Jedynymi, którzy pozostali na polu „bitwy” byli magowie Fairy Tail. Obstawieni na całej trasie parady, mogli do woli podziwiać wspaniałe przedstawienie z błyskawicami w roli głównej. Ci, którzy swoje stanowiska mieli najdalej od ratusza, lub tuż przy nim, nadbiegli szybko, słysząc niepokojące krzyki i hałasy. Stanęli – i tak zostali, szeroko otwartymi oczami oglądając zadziwiający taniec świateł i rozbłysków. Ani piorunujące kule, Anie złośliwe duszki stworzone z samej energii nie tykały żadnego z nich, atakując całą resztę zebranych.
Oczywiście nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, co do inicjatora całej akcji. Tylko Laxus miał wystarczającą moc magiczną i motywację, by zrobić coś takiego. Nikt się mu nie dziwił, ani nie potępiał jego czynów, ale w myślach niektórych pojawiło się niepokojące pytanie: Co teraz?
- Co to… Miało być? – wyjąkała zszokowana Lucy, przyglądając się ogromowi zniszczeń, jakich dokonała magia Smoczego Zabójcy Błyskawic. Oboje z Grayem wbiegli w sam środek widowiska zaledwie kilkadziesiąt sekund po jego rozpoczęciu. Stali jak słupy, popychani i potrącani przez uciekających mieszkańców, z oczami i ustami otwartymi na całą szerokość. To dopiero była ironia – mieli chronić ludność przed ewentualnymi wyskokami Cienia, podczas gdy jeden z nich robił jedną z większych rozrób w historii miasta.
- Chodź. – powiedział Mag Lodu do dziewczyny, chwytając ją za nadgarstek. – Zaraz się ogarną i zaczną szukać winnego. Lepiej się ulotnić.
Do podobnych wniosków musiała dojść cała reszta „agentów”, którzy po kolei zaczęli opuszczać swoje stanowiska, kierując się pośpiesznie w stronę budynku gildii. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Fairy Tail będzie jednym z pierwszych (i głównych) podejrzanych. W takiej sytuacji lepiej było trzymać się razem.
Gdy Lucy i Gray przybyli na miejsce, większość już tam była, żywo rozmawiając o wydarzeniach w mieście. Gildię wypełniały śmiechy i okrzyki – nikt nie miał zamiaru psioczyć na Laxusa z powodu jego czynów. Przeciwnie – lwia część członków uważała „utarcie Cieniowi nosa” za świetny sposób na zemstę i wyrównanie rachunków, zwłaszcza, że obraz okrutnie poranionego Freeda nadal żył w ich wspomnieniach. Jedynie kilkoro magów miało posępne miny – w tym także Mistrz, który najwyraźniej zdążył już wysłuchać szczegółowego raportu z wydarzeń w centrum Magnolii.
Trzeba przyznać – jego wnuk zachował się bardzo nieodpowiedzialnie. Nie zważając na polecenia Makarova, wymierzył wrogowi sprawiedliwość samodzielnie, narażając tym samym na kłopoty całą gildię. Może wprawdzie nie pokazał się we własnej osobie w środku zawieruchy (tylko tego brakowało!) ale z pewnością zidentyfikowanie jego mocy musiało być dla sekty niezbyt trudnym zadaniem. Jeśli, oczywiście, nie rozpoznali jej już przy pierwszym ataku. Śmiały czyn chłopaka mógł być z pewnością źródłem wielu problemów. Jednak to nie to było największym zmartwieniem Mistrza.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że mimo iż Laxus sprzeciwił się mu, bez pozwolenia zaatakował wroga, ignorując w ten sposób rozkazy przełożonego, mimo że naraził tym wszystkim swoich towarzyszy – staruszek nie potrafił go potępić, tak jak nie potrafili wszyscy inni, chociaż na to, notabene, zasługiwał. Dziadek doskonale wiedział, że gdyby był w jego wieku i sytuacji, postąpiłby tak samo. To właśnie irytowało go w tym wszystkim najbardziej.
