusiło różnymi atrakcyjnymi pamiątkami, czy też słodyczami. Szczególnie te ostatnie cieszyły się bardzo dużym zainteresowaniem dzieci. Także na dorosłych zdawał się wpływać pogodny nastrój pięknie ozdobionego miasta, a czoła zwykle zmarszczone od trosk, wygładzały się, pozwalając na chwilę zapomnienia od codziennych zmartwień.
Były jednak osoby, na które bynajmniej nie działał urok rzucony na mieszkańców miasta. Nie dawali się oni omamić kolorowymi wstęgami i kwiatami, i z ponurymi minami patrzyli podejrzliwie na rozstawione wózki i stoliki, jakby spodziewając się, iż zaraz zza nich wychynie głowa jednego z członków sekty. Do tej, trzeba przyznać, nielicznej grupy należeli także magowie Fairy Tail. Wspomnienie okrutnie poranionego Freeda nie pozwalało przyglądać się wszystkiemu ze spokojem.
- Mogłoby się wydawać, że wszystko wróciło do normy. – powiedziała Cana, rozglądając się dookoła. Faktycznie, wszyscy dookoła zdawali się zapominać o tym, iż znajdują się pod niejaką dyktaturą tajemniczej sekty o nieznanych zamiarach. Być może to właśnie był cel władz – stworzyć złudzenie bezpieczeństwa, przekonać, iż w rzeczywistości nic takiego się nie dzieje.
- Chcą przekonać ludzi do siebie. – stwierdził Makao, marszcząc brwi. – Wredne kreatury.
- Cóż, dopóki urządzają festyny, zamiast mordować kogo popadnie, jest dobrze. – odparła Erza, przyglądając się rozstawionym stoiskom. Dookoła chodziło dużo rodzin z dziećmi, a samotne pociechy biegały małymi grupkami od jednego wózka do drugiego, oglądając z zainteresowaniem cały wystawiony na sprzedaż towar. To wszystko składało się na dość sielski obraz świętującej ludności.
Kilku magów wolało pozostać w gildii na czas pochodu, niektórzy zostali poproszeni o to przez mistrza, który wiedział, że przez niedawne wydarzenia, ciężko będzie im się opanować na widok osób zamieszanych w tortury Freeda. Tę wersję wydarzeń – tortury – przyjęto już niemal oficjalnie, zwłaszcza po tym, co usłyszeli od lekarza, który w czasie badania miał znaleźć liczne oparzenia i ślady po truciźnie na ciele maga. Natsu – uznany za wyjątkowo niebezpiecznego w obecnej sytuacji – został zatrzymany w budynku niemalże siłą. Nikt nie wierzył w jego opanowanie, a raczej w jego brak, czego Smoczy Zabójca nawet nie starał się ukrywać. Otwarcie poinformował Makarova, że jeśli zobaczy gdzieś jakąkolwiek Cienistą gębę, walnie w nią bez chwili zastanowienia. Na te słowa, Mistrz uświadomił go równie otwarcie, iż skoro tak, to będzie więziony aż do czasu późnej starości, kiedy już nauczy się panować nad emocjami.
Posądzenie staruszka o to, że nie dba o swoich podopiecznych, byłoby zbyt okrutnym stwierdzeniem. O pobitego przywódcę Raijinshuu martwił się bardzo, jednak jeszcze bardziej martwił się o to, co się stanie z gildią, gdy pozwoli działać jej samopas. Czyli, w pełnym tego słowa znaczeniu – lecieć do ratusza i urządzić największą demolkę w historii miasta. Słusznie uważał, że coś takiego nie przejdzie bez echa, a niedawne wydarzenia go tylko w tym zdaniu utwierdziły. Już teraz polują na pojedynczych magów – kto wie, co może się stać, kiedy zyskają pretekst do nasłania na nich całej armii. Do walki z taką potęgą Fairy Tail nie było przygotowane. Jeszcze nie.
Dlatego też dzisiaj, członkowie tejże gildii mieli przyglądać się triumfowi ich wroga. Wiedząc, że zadanie jest nie o tyle trudne, co przykre, Mistrz zastrzegł z góry, że nikt nie musi robić tego pod przymusem. Wielu jednak poszło wbrew swojej woli – ważniejsze od uczuć wydawało się być dobro ogółu. W wielu sercach tkwiło silne postanowienie, że choćby wściekłość zżerała ich od środka, nie rzucą się na nikogo z pazurami. Przynajmniej bez dobrego powodu.
