środa, 5 września 2012

Rozdział 13 - "Bolesna luka"

Freed nie wiedział dokładnie, co się z nim działo.
Od chwili utraty przytomności tam, na polu, aż do przebudzenia na ulicy nie pamiętał zupełnie nic. Wielka, biała plama tkwiąca w jednym z zakątków jego wspomnień. Jedyne, co mu pozostało z tamtych wydarzeń, to ból. Był on jedynym zapamiętanym szczegółem. Chłopak nie rozumiał nawet dokładnie skąd pochodził – nawet tego nie udało mu się przypomnieć. Chętnie dokonałby wymiany – choć ułamek wspomnienia z tamtego dnia, w zamian za wymazanie mu z pamięci tego cierpienia.
W rzeczywistości jednak, nie było zbyt wielu osób, które mogłyby zdać mu relację z wydarzeń w podziemiach ratusza. Dwóch, ubranych w krwistoczerwone szaty i maski katów, których widział nad sobą w tych rzadkich przebłyskach świadomości? Czarnowłosa kobieta, która z wyraźnym zadowoleniem na twarzy wlewała mu do gardła lepką maź, niemalże palącą go od środka? Oni wszyscy raczej nie kwapili się do wyjaśnień – zbyt byli rozzłoszczeni (a może także – zmartwieni?) drugą z kolei porażką. Co było w tych wszystkich magach Fairy Tail, że czym by ich nie potraktować, zawsze słyszało się te same słowa? Jak to możliwe, by delikatna małolata znosiła najgorsze zadawane ciosy, bredząc coś o zaufaniu i przyjaciołach? Żaden z przebywających wówczas w pomieszczeniu męki Freeda nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Coś im umykało, coś przeoczyli. Nikt jednak nie rozumiał co.
Najbardziej niezadowolona z wyników była Stella Royal, zwana także Czarownicą – specjalistka od wszelkich trucizn, bezwzględna i ślepo oddana wierze. Miała ona ochotę jeszcze trochę pomęczyć tego chłopaczka – jego upór przeciw jej okrucieństwu – ciekawe, jaki byłby wynik tego pojedynku? Z dużym niezadowoleniem przyjęła do wiadomości, iż maga trzeba pozbyć się jeszcze przed zmrokiem. Później niezawodni „przyjaciele” z pewnością zaczęliby go szukać. Stella miała ochotę pójść do tej całej gildii, rzucić jego martwym ciałem o podłogę i powiedzieć im w twarz, że to właśnie ona stoi za jego śmiercią… Niestety, póki Wyrocznia nie dostanie czego chce, nie było mowy o żadnej otwartej walce czy prowokacji. Alibi musiało być.
Największy problem był właśnie z tym „życzeniem”. Nie chciało ono bowiem w żaden sposób współpracować z Cieniem Ducha, o członkostwie nie wspominając. Mowa oczywiście o Laxusie Dreyar, który z niezrozumiałych powodów cały czas opierał się swojemu przeznaczeniu.
- Jego losy związane są z naszym ściśle i bezpośrednio. – mówiła Wyrocznia – Niemożliwym jest, by plan nasz w życie wprowadzić ignorując tak silne połączenie.
Wprawdzie i Dostojnicy, i Silniejsi, i wszyscy z obydwu pionów – Służebnego i Bojowego – z poświęceniem spełniliby rozkaz swojej Pani dotyczący sprowadzenia Smoczego Zabójcy na łono Cienia, jednak on sam wyróżniał się ogromną wprost ignorancją, trwając w swoim uporze i zaślepieniu. Członkowie organizacji byli wysyłani do niego z „misją rekrutacyjną” aż dwukrotnie – za pierwszym razem skończyło się na groźbie i przepychance. Za drugim wysłannik omal nie stracił wszystkich zębów, a do ratusza wrócił ze zwichniętym nadgarstkiem. Widać było, że młodzian porywczy i manipulować sobą nie da.