- Upierdliwy bachor. – wymamrotał Makarov, marszcząc brwi. Jak zwykle siedział po turecku na blacie baru, krzyżując ręce na piersiach. – Gdzie on się, do cholery, podziewa?
- Myślę, że woli się na razie nie pokazywać. – stwierdziła Mirajane. – Zwłaszcza, po tym całym przedstawieniu…
Jakby na zaprzeczenie jej słów, w drzwiach gildii pojawił się Smoczy Zabójca Błyskawic, w towarzystwie Evergreen, ukrywającej triumfujący uśmiech za różowym wachlarzem. Choć jak zwykle trzymał się prosto i dumnie, chłopak z twarzy nie wyglądał najlepiej – widać było, iż cała akcja go bardzo zmęczyła.
Powoli podszedł do baru, stając przed Mistrzem, który podniósł na niego ponury wzrok. Wszyscy odwrócili się, a w jego stronę posypały się radosne okrzyki.
- Brawo, Laxus!
- To było coś, chłopie! – doleciało do uszu maga, jednak ten nie zwrócił na to uwagi. Twardo patrząc w oczy staruszkowi, wreszcie się odezwał.
- No, dalej. – powiedział, jednak w jego tonie nie było zwyczajnej pogardy, z którą zwykle odzywał się do dziadka. Widać, że na wygnaniu nabrał pokory. – Nie żałuj sobie, przypieprz mi jakimś porządnym zaklęciem, za niesłuchanie rozkazów, albo wywal na zbity pysk.
Makarov patrzył na niego, niezbyt zmęczony. Spodziewał się tego – im częściej myślał, co on by zrobił na miejscu chłopaka, tym bardziej przewidywalne stawało się jego zachowanie. To, jak bardzo wnuk był do niego podobny, było wprost porażające.
Wpatrywali się w siebie dobre kilkanaście sekund, dopóki Mistrz nie przymknął powiek i westchnął ciężko.
- Zejdź mi z oczu. – powiedział bez złości, jednak surowym tonem – I spróbuj mi jeszcze raz odstawić taki numer, a pożałujesz, że w ogóle tu wróciłeś.
*
- Jak ci idzie? – zapytała Bisca Mulan, wchodząc do biblioteki przy akompaniamencie trzasku otwieranych drzwi. Pomieszczenie, zwykle uporządkowane i czyste, teraz wyglądało jak pobojowisko – wszędzie walały się najróżniejsze książki i pisma, niektóre otwarte, rzucone niedbale grzbietem do góry, lub pozakładane na co ważniejszych stronach. Widać było, że ktoś ciężko pracuje.
Levy, do której skierowane było pytanie, siedziała pośród tego całego majdanu, z rozpadającym się woluminem w rękach. Szeleszczące i pożółkłe kartki sprawiały wyrażenie bardzo starych. Słysząc przyjaciółkę, dziewczyna odłożyła je, wzdychając ciężko.
- Kiepsko. – odpowiedziała, zdejmując okulary przyspieszające czytanie. – Przejrzałam większość kronik z okresu, w którym tamten znaleziony list mógł zostać zapisany, ale w żadnej nie ma mowy o magu o takim imieniu. Nie było ono też wymienione w spisie najwyższych urzędników państwowych, stworzonym na przestrzeni stu lat.
- Rozumiem.
Bisca zamilkła na chwilę, przyglądając się licznym stosom ksiąg. Zdecydowanie lepiej wychodziła jej walka i posługiwanie się snajperką, niż główkowanie nad jakimiś zagadkami. Nigdy nie miała do nich cierpliwości, zbyt wiele czasu i myśli zajmowały.
- Czekaj. – powiedziała nagle, podnosząc się z krzesła na którym siedziała i przechylając się w stronę Levy. – On był Królewskim magiem, prawda? Pałac Króla jest przecież w Krokusie. Może tam…
Czarodziejka pokręciła głową.