Największe zmartwienie Makarova tego ranka – Laxus – nie pokazywało się w gildii od feralnej wizyty w szpitalu. Nikomu także nie zdarzyło się spotkać go na ulicy, nikt nie wiedział co robi, ani planuje. Dlatego też zmarszczka na czole Mistrza, goszcząca tam zawsze, od chwili pojawienia się na scenie Cienia Ducha, pogłębiła się jeszcze bardziej. Doskonale znał swojego wnuka – znał jego mściwość, porywczość, a także siłę. Wiedział do czego jest zdolny i to go martwiło najbardziej.
- Kiedy to niby ma się zacząć? – zapytał Gray Lucy, opierającą się o ścianę pobliskiego sklepu. I jemu, i Gwiezdnej Czarodziejce został przydzielony teren niedaleko ratusza, który z resztą obserwowała także Juvia. Cała trasa pochodu została obstawiona, tak na wszelki wypadek.
- Chyba o jedenastej… - stwierdziła niepewnie dziewczyna, wyrwana z zamyślenia. Po krótkiej chwili, znowu zaczęła wpatrywać się we własne buty, rozpamiętując w nieskończoność wszystkie konfrontacje z sektą. O co mogło im chodzić? Dlaczego tak nagle zaczęli ich atakować? Nie mogła tego zrozumieć.
Mag Lodu westchnął. Od wczoraj wieczora, jego obecna towarzyszka nie była zbyt dobrą partnerką do rozmowy. Nie żeby jej się dziwił – on też nie miał ochoty mówić zbyt wiele. Z kolei milczenie w jakiś sposób go krępowało.
- Jak myślisz, z innymi gildiami jest tak samo? – odezwała się nagle tamta, podrywając głowę.
- Co…? – spytał zaskoczony chłopak. – Czemu pytasz tak nagle…?
- Zobacz, najpierw całe Fiore, potem nagła zmiana ustroju na republikę, a teraz nagle te ataki. Zastanawiam się, czy tylko my mamy ten problem… - wyjaśniła Lucy, splatając dłonie.
Gray zamyślił się. Nie rozpatrywał tego wcześniej w ten sposób.
- Czy ja wiem… Trzeba spytać tych z Blue Pegasusa, czy mieli podobne sytuacje… - stwierdził niepewnie, jednak urwał nagle, zaalarmowany hałasem pochodzącym ze strony siedziby władz miasta. – Patrz, zaczyna się.
*
Cała ta szopka była niezwykle zabawna.
Patrząc na te wszystkie przygotowania, ozdoby i dekoracje, miało się wrażenie, iż uczestniczy się w jakimś przedstawieniu czy innej imprezie. Nagłe starania tej całej sekty, by zyskać wizerunek miłej i nieszkodliwej, niesamowicie Avis bawiły. Dziękowała w głębi duszy, że nie ona będzie musiała wydurniać się przed tłumami ludzi. Choć całkiem możliwe, że z miejsca poderżnęłaby gardło delikwentowi, który śmiałby zaproponować jej coś takiego. Bez względu na to, jakie stanowisko by zajmował.
Swoim zwyczajem, siedziała na dachu jednego z domów stojących przy głównej ulicy. Miała stąd znakomity widok – widziała niemalże wszystkich ludzi przesuwających się poniżej. Przebywanie wyżej od innych sprawiało jej niejaką przyjemność – miała wtedy uczucie pełnej kontroli. Mogła zaskoczyć każdego, jednak nikt nie mógł zaskoczyć jej. Genialne położenie.