Jednak manipulacja była tutaj najwidoczniej niezbędna – życzenie Wyroczni musiało zostać spełnione bez względu na okoliczności. Kiedy mimo to kolejne próby nie przynosiły efektów, Wyżsi zadecydowali o potrzebie „spytania o radę” innych członków gildii Laxusa – Fairy Tail. Od razu jednak postanowiono upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – za jednym razem zdobyć informacje, oraz uzyskać jeszcze materiał do szantażu. Obwiniając się za cierpienie przyjaciół, chłopak z pewnością przystąpiłby do Cienia. Tutaj jednak także spotkał wykonawców srogi zawód – mimo całego arsenału środków, z których dziewięćdziesiąt procent stanowiły te odwołujące się do przemocy, wybrana na pierwszą, „łatwą” ofiarą Wendy nie pisnęła nawet słowa na interesujący organizację temat. Kolejny z rzekomych informatorów – specjalnie wybrany spośród najbliższych Smoczemu Zabójcy – potraktowany ostrzej niż młodziutka czarodziejka, także nie przyniósł oczekiwanych efektów.
Freed mógł być z siebie dumny – wprawdzie nic nie pamiętał, ale gdyby zachował jakieś wspomnienia, wiedziałby, że na temat swojego przyjaciela i przywódcy nie zdradził żadnych informacji. Przyczyny jego zaniku pamięci należy szukać u postawnego mężczyzny, który przez cały cza trwania „zabiegu”, stał obok, uśmiechając się promiennie przez cały czas. Tak samo patrzył na torturowanych jeńców, tak samo na orszak weselny i pogrzebowy. Nikt nie mógł powiedzieć, że widział go bez uśmiechu. Nikt z żyjących.
Mag ten, o niezbyt wdzięcznym imieniu Hill, parał się Magią Zapomnienia, pozwalającej na wymazanie dowolnego odcinka pamięci kogokolwiek, kogo akurat używający sobie zażyczy. Kiedy wreszcie męki Freeda dobiegły końca, mężczyzna podszedł bliżej (oczywiście, uśmiechnięty od ucha do ucha) i krótkim machnięciem ręki przywołał świetlisty okrąg dookoła głowy chłopaka, który zacieśniał się stopniowo, aż wreszcie obejmował czaszkę ciasno, niczym obręcz. Po kilku sekundach światło rozprysło, uwalniając tym samym przywódcę Raijinshuu od bolesnych wspomnień na najbliższe dwadzieścia lat.
- Dobra robota. – stwierdziła Stella, stojąca tuż obok. Opierała rękę na biodrze, patrząc z pogardą na nieprzytomnego Freeda. Była zła – nienawidziła, jak ktoś nie odpowiadał na jej pytania, lub zwyczajnie odmawiał wykonania rozkazu. Zwłaszcza jakiś Nieuświadomiony.
- To dla mnie rutyna. – odpowiedział tamten, zwracając się w jej stronę. – Zamierza Pani kontynuować dzieło?
Najsilniejsza mruknęła z niezadowoleniem, dając Hillowi do zrozumienia, iż gdyby to od niej zależało, ciągnęłaby to „badanie” aż do pełnej cierpienia śmierci jeńca. Niestety, nie do niej należało decydowanie o ich losie.
- Rozkaz z góry. Trzeba się tego pozbyć. –powiedziała, machnąwszy głową w stronę chłopaka. Nieuświadomiony i to jeszcze na dodatek gildyjny – nie zasługiwał on nawet, żeby go tytułować człowiekiem.
- Zamierza go Pani odstawić pod drzwi gildii Fairy Tail?
- Żartujesz. Każę wywlec go na rynek, niech sam się doczołga.
- Oczywiście.
Wydawać by się mogło, że rozmowa skończona. Stella wydała parę poleceń stojącym obok mężczyznom w maskach, którzy wzięli bezwładne ciało maga na ramiona i skierowali się w stronę wąskich schodów. Kobieta podążyła za nimi, jednak mijając Hilla, ponownie usłyszała jego głos.
- Gorsze dni dla nas nadeszły, co? – mówił cicho, uśmiechając się promiennie. – Nawet z wielką władzą i krajem u stóp, Cień Ducha nadal nie potrafi wywinąć się pechowi… Powiadają, iż nawet najlepsza wyrocznia nie jest nieomylna… - urwał, odchylając się gwałtownie w bok. Szklana kulka wypełniona trucizną rozbiła się tuż obok jego głowy.
Najsilniejsza stała z ręką wyciągniętą w stronę maga. Na jej twarzy widniał grymas złości, a oczy wyglądające spod zmarszczonych brwi błyszczały groźnie. Cała sytuacja trwała najwyżej parę sekund. Już po chwili czarodziejka kontynuowała wędrówkę po schodach, pozostawiając mężczyznę samego.