- Dwieście lat temu to Magnolia była stolicą Fiore. List jest z sześćset czternastego roku, czyli z lat przed budową pałacu. Może nie wygląda, ale tak naprawdę nie jest zbyt stary.
Od kiedy Gajeel i reszta dokonali przełomowego odkrycia w badaniach nad Arcymagiem, list przeszedł przez wiele rąk, a prawie wszyscy członkowie Fairy Tail znali go prawie na pamięć, analizując pod wieloma kątami. Doszukiwano się w nim przenośni, szyfru, niewidzialnego pisma i niewiadomo czego jeszcze. Twórca jaskiń stał się dla nich tajemniczą istotą, strażnika wielkiego sekretu. Trochę czasu minęło, zanim do reszty dotarło, że był on także człowiekiem i jako człowiek mógł mieć swoją przyjaciółkę. „Lub dziewczynę”, jak skomentował Wakaba.
Levy ponownie nałożyła okulary na nos i podniosła porzucony przed chwileczką wolumin.
- Ciężko będzie coś znaleźć… - stwierdziła, z niechęcią patrząc na trzymane papiery. – Wprawdzie inne gildie też prowadzą badania, a dodatkowo udało nam się zdobyć materiały także w magnolskich bibliotek… Ale to i tak za mało. Potrzebujemy księgozbioru z ratusza.
- To niemożliwe! – stwierdziła Bisca, podnosząc się gwałtownie i uderzając dłońmi o blat stołu. – Wiesz co się stało dzisiaj? Przecież…
- Wiem. – przerwała jej czarodziejka, patrząc na własne dłonie. – Lucy mi powiedziała.
Sama nie brała udziału w całej akcji, wiedząc, że bardziej przyda się szukając informacji, niż przeprowadzając wywiad w terenie. Z głębi biblioteki mogła jednak doskonale słyszeć hałasy dochodzące z głównej ulicy. Kiedy wybiegła przed gildię, tak jak z resztą prawie wszyscy, którzy postanowili w niej pozostać, było już po wszystkim. Dokładniejszej relacji wysłuchała od przyjaciółki, która zeszła do niej prawie od razu po powrocie z parady. Z zasłyszanej opowieści mogła wywnioskować, że Laxus narobił rabanu, Cieniowi się to najprawdopodobniej nie spodoba, a to oznacza problemy. Ogromne problemy. Za każdym razem, kiedy drzwi budynku były otwierane, wszyscy odwracali głowy, zastanawiając się, czy to już, czy właśnie nadszedł czas walki z rozwścieczoną sektą. Na razie jednak nic się nie działo, chociaż było już popołudnie, a bałagan zrobiony przez Smoczego Zabójcę został już uprzątnięty.
Mimo to, odwiedzenie księgozbioru w ratuszu wydawało się być koniecznością. Siedziba władz miasta miała największą bibliotekę w mieście, bogatą zwłaszcza w materiały historyczne. Znajdowały się tam większość spisów ludności, raportów i roczników, jakie wydano na przestrzeni wielu lat. Jeśli gdzieś mogliby znaleźć więcej informacji, to tylko tam.
- Cóż, skoro tak twierdzisz… - powiedziała niepewnie Bisca, opierając ręce na biodrach. – Mistrz pewnie się na to nie zgodzi, ale od biedy można by spróbować.
- Myślałam też o Królewskiej Bibliotece i tej w Krokusie. – powiedziała Levy, kontynuując wcześniejszą myśl. – Wprawdzie to Magnolia była wtedy stolicą, ale myślę że masz rację, tam też trzeba poszukać. Możliwe, że niektóre pisma zostały przeniesione.
- O to już musisz poprosić Warrena. On jedyny ma szansę się tam dostać. – stwierdziła dziewczyna. – Niewielką bo niewielką, ale jakąś ma. W przeciwieństwie do nas wszystkich.