Tym razem jednak nie mogła napawać się do woli niezależnością – zlecono jej bowiem szczególne zadanie. Po ostatniej utarczce z Garym i sprowadzeniem jej do poziomu podłogi przez jego siostrę czarownicę, miała szczególnie paskudny humor. Nie miała zamiaru pokazywać się w ratuszu przez dłuższy czas. Ukrywając się w różnych zakątkach miasta, wielokrotnie widziała poszukujących jej Szarych - napawała się widokiem ich niepewnych ruchów, głów rozglądających się bezradnie na wszystkie strony, nie mających pojęcia gdzie to też ona może być. Wprowadziło ją to w tak dobry nastrój, że pozwoliła się łaskawie znaleźć po dłuższym czasie. Wizja podwójnego zarobku zaprezentowana przez posłańców przywiodła na jej twarz uśmiech, hasło „potrójna wypłata” sprawiło, że zaczęła brać pod uwagę podjęcie dalszej współpracy, a po poczwórnej zgodziła się ewentualnie pracować dalej – pod warunkiem, iż przez czas najbliższy będą trzymali z daleka od niej Stellę Royal. Nadal nie była pewna, czy powstrzyma się przed dźgnięciem jej w brzuch nożem przy pierwszym spotkaniu.
Wynikiem tych negocjacji było to, iż teraz siedziała na dachu, wpatrując się w tłum – przewidując reakcję Fairy Tail na widok poranionego okrutnie przyjaciela, władze miasta obawiały się, iż w ramach zemsty, wykorzysta ono paradę dla wzniecenia zamieszek. To właśnie było misją dziewczyny – wypatrzeć najwcześniejsze oznaki i próby zrobienia demolki, oraz poinformowanie o nich odpowiednie służby, czyli Silniejszych. Avis jednak miała co do tego zupełnie inne plany. To, że się zgodziła, nie musiało oznaczać przecież, że zrobi wszystko co jej każą. Owszem – zamierzała obserwować. Wypatrywać niepokojących zjawisk, a potem przyglądać się spokojnie, jak rozwija się sytuacja, nie informując absolutnie nikogo. Na myśl o wściekłości „sił wyższych” i bójce, która (jeśli dobrze pójdzie) mogłaby się później zawiązać, zabójczyni uśmiechała się w duszy. Przynajmniej będą mieli nauczkę, że jej upokarzać się nie opłaca.
- Wydajesz się być podejrzanie zadowolona. – usłyszała nad sobą. Obok, uśmiechając się szeroko, stał jeden z Najsilniejszych.
- Kto to mówi. – mruknęła pogardliwie.
- Cóż, w twoim przypadku to akurat niespotykane. – odparł tamten. Ta jego wykrzywiona twarz działała jej na nerwy. – Czyżbyś znowu kogoś zabiła?
- Bardzo śmieszne. – prychnęła, odwracając głowę. Nie miała ochoty na potyczki słowne z jakimś Cienistym.
- Nie będę ci przeszkadzał. – stwierdził Hill, poprawiając noszony na głowie kapelusz. Nosił go tak samo w upał, jak i w deszcz. Podobnie jak sięgający kostek płaszcz. – Morduj ile dusza zapragnie, dopóki nie będę miał przez to problemów.
- Po co w ogóle tu przylazłeś?
- Ot tak, popodziwiać widoki. – odpowiedział mężczyzna, machnąwszy ręką w kierunku postaci na dole. Avis wydawało się, że wskazywał stojącą nieopodal grupkę magów Fairy Tail, choć to może było złudzenie. – Radzę zająć dobre miejsca, bo zapowiada się niezwykle ciekawe widowisko.
Zanim dziewczyna zdążyła zapytać się, o co mu do cholery jasnej chodzi, Mag Zapomnienia odszedł, znikając za krawędzią dachu. Zastanawiała się chwilę nad jego słowami, jednak szybko odwróciła od nich uwagę, skupiając się na ważniejszych rzeczach. Czyli na przykład – rozpoczęciu parady. Od strony ratusza nadciągały pierwsze oddziały orkiestry i ruchomych platform, na których stali liczni, ubrani na szaro urzędnicy. Najwidoczniej postanowiono także zainwestować w sztukę – dookoła, w równych szeregach poruszały się ubrane w fantazyjne stroje tancerki, wymachujące sztandarami z symbolem Cienia Ducha. Przedstawiały one schematyczny wizerunek zjawy i sztyletu, wydobywającego się z jednej czary. Avis nadal nie rozszyfrowała znaczenia tego obrazka, może z resztą niezbyt się starała. Dość, że symbol ten był na flagach, strojach, dekoracjach, nawet na kołach platform. Na jednej z najwyższych konstrukcji, na ozdobnym fotelu przyozdobionym girlandami, siedział wyprostowany Edvin – minę miał nieszczególną, gdyż dookoła pląsały dziewczęta popisujące się swoimi umiejętnościami panowania nad ogniem. Płonące pochodnie czasem znajdowały się tak blisko twarzy zarządcy, iż zdawać by się mogło, że mężczyzna zaraz zostanie dotkliwie poparzony. Na innych, równie bogato udekorowanych platformach stali „obrońcy miasta’, czyli ubrany w odświętne stroje oddział Silnych, Silniejszych i Najsilniejszych, którzy mieli nieszczęście akurat znaleźć się w pobliżu. Ozdoby i ciekawe pokazy najwyraźniej spodobały się ludziom, co poniektórzy zaczęli klaskać, przyciągając tym samym zdziwiony wzrok urzędników, którzy najwyraźniej odebrali to jako oznakę sympatii do nich. Kilku zaczęło machać, uśmiechając się głupio.