- Tak, tak. – powiedział ten do siebie, kiedy już został całkiem sam. Jego usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu.
Nie wiadomo, co miał wtedy na myśli.
*
Obudził go chłód.
Dokuczliwy, rozchodzący się po całym, dziwnie obolałym ciele. Nerwy maga najwyraźniej nie działały zbyt dobrze – dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, iż jego przyczyną były dziesiątki kropel, rozbryzgujące się na skórze. Mimo iż Magnolia była miastem ciepłym, w czasie deszczu potrafiło być tu naprawdę zimno. Osoba bez płaszcza mogła czuć się nieco niekomfortowo, nie mówiąc już o człowieku, który na sobie nie ma nic więcej oprócz marnych strzępków ubrań. Freed z niemałym zaskoczeniem stwierdził, iż zalicza się do drugiego przypadku. Z zaskoczeniem – gdyż nie pamiętał kompletnie nic. Wydawało mu się, że feralna walka z przedstawicielkami sekty miała miejsce koło południa, a tymczasem dookoła niego już powoli zapadał zmrok. Tak długo pozostawał niedostępny dla rzeczywistego świata? Czy może zwyczajnie coś mu umknęło?
Próbując podnieść się na przedramionach, zasyczał z bólu. Całe ciało bolało go straszliwie, gardło zdawało się płonąć żywym ogniem, a wnętrzności sprawiały wrażenie poskręcanych na wszystkie możliwe sposoby i powiązanych w supły. Brzuch bolał nawet przy lekkim dotyku, a oczy piekły niemiłosiernie. Prawa noga w ogóle nie chciała się ruszyć – po kolejnej próbie, która skutkowała gwałtowną eksplozją bólu w całej kończynie, chłopak doszedł do wniosku, iż jest połamana i to w kilku miejscach. Wszystkie jego obrażenia były jak na razie trudne do ogarnięcia – Freed miał wrażenie, jakby bolało go dosłownie wszystko. Mimo to, jakoś musiał wrócić do gildii. Niedługo pewnie zaczną go szukać, zastanawiając się, gdzie się, u licha, podział.
- Wszystko w porządku, młodzieńcze? – usłyszał zatroskany głos. Nad nim stał, opierając się na lasce, zgarbiony staruszek, trzymający parasol w pomarszczonej dłoni. Mrużył oczy, starając się dojrzeć coś więcej w panującym półmroku -  jego mina wyrażała autentyczne zaniepokojenie. Poza nim, przed ratuszem nie było nikogo – pusta przestrzeń, wypełniona szumem kropel deszczu uderzających o chodnik.
- Proszę się nie martwić. – odpowiedział automatycznie chłopak, przyzwyczajony do samotnej walki ze wszystkimi swoimi problemami. Zacisnął zęby i ukląkł, starając się oszczędzać poturbowaną nogę. Jednakże i tak nie potrafił powstrzymać cichego jęku, który wydarł się z jego ust. Jeszcze nigdy nie czuł się tak fatalnie.
- Może w czymś pomóc? – pytał dalej starzec, pochylając się nad magiem z zatroskaną twarzą, starając się nadstawić parasol tak, by ochraniał przed deszczem i jego, i młodego człowieka.
- Proszę się… nie martwić. – powtórzy tamten, oddychając głęboko. – Ale… Gdyby mógłby pan dać mi coś do podpierania… Byłbym wdzięczny. – wykrztusił.
Poruszony staruszek bez żadnego namysłu wręczył mu laskę, na której przed chwilą opierał się sam. Freed pokręcił głową.
- Nie mogę tego panu zabrać.
- Przestań młodzieńcze, tak się ceratować. – powiedział tamten, niemal wciskając mu sękaty kij do ręki. – Ja mogę opierać się na parasolu, a teraz to ty jesteś w znacznie gorszym stanie ode mnie.
Zdając sobie sprawę, iż dalszy opór byłby bezsensowny, chłopak przyjął laskę i wspierając się o nią, spróbował wstać, chorą nogę trzymając nieco wyżej od drugiej. Bolała go nadal, jednak do gildii jakoś musiał się dostać.