Mag ten pełnił od jakiegoś czasu rolę agenta wśród szeregów Cienia Ducha. Z tego co słyszeli od członków gildii oddelegowanych do kontaktu telepatycznego z nim, jak na razie nikt go nie zdemaskował, a przynajmniej taką miał nadzieję. Nie udało mu się jeszcze dostać do pałacu, jednak tylko on mógł się tam dostać bez większych podejrzeń. Oczywiście zaryzykowałby tym samym całą misję, więc jak na razie czekał, aż „towarzysze” sami go tam zaprowadzą.
Na schodach rozległy się kroki i po chwili w bibliotece pojawił się sprawca całego zamieszania, noszący kiedyś dumne miano najsilniejszego w gildii. Jego płaszcz załopotał, kiedy stanął przed zdumionymi dziewczynami.
- Laxus. – powiedziała zaskoczona Levy, mimowolnie wstając. Nie miała zbyt miłych związanych z nim wspomnień i nawet jeśli nie należała do osób pamiętliwych, nie potrafiła zachowywać się przy nim zbyt swobodnie. Stare rany odzywały się za każdym razem, kiedy go widziała.
- Jak idzie? – zapytał chłopak tak spokojnie, jakby jego odwiedziny należały do rzeczy najzwyczajniejszych na świecie. Jemu także nie było łatwo rozmawiać z czarodziejką, której właściwie był winien przeprosiny za swoje dawne zachowanie. Jakoś jednak nie potrafił się przemóc.
- Co ty tu robisz? – zapytała Bisca, zanim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć. Skrzyżowała ręce na piersi i przyglądała się gościowi podejrzliwie. – Nie bywasz tu zbyt często.
- Ty też. – odgryzł się Smoczy Zabójca, po czym ponownie zwrócił się do Levy – Podobno szukacie jakiegoś kretyna, który poszukałby wam jakichś książek w ratuszu i nie dał się przy tym zabić.
- Słuchałeś? – czarodziejka aż usiadła, zaskoczona. Tego się nie spodziewała.
- Trochę.
- Wiesz, że niegrzecznie jest podsłuchiwać? – zapytała Bisca, niezadowolonym tonem. Nie bała się Laxusa – szanowała go jako maga, ale nie wzbudzał on u niej takiego niepokoju jak u przyjaciółki.
Zamiast odpowiedzieć, Laxus przysiadł na jednej ze stert książek, kładąc stopę jednej nogi na kolano drugiej. Siedział tak chwilę z założonymi rękami, aż w końcu powiedział:
- Powiedzcie mi co mam znaleźć, to tam pójdę.
Mniejszy szok pewnie wywołałby, gdyby nagle oświadczył, że chce pracować w sklepie warzywnym, a całe dotychczasowe życie porzucić dla ważenia wiktuałów, obsługiwania klientów i noszenia skrzynek z owocami. Przyzwyczajone to zimnego, aroganckiego zachowania Laxusa, dziewczyny nie mogły uwierzyć, że proponuje im pomoc. Choć może nie mieściło im się w głowie, jak można być aż tak głupim.
- Zwariowałeś?! – Bisca oprzytomniała pierwsza. – Nikt nie powinien tam iść! A już na pewno nie ty, po tym co się wydarzyło…!
- Myślę, że jakoś sobie poradzimy sami… - wtrąciła Levy, ale chłopak przerwał jej machnięciem ręki.
- Nie zrozumcie mnie źle. Wybieram się tam tak czy siak, a przy okazji mogę zajść do tej waszej biblioteki. Z góry mówię – dodał, spoglądając na Biscę, która już otwierała usta, żeby coś powiedzieć. – że odwodzenie mnie od tego nie ma sensu.
- Ale to szaleństwo! – zawołała snajperka, rozkładając ręce.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem.