Cyrk. Cyrk, po prostu.
*
„Nie rób nic lekkomyślnego” – te słowa cały krążyły w myślach Laxusa sprawiając, że jego ochota na zasponsorowanie wszystkim niezapomnianego widowiska z tymi cholernymi Cienistymi w roli głównej jeszcze wzrastała. Smoczy Zabójca Błyskawic nie należał do osób, które szybko zapominają o krzywdach, ani do tych delikwentów, których zadowoli obrzucenie wrogów wyzwiskami w myślach. O nie, on musiał pokazać wszystkim, że zadzieranie z jego szczególną osobą i towarzyszami było najgorszym pomysłem, na jaki ktokolwiek mógł wpaść. Jednocześnie nie był idiotą – pojawienie się na pochodzie i własnoręczne rozwalenie wszystkich platform było najgorszym, co tylko mógł zrobić.
Teraz siedział spokojnie w jednej z kawiarenek znajdujących się na ulicy, przez którą miała przejeżdżać cała ta kolumnada Duchów, czy jak tam się ci dranie nazywali. Spod zmarszczonych brwi obserwował zamieszanie na zewnątrz. Tłum zasłaniał mu widok, jednak wierząc pogłoskom, by zauważyć te śmieszne konstrukcje na kółkach, na których wygłupiali się urzędnicy z ratusza, nie musiał nawet wstawać z miejsca. Tak wysokie miały być.
- Laxus? – do jego stolika podeszła Evergreen, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. W jednej z jej dłoni znajdował się złożony, różowy wachlarz. – Ty tutaj?
- Nie, ja tam. – burknął chłopak, pokazując kciukiem drzwi na zaplecze kawiarenki znajdujące się za jego plecami. Rozejrzał się dookoła, szukając drugiego członka Raijinshuu. – Bixlow też tu jest?
- Makarov kazał mu zostać.
- A tobie nie?
- Też. – stwierdziła swobodnie dziewczyna, odgarniając z twarzy luźno rozpuszczone włosy, które zwykle związywała w luźny kok. Najwyraźniej nie widziała w tym nic dziwnego.
Smoczy Zabójca nie pytał więcej. Doskonale wiedział, że jak jego towarzysze chcą się skądś wydostać, to na pewno im się uda. Ever najwyraźniej lepiej radziła sobie z całą sytuacją od Maga Dusz.
- Zamierzasz się odegrać? – pytała dalej tamta, dosiadając się. – Wiesz, co Mistrz mówił?
- Staruch mówi wiele rzeczy. –mruknął Laxus, opierając głowę na ręce. Spojrzał przez okno – nad głowami zebranych na zewnątrz zauważył dziwne konstrukcje. Nic nie mówiąc, podszedł do drzwi i wyjrzał na dwór – parada przejeżdżająca przez ulica była w swojej środkowej części.
- Czas zaczynać przedstawienie. – powiedział do siebie chłopak z zadowoleniem, siadając z powrotem na krześle i krzyżując ręce na piersi. Przebywająca w pobliżu Evergreen mogła poczuć teraz wyraźnie wielką moc magiczną, pochodzącą od Smoczego Zabójcy.
- Patrz i podziwiaj.
*
To co działo się potem, można opisać jednym, jakże trafnym słowem: chaos. Jeden wielki i niepowstrzymany. A zaczęło się od niewinnych fajerwerków.