Chwiejąc się i naprężając wszystkie mięśnie, przywódcy Raijinshuu udało się przyjąć pozycję pionową. Ręce zaciśnięte na kiju drżały, a zęby pozostawały wciąż zaciśnięte, próbując zamaskować ból rozchodzący się po całym ciele. Jednakże zrobienie chociażby kroku do przodu przerastało już jego możliwości w obecnym stanie. Freed osunął się po lasce na ziemię, po raz kolejny wywołując u staruszka strach.
- Chłopcze! – zawołał tamten, zaniepokojony. – Może ja jaką pomoc sprowadzę?
- Nie trzeba… - zaprzeczył chłopak, opierając się na rękach. Nie mógł znieść myśli, że Evergreen i Bixlow mogliby zobaczyć go w tak żałosnym stanie. Na takie upokorzenie nie potrafił sobie pozwolić. Obsesja bycia silnym i niezależnym nadal dawała o sobie znać.
- Ja pójdę! – zaoferował się mimo to starzec i nie czekając na odpowiedź maga pokuśtykał pospiesznie w stronę jednej z uliczek mających swój koniec na dużym placu przed ratuszem.
Freed już nie zdążył go zatrzymać. Ogłuszony bólem, osłabiony i zmarznięty, ponownie stracił przytomność.
*
Podczas feralnej nocy poprzedzającej zapowiadany wcześniej triumfalny przemarsz władz miasta, działo się naprawdę bardzo wiele. Niejeden mieszkaniec Magnolii musiał z irytacją wyjrzeć wtedy przez okno, obudzony krzykami odbiegającymi z ulicy. Niejeden musiał dojrzeć w ciemnościach znajome postaci, chociażby z wyjątkowo poczytnego Magazynu Czarodzieja. Niemalże każdy, kto wykonał obydwie z powyższych czynności, wrócił do łóżka z humorem bynajmniej nie najlepszym, mrucząc pod nosem niepochlebne uwagi na temat imprez, biegania o skandalicznej porze i – najsłynniejszej w mieście – gildii. Istotnie – prawie żaden z członków Fairy Tail nie spał. Nie było to jednak spowodowane wielką popijawą, której skutkiem było przeniesienie zabawy na ulice Magnolii. Powód był, niestety, o wiele bardziej ponury.
Tego dnia większość magów przesiedziała w budynku gildii cały wieczór – ostatnio często tak się zdarzało, zważywszy na wyjątkową sytuację. Już wcześniej kilka osób zauważyło długą nieobecność Freeda, jednak nikt nie robił z tego problemu – znali go nie od dziś, nie należał on raczej do osób, które nie potrafią o siebie zadbać. Także reszta z Raijinshuu nie przejmowała się tym zbytnio – poszedł, wróci. To wtedy wydawało się takie proste. Dopiero późnym wieczorem, zaniepokojona Levy zwróciła uwagę, czy nie powinni byli go poszukać. Wprawdzie nadal nikt nie martwił się zbytnio o los Maga Run, jednak postanowiono przejść się w tym celu po mieście, tak na wszelki wypadek. Zanim jednak zdążono zrobić cokolwiek, główne drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich drobna postać, okryta płaszczem przeciwdeszczowym. Był to mały chłopiec, w wieku, mniej więcej, dwunastu lat.
- Magowie Fairy Tail? – spytał lękliwie, widząc kilkanaście par wpatrzonych w niego oczu. – Bo on… Bo ja… - jąkał się, najwyraźniej bardzo się denerwując.
- Co jest, dzieciaku? – zapytał Wakaba, uśmiechając się szeroko. – Trochę odwagi, bo w życiu zginiesz. Masz tu tylko około dwudziestu magów o niezrównoważonym zdrowiu psychicznym. Nie ma się czego bać.
Oczy chłopca zrobiły się wielkie i okrągłe jak spodki, natomiast gromada zebrana w pomieszczeniu wybuchła śmiechem. Co poniektórym nie spodobało się nazwanie ich „niezrównoważonymi psychicznie”, co dobitnie i za pomocą pięści wyjaśnili palaczowi. Zapewne doszłoby do kolejnej bójki, gdyby nie młody gość, który odkrywszy w sobie nagle niezmierzone pokłady pewności siebie, podszedł bliżej i krzyknął głośno:
- Bo ja…! – czarodzieje odwrócili głowy, patrząc na niego pytająco. – Bo jeden z waszych… Taki z długimi włosami… On leży w… szpitalu. – druga część wypowiedzi była zdecydowanie spokojniejsza i cichsza, jakby smutna wiadomość osłabiła moc głosu. – I tata kazał wam powiedzieć… Bo na ulicy go znaleźli… W stanie ciężkim. No… właśnie. – zakończył speszony, widząc zszokowane miny zebranych.