Levy patrzyła zaskoczona na tę osobę, która jeszcze niedawno potrafiła zranić ją i jej towarzyszy z pogardliwym uśmiechem na ustach. Podczas gdy jej przyjaciółka starała się wmówić mu, jaki to jest nierozsądny, ona zastanawiała się nad jego motywami. Co jest jego zamiarem? Co chce osiągnąć?
Laxus zauważył jej wzrok i uśmiechnął się pod nosem.
- Zastanawiasz się, czy jestem samobójcą? – zapytał, marszcząc brwi. – Nie bój nic, nie mam zamiaru dać się zabić. Mam tylko pewne warunki do wyrównania.
- Chodzi o Freeda, tak? – zapytała Levy, składając ręce.
Smoczy Zabójca nie odpowiedział, wpatrując się w podłogę. Właściwie, to nie zastanawiał się nad tym dokładniej. Jedyne z czego zdawał sobie sprawę, wsłuchując się we własne uczucia, to to, że jego chęć do pokazania Cieniowi Ducha z kim naprawdę ma do czynienia, jeszcze nie minęła. Czuł, że to się nie zmieni, dopóki czegoś z tym nie zrobi.
*
Charles czuł się dziwnie.
Patrząc na ataki wymierzone w organizację, do której należał, na jej porażkę, sponiewieranie przez jakiegoś podrzędnego maga, powinien właściwie czuć coś więcej, jak tylko irytację. Nie czuł wstydu – przecież nie on uczestniczył w tej całej paradzie, jego możliwość ośmieszenia na szczęście ominęła. Nie był zły – takiej reakcji ze strony Fairy Tail (od początku przecież było wiadomo, że to ono stało za wszystkim) można było się spodziewać bo poranieniu ich towarzysza. Nie miał także zbyt wielkiej ochoty na zemstę – bo przecież nie miał się za co mścić.
Gdyby jego myśli usłyszało któreś z Najsilniejszych lub Dostojnicy, najprawdopodobniej zostałby obwołany zdrajcą i heretykiem, całkiem możliwe, że zostałby zabity na miejscu. Takie postrzeganie sprawy nie było dozwolone w szeregach Cienia Ducha – każdy atak na ich rządy był atakiem na wiarę, który należało odeprzeć i pomścić, najlepiej przemocą. Charles wprawdzie przyjmował nauki z należytym szacunkiem – ojciec wpajał mu takie nastawienie już od najmłodszych lat – jednak nie widział związku między sponiewieraniem urzędników i magów drugiej kategorii biorących udział w pochodzie (który z resztą był żałosny, a jego pomysłodawcę najchętniej obdarowałby tytułem Kretyna Roku), a wyśmianiem ich wiary. Do rannych nie żywił żadnego współczucia – skoro byli zbyt słabi, żeby odeprzeć ataki, zasługiwali na los, który ich spotkał. Słabeusze powinni wiedzieć gdzie ich miejsce, a nie pokazywać wszem i wobec swoją bezsilność, narażając się na niebezpieczeństwa. Jeśli tego nie potrafili, to sami są winni temu, co ich spotkało.
Z drugiej jednak stroni, agenci rozstawieni przez organizację dla zapewnienia bezpieczeństwa urzędnikom podczas parady także zawiedli. Chociażby taka Grellar.
Charles uśmiechnął się na myśl o Avis. Mijający go członkowie Cienia, ubrani w zwyczajne, szare stroje, patrzyli na niego z mieszanką zaskoczenia i strachu. Najwyraźniej w ich mniemaniu, uśmiech kogoś tak silnego jak on nie mógł zwiastować nic dobrego. Słusznie zresztą. Przemierzając liczne korytarze i jaskinie Kamieniołomu, chłopak nie musiał nawet dbać o to, by na nikogo nie wpaść – wszyscy pokornie schodzili mu z drogi, więc mógł zająć się własnymi myślami.
Rozważając zachowanie zatrudnionej przez organizację (nie wiadomo zresztą przez kogo i po co) Zabójczyni, mag myślał o niej z uznaniem. Miała dziewczyna tupet. Pokornie przyjęła powierzoną jej misję, by potem zawieść w najważniejszym momencie i z uśmiechem na ustach obserwując przedstawienie rozgrywające się na jej oczach. Mimo że nie było członkiem organizacji, Charles musiał przyznać, że była godnym przeciwnikiem. Odwaga, siła, spryt – były to jedyne czynniki, jakie mogły zmusić go do traktowanie kogoś z szacunkiem. Avis miała wszystkie te cechy, przez co chłopak nauczył się traktować ją z respektem, pomimo tego, że była jedynie kobietą.
- Bujamy w obłokach? – usłyszał za sobą znajomy głos. Za nim stał Gary, z kpiącym uśmiechem na ustach. – Uważaj, żebyś nie wszedł na ścianę.
- A obciąć ci język? – zaproponował mag, równając swój krok z jego. Brat Stelli od początku traktował go jak równego jemu, pozwalając sobie na zdecydowanie zbyt wiele. Z początku Charlesa to irytowało, odbył też z nim kilka „rozmów” mających na celu ustawienia szczeniaka do pionu, jednak jakoś nie przynosiły one skutku. W końcu nawet się do tego przyzwyczaił, jednak cięte odzywki weszły mu tak w krew, że niemalże nie potrafił zwracać się do niego inaczej.
- Poczęstowałbym cię historyjką dotyczącą cudownej w skutkach parady, jednak ty i tak pewnie wszystko już wiesz. – stwierdził chłopak, ignorując groźbę. – O bezczelnej, zdradliwej suce też już słyszałeś?
- Od kiedy to psy chodzą po dachach? – odpowiedział dziwnie Charles, uśmiechając się pod nosem.
- Od chwili, w której robi się z nich agentów. – prychnął Gary. – Kto by pomyślał, że dziewczyna może być tak…
- … głupia? – dokończył towarzysz. – Ja się dziwię jedynie, że na tym poprzestała. Po numerze, jaki wycięliście jej ze Stellą...
- Zasługiwała na to. – uciął chłopak, nagle się spinając. Nic nie działało na niego tak, jak wywołanie tematu siostry. Na tym punkcie miał niezdrową obsesję, której mag nie potrafił zrozumieć. Każda krytyka Najsilniejszej równała się wyzwaniu na pojedynek jej młodszego brata. – Kłamliwa świnia. Ośmieliła się zignorować rozkazy po potrojeniu stawki za służbę…
Zaskoczony tą nagłą wiadomością Charles, wybuchł gromkim śmiechem, przerażając dreptające obok pod ścianą dziewczęta w szarych strojach, które spojrzały na niego wystraszone, po czym szybko uciekły.
- Potrojeniu, mówisz? – stwierdził rozbawiony chłopak, patrząc na zirytowanego jego zachowaniem towarzysza. – No popatrz, kto by pomyślał, że jest bardziej mściwa niż pazerna…
- Ty lepiej słuchaj, a nie rżysz jak koń. – dogryzł mu Gary. – Zresztą nieważne, mamy zadanie. Dostojnicy chcą młodego natychmiast, ale najpierw trzeba go jakoś poskromić.
Charles zatarł dłonie, zadowolony.
- Czyżby walka z Laxusem Dreyar? – zapytał, unosząc brew i uśmiechając się.
- W rzeczy samej.
- Już nie mogę się doczekać.
~*~
Na samym początku przepraszam za to opóźnienie. Nie umarłam, nie wyjechałam za granicę, ani mafia mnie nie porwała, ale niestety, los ucznia jest straszny i bolesny. Szkoła w pisaniu przeszkadza mi strasznie, bo po powrocie z niej często mogę zająć się tylko rozrywką dla prostego ludu, nie wymagającą zbytnio myślenia. Niemniej, postaram się, żeby rozdziały pojawiały się jednak regularnie.
Cieszy mnie, że bossowie z Sycylii Cię nie dopadli :). A rozdział genialny!!!
OdpowiedzUsuń