Wiązanka sztucznych ogni, która po wystrzeleniu w niebo zaczęła krążyć swobodnie nad całym pochodem nie wzbudziła niczyich podejrzeń. Ludzie podziwiający paradę stwierdzili po prostu, iż jest to kolejny element widowiska i powitali go głośnymi oklaskami. Urzędnicy patrzyli w niebo zaskoczeni, zastanawiając się, czy pokazy pirotechniczne faktycznie były w planach. Zanim zdążyli dojść do jakichś konstruktywnych wniosków, zaczęło się prawdziwe piekło.
Kolorowa wiązanka zatoczyła koło, rozdzielając się na kilka części, by spotkać się tuż nad główną platformą i złączyć w jedną kulę. Chwilę później, ta sama kula z dużą prędkością zaczęła zmierzać w kierunku ziemi. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, uderzyła z ogromną siłą w konstrukcję, przebijając się przez nią i niszcząc prawie że doszczętnie. Stojący na niej ludzie zostali obsypani odłamkami drewna, niektórzy pospadali, kilku zostało poparzonych. To natomiast, co jeszcze przed sekundą było małą wiązanką sztucznych ogni, teraz stało się ogromną kulą stworzoną niemalże z samych błyskawic, unoszącą się nad pochodem. Dookoła krążyło kilkadziesiąt podobnych, mniejszych, uderzając co jakiś czas w konstrukcje, robiąc wiele szkód. Nie wiadomo skąd, pojawiły się stworzone z piorunów duszki ze skrzydełkami, latające wśród zebranych, rażąc co niektórych prądem.
Wśród mieszkańców zapanowała panika. Wszyscy zaczęli uciekać na wszelkie strony, walące się platformy jedynie pogorszały sprawę. Najgorzej jednak mieli przedstawiciele władz miasta, biorący udział w paradzie – na nich skupiała się większość ataków, doprowadzając konstrukcje do ruiny, a stojących na nich ludzi trafiając co jakiś czas piorunem. W kilka minut ulice opustoszały z widzów, jednak destrukcja trwała nadal.
- Co powiesz, gnoju?! – skrzeczały duszki, dźgając urzędników długimi szponami i sprawiając, że dookoła nich latały błyskawice. Nie dawało się ich unieszkodliwić w żaden sposób – stworzone były przecież tylko i wyłącznie z elektryczności.
Kiedy już wszystkie platformy były w stanie szczątkowym, uczestnicy – poranieni, często poparzeni lub nieprzytomni, z powodu rażenia prądem, wielka kula, wisząca cały czas w powietrzu, spadła nagle, w dokładnie to samo miejsce, w którym jeszcze niedawno stała główna konstrukcja, po czym zaczęła toczyć się szybko w kierunku ratusza, rażąc wszystko znajdujące się na jej drodze. Kiedy tylko dotarła do końca pochodu, gwałtownie zmieniła kierunek i zaczęła zmierzać do jego początku. Niektórym udało się uciec, inni nie mieli wystarczająco dobrego refleksu – ci doświadczali niezwykle nieprzyjemnego uczucia, kiedy to przez ciało przechodzi wiązanka elektryczna o wyjątkowo dużej (jednak nie śmiertelnej) wartości.
Zatrzymawszy się na miejscu dla orkiestry, która już zdążyła rozbiec się na wszystkie strony, w panice porzucając swoje instrumenty, kula ponownie uniosła się w powietrze, zmieniając swój kształt na złowrogo wyglądającą czaszkę.
- Jeszcze raz. – przemówiła ona. – Jeszcze raz wytniecie nam taki numer, a odprawimy nad duszkami taki egzorcyzm, że nawet cień po was nie zostanie.
Powiedziawszy, co miała do powiedzenia, błyskawice tworzące czaszkę rozprysły się na wszystkie strony, znikając w licznych uliczkach Magnolii.
Na ulicach zapadła cisza.

1 komentarz:

  1. Świetny rozdział!!! Ale te duszki i cała reszta to oczywiście robota Laxusa, tak??? Pytam, bo jest napisane "przemówiła ona" i nie mam co do tego pewności :)

    OdpowiedzUsuń