Nikt nie wydał żadnego dźwięku. Nie było żadnych okrzyków zdumienia, przerażenia, nic. Wszyscy po prostu stali, w dokładnie takich pozycjach, w jakich zastygli w momencie odezwania się chłopca. Kilkanaście par oczu wyrażało niedowierzanie i głęboki wstrząs. Nie takiej wiadomości się spodziewali. Nikt się nie spodziewał.
W całkowitej ciszy, Laxus wstał i skierował się w stronę drzwi, wymijając gościa. Za nim podążyła Evergreen i Bixlow. Natsu, Gray, Erza – po kolei wszyscy wstawali i wychodzili, w kompletnym milczeniu, spokojnie. Chłopiec obserwował ich zdezorientowany, kręcąc głową na wszystkie strony i jakby chcąc objąć wzrokiem wszystkich mijających go czarodziei. Ich kroki były równe, niespieszne. Kiedy jednak stopa Smoczego Zabójcy Błyskawic przekroczyła próg, ten zatrzymał się na sekundę, po czym rzucił się do biegu. To jakby uwolniło tłumione emocje – wszyscy na raz, sprintem rzucili się w kierunku drzwi, wypadając na ulicę w zawrotnym tempie i pędząc w stronę jedynego w mieście szpitala. Tłum lecących na łeb, na szyję magów, połączonych troską o przyjaciela. Przyjaciela, który dotychczas sprawiał wrażenie takiego, o którego martwić się nie trzeba w ogóle – wszyscy popełniali ten sam błąd, znacznie przeceniając jego możliwości i zapominając, iż nawet osoba tak silna i godna zaufania mogła wpaść w kłopoty.
- Myślisz, że z Freedem będzie w porządku? – zawołała Lucy, biegnąc koło Erzy. – Ten chłopiec mógł mocno przesadzić…
Tytania nie odezwała się ani słowem, jeszcze przyspieszając. Także ona miała taką nadzieję, jednak tym razem niepokój ogarniał jej serce bardziej niż kiedykolwiek, w podobnych sytuacjach. Jego słowa brzmiały przerażająco prawdziwie i niepokojąco. Wielu z członków Fairy Tail nabawiała się wielu ran, w różnych walkach – tym razem jednak, było coś w wiadomości wyjąkanej przez małego syna lekarza, co kazało im rzucić wszystko i biec do przyjaciela, biec jak najszybciej. Jakby miał być to sam wyścig ze śmiercią.
Na samym przodzie biegł Laxus, nie dając się wyprzedzić nikomu. Przyzwyczaił się, że Freed jest obok – zawsze tak samo silny, dający wsparcie. Co, jeśli naprawdę stało mu się coś takiego… Nie, o tym chłopak nie chciał na razie myśleć. Wstydził się tego swojego impulsu, tej gwałtowności – to była jednak rzecz drugorzędna. Najważniejsze teraz było dowiedzieć się, jak czuje się przyjaciel. Z jakiegoś powodu wiedział, iż reszta czuje to samo.
*
- Nie możesz działać pochopnie. – usłyszał Laxus słowa dziadka. Wypowiedziane po raz kolejny tego dnia, zaczynały już go denerwować. Strasznie korciło go, by zadziałać dokładnie na odwrót – zrobić coś lekkomyślnego i nieodpowiedzialnego, coś co pozwoliłoby mu wyładować gniew za to, co spotkało Freeda. Coś, co by pozwoliło mu wreszcie pozbyć się tego parszywego poczucia winy – uczucia, którego najprawdopodobniej nienawidził najbardziej ze wszystkich.
Kiedy wszyscy w trybie ekspresowym dotarli do kliniki, w której leżał ich przyjaciel, już na wstępie dowiedzieli się, jak kiepska była sytuacja. Przy chłopaku krzątało się dwóch lekarzy i trzy pielęgniarki, bandażujące i opatrujące przeróżne rany. Co chwila także podawano mu leki mające nieco osłabić ból – nie wiadomo jednak, ile pomagały, gdyż dalej przy każdym gwałtowniejszym ruchu twarz nieprzytomnego wykrzywiała się w grymasie. On sam wyglądał fatalnie – jakby stał się ofiarą jakiegoś zwyrodniałego sadysty.
Wzięty na bok lekarz, zapytany o zachowanie maga, przez chwilę milczał, jakby zastanawiając się, co powinien odpowiedzieć.
- Takich ran nie można otrzymać, spadając z wysokości – powiedział w końcu, patrząc w stronę łóżka rannego – ani też w żaden inny sposób. Podejrzewałbym pobicie i to dosyć okrutne. Gdybym miał coś zasugerować, powiedziałbym nawet, że był torturowany… Jednak być może jest to zbyt naciągany wniosek.
- Mówił coś? – naciskał Makarov. Pojawił się w szpitalu zaraz po swoich podopiecznych, mimo że był od nich o wiele starszy. – Wiem, że przez cały czas jest nieprzytomny, ale może przez sen…
Doktor zmarszczył brwi i spojrzał na posadzkę, uparcie milcząc. Mistrz zauważył jego wahanie.
- Nie chcę panu robić problemów. – powiedział – Ale w obecnej sytuacji każda informacja jest dla nas ważna. Żaden ojciec nie potrafi patrzeć na krzywdę swoich dzieci.
Mężczyzna zastanawiał się jeszcze przez chwilę, po czym odrzekł:
- Wspominał coś o niejakim Laxusie, gildii… Bredził też coś o jakimś cieniu zjawy, czy ducha… Nie wiem dokładnie, pielęgniarka coś mówiła.
Smoczy Zabójca Błyskawic, który siedział na ławce tuż obok, gwałtownie wstał po usłyszeniu ostatnich słów doktora. Ciemne mroczki zatańczyły mu przed oczami, tak bardzo wściekłość uderzyła mu do głowy. Miał ochotę przywalić temu facetowi, chociaż nic złego mu nie zrobił, miał ochotę obrócić cały ten budynek w gruzy. Ot tak, po prostu, by wyładować swoją złość. Musiał szybko wyjść stamtąd, zanim coś rozwali.
Przed gwałtownym wybiegnięciem ze szpitala powstrzymał go dziadek. Zbyt dobrze go znał – wiedział, że od razu po wyjściu swoje pierwsze kroki skieruje do ratusza, który najprawdopodobniej już niedługo stanie się jedynie wspomnieniem. Laxus nawet nie wiedział dlaczego go wtedy posłuchał – i słuchał nadal, z każdą chwilą coraz bardziej zdenerwowany.
- A co mam zrobić, cholera?! – krzyknął, zwracając się do staruszka.
Mistrz zmarszczył brwi.
- Wszyscy się o niego martwimy. Wszyscy tak samo mamy ochotę dać porządną nauczkę temu, który był przyczyną jego cierpienia. Ale nie możemy działać pod wpływem emocji. Pomyśl.
- Ta jasne. – warknął chłopak, kierując się w stronę wyjścia.
- Laxus…
- Nie bój nic. – powiedział Smoczy Zabójca, odwracając się. Doskonale wiedział, o co chodziło dziadkowi. – Niczego nie zniszczę, ani nikogo nie zabiję. Na razie.
Dokładnie. Na razie się powstrzyma. Przynajmniej do jutra.
Potężne drzwi gwałtownie uderzyły w ścianę obok, prawie że zrywając przyczepioną do niej kartkę z informacją. Przemarsz władz miasta został zapowiedziany na jutro.

3 komentarze:

  1. fajny rozdział, tylko denerwuje mnie nazywanie np Freeda "chłopcem"... w końcu ma 20 lat!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktyczny fail :'D Rozumiem, że chodzi ci o "chłopaka"? Pisałam to dość dawno, więc nie jestem pewna co mną kierowało ale faktycznie, nie bardzo pasuje. Przy określaniu postaci w takim wieku zawsze mam problem - niby po dwudziestce, a młodo wyglądają...
      Muszę to zmienić, dziękuję.

      Usuń
  2. Biedny Freed... Laxus powinien rozwalić cały ten ratusz i zlikwidować wszystkich Cienistych. A może użyje podstępu by dostać się w ich szeregi, co??? Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń