niedziela, 2 września 2012

Rozdział 12 - "Walka i zwiadowca"

Nerwy go zżerały.
Otwarta walka z wrogiem, choćby nie wiadomo jak niebezpiecznym, to jednak co innego niż wysłanie na zwiady i przeszpiegi. Warren jeszcze nigdy w życiu nie dostał tak odpowiedzialnej misji – nic dziwnego, że się denerwował.
W skopiowanym dokładnie od szarych postaci stroju, oraz charakterystycznym diademie na głowie, stał za rogiem ulicy, obserwując sytuację przed pałacem. Plan był prosty – dorwać jakąś większą grupkę Cienistych i wmieszać się między nich niepostrzeżenie. Nawet ze zmienioną dzięki magii Maskowania twarzą, oraz ukrytym znakiem członkowstwa Fairy Tail, miał wrażenie, jakby rozpoznawał go każdy, kto tylko na niego spojrzał. Wprawdzie Mistrz twierdził, iż mnogość członków sekty znacznie osłabia więzi między nimi, a co z tym idzie – łatwość rozpoznawania siebie nawzajem, jednak nawet słysząc te słowa, chłopak nie był pewien powodzenia tego pomysłu.
Doskonale wiedział, że w tym przypadku, o wybraniu osoby potrzebnej do wypełnienia zadania, nie decydowała siła, czy też doświadczenie, ale rodzaj mocy magicznej, oraz charakter. Oczywiste było, że Natsu czy Erza odpadają w przedbiegach – zdecydowanie bardziej przydawali się przy innych misjach, a przy tym nie wytrzymaliby takiej ilości czasu w ukryciu. Podobnie było z resztą przyjaciół – w większości ich magia przystosowana do bezpośredniej walki była nie do użytku. Warren natomiast nadawał się idealnie – możliwość czytania w myślach, jego opanowanie – wszyscy stwierdzili, że świetnie dobie poradzi. „Wierzę w Ciebie” powiedział Makarov. Problem polegał na tym, że to on za bardzo w siebie nie wierzył. Chętnie robił coś dla dobra gildii, ale wolałby, gdyby tak odpowiedzialną sprawą zajął się ktoś inny, na przykład Lucy (jej Gemini na pewno świetnie by się sprawdziły w tej roli!) albo Bixlow. Mimo ciągłego powtarzania, że wszystko będzie dobrze, nerwy zżerały go dostatecznie.
Mag odetchnął głęboko, starając się uspokoić. Jedyne, co w tej sytuacji dodawało mu otuchy, to niedaleka obecność Mirajane, która obiecała zareagować, kiedy tylko coś pójdzie nie tak. Oprócz tego, wszystko zależało do niego.
- Hej, ty! – usłyszał za sobą.
Pochłonięty własnymi, niezbyt wesołymi myślami, stracił czujność, a nagłe słowa spowodowały, że niemal wystrzelił pod samo niebo. Zdołał się jednak opanować i starając się zachować obojętną i poważną minę, obrócił się w stronę źródła dźwięku. Prawie zachłysnął się własnym oddechem – za nim stało pięć postaci ubranych dokładnie tak samo, jak on. Właściciel głosu, stojący z przodu, zdawał się być lekko zirytowany jego reakcją.
- Czego tak stoisz? – zwrócił mu uwagę. – Zapomniałeś już? Poruszamy się w grupach, by zachować średnią siłę wiary. Nie chodź nigdzie sam bez pozwolenia, bo Silni się ukażą.
- T-Tak, przepraszam… - wyjąkał Warren, nadal niepewny, czy gość mówi poważnie, czy jedynie się z nim droczy. Czyżby naprawdę go nie poznał…?
- Gdzie twój przydział? – zapytał ponownie mężczyzna. Wcześniej, wzięty z zaskoczenia, chłopak nie miał czasu się mu przyjrzeć. Najwyraźniej to co mówili Natsu i inni było prawdą – można wśród nich spotkać naprawdę każdego. Osobnik stojący przed nim wyglądał na około pięćdziesiąt lat, a twarz pokrywały zmarszczki. Krótka, kozia bródka, nadawała mu nieco dziadkowego wyglądu.
- Cóż… - powiedział mag, jedynie dla uzyskania większej ilości czasu. Sięgnął ręką do głowy, udając, że drapie się po głowie, w rzeczywistości uaktywniając swoją magię telepatii.
Kolejny kozaczący młodzik. Dużo czasu jeszcze upłynie, zanim zacznie porządnie służyć Wyroczni. Pewnie zgubił własną grupę… Choć widać, że rozumu za dużo nie ma, gapi się jak sroka w gnat. – usłyszał od Cienistego, po czym gwałtownie odsunął rękę od głowy, jakby ktoś go skarcił.
- Ja tak jakby… - podjął, jednak mężczyzna przerwał mu machnięciem ręki, ze zniecierpliwioną miną.
- Już dobrze. Możesz na razie poruszać się z nami, żebyś sam nie biegał. Co się z tą młodzieżą dzieje… - powiedział, wzdychając ciężko. Dał znak swojej grupie, po czym skierował się w stronę placu, prowadząc resztę ubranych na szaro postaci, przyglądających się Warrenowi nieprzyjaźnie. Tamten podążył za nimi, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w ludzi przed nim.
Dotychczas uważał członków Cienia Ducha za jakichś nawiedzonych oszołomów, patrzących na wszystkich opętanym wzrokiem i jedynie wychwalających tą swoją Wyrocznie pod niebo, bijąc pokłony. Po tym co zobaczył (i usłyszał), dotarło do niego, że tak naprawdę, nie różnią się zbyt wiele od reszty ludzi, pomijając tę ich dziwną wiarę, w którą byli ślepo zapatrzeni. Podczas słuchania myśli tamtego tam, miał wrażenie, jakby znowu miał do czynienia z własnym dziadkiem.
Podążając za grupą, kątem oka zauważył wiotką ubraną na czarno postać, skaczącą po dachach budynków stojących tuż obok. Ledwo jej stopy dotknęły pokrycia kolejnej budowli, padła jakby ktoś podciął jej nogi. Z początku Warrenowi wydawało się, że spadła, jednak po chwili zrozumiał, że czołga się po dachu, najwyraźniej starając się pozostać jak najbardziej niezauważoną.
Korzystając z nieuwagi idących przed nim osób, machnął ręką krótko, dając Mirze znać, iż nie musi dalej go śledzić. Mimo że nie pozbył się jeszcze kłębiących się w nim obaw, zdecydował, że jakoś sobie poradzi sam. Zawsze może spróbować jakoś zaimprowizować.
Czarna sylwetka oderwała się od dachówek, po czym wstała, przybierając już własną postać. Dziewczyna najwyraźniej uznała, że dalsze ukrywanie się nie ma sensu. Uśmiechnęła się ciepło, starając się dodać mu otuchy, która teraz była mu tak bardzo potrzebna.
- Hej, młody! Idziesz? – usłyszał przed sobą chłopak.
Warren zerknął po raz ostatni na twarz przyjaciółki, po czym dołączył do reszty.
Jakoś sobie poradzi.
*
Odnalezienie karteczki o zaskakującej treści w obłożonej klątwą księdze, wśród magów, którzy pozostali w gildii zapanowało wielkie poruszenie. Ci, którzy dobrze czuli się w bibliotece, wśród licznych woluminów i nie przerażała ich wizja przekopania się przez tony opasłych roczników i kronik, na polecenie Mistrza natychmiast udali się na poszukiwania jakichkolwiek dodatkowych informacji. Właśnie z tego powodu między innymi Levy wraz z Lucy w roli pomocnicy, zostały jak na razie stracone dla towarzystwa, niemal nie wychodząc z ogromnego pomieszczenia zapełnionego w całości regałami i książkami.
Reszta natomiast, która najpewniej stanowiłaby przeszkodę przy wykonywaniu zadania, oraz ogromne zagrożenie dla wszystkich znajdujących się w bibliotece papierów, snuła domysły, oraz planowała kolejne wyprawy, mające na celu dalsze zbieranie informacji o Cieniu Ducha. W tym przypadku bardzo przydawała się współpraca między gildiami – zaprzyjaźnione grono ich mistrzów stworzyła coś w stylu bazy danych, w której znajdowało się wszystko, czego tylko udało się dowiedzieć. Znalezioną karteczkę, zabezpieczoną wszystkimi możliwymi zaklęciami, oglądało już parę osób spoza gildii, także prowadząca badania nad tożsamością Arcymaga. Innymi słowy, niektórym magom praca paliła się w rękach, prowadzącym różne dociekania na ten temat, oczywiście za plecami wszystkich możliwych członków Cienia Ducha.
W tej sytuacji, Juvia nie miała zbyt wiele do roboty.
Wprawdzie Makarov powierzył jej misję zorientowania się, kto przychodzi i wychodzi z magnolskiego ratusza, aczkolwiek po dwóch godzinach wpatrywania się we wrota budynku, oraz siedzenia na wyjątkowo niewygodnych dachówkach jednego z okolicznych budynków, czarodziejka czuła się już nieco znużona. Wiedziała, że każda informacja może być dla gildii istotna, jednak bardzo trudno było jej się skupić na zadaniu.
Juvia tęskniła za paniczem Grayem.
Wprawdzie nawet podczas przebywania z nim w jednym pomieszczeniu nie miała zbyt wielu okazji do rozmowy z nim, lub spędzenia razem choćby odrobiny czasu – jej wybranek zwykle uciekał kiedy tylko pojawiała się obok ale… Wtedy mogła chociaż na niego patrzeć, zachwycać się jego nieprzeciętną urodą i marzyć, że kiedyś ten przystojniak będzie należał tylko i wyłącznie do niej… Wszystko było lepsze od konieczności przebywania z dala od niego, na dodatek pozwalając mu na swobodne flirty z jej rywalką, Lucy. Na samą myśl o tym, Juvię szlag jasny trafiał. Ach, dlaczego panicz Gray nie mógł zwrócić na nią choć trochę swojej uwagi?!
Biedna, nieszczęśliwa czarodziejka, nie potrafiła przyjąć do wiadomości licznie powtarzanych, wykrzykiwanych, lub przekazywanych w jeszcze inny sposób faktów, iż między Magiem Lodu a blondynką nie ma nic kompletnie, a powodem jego ucieczek jest chore zachowanie Kobiety Deszczu w jego towarzystwie. Ślepo zadurzona i zapatrzona w swojego ukochanego dziewczyna nadal trwała wśród swoich wyobrażeń.
Rozważania te musiały w końcu doprowadzić do nieszczęścia. Wykonując w trakcie snucia przemyśleń wiele gwałtownych i nieprzewidywalnych ruchów, Juvia nie miała szans utrzymania się na dachu w pozycji pionowej. Wiadome jest bowiem, od dawna zresztą, iż dachy, mimo że nie służą do siedzenia, utrzymują uprzejmie swoich gości do chwili, w której zaczynają oni rzucać się jak dzikie zwierzę w klatce. W takiej sytuacji, nawet najbardziej wyrozumiały i cierpliwy dach nie jest w stanie zrobić nic, by zapobiec rychłemu upadkowi gościa.
Czarodziejka miała jednak na tyle szczęścia i rozumu, by zamienić się wcześniej w figurę stworzoną tylko i wyłącznie z wody, która po utracie swoich kształtów, spłynęła spokojnie po spadzistej powierzchni, by później na ulicy przyjąć formę kałuży.
Obolała Juvia, przeklinając swoją głupotę, już miała przemienić się z powrotem w istotę ludzką, kiedy jej uwagę przyciągnęły głośne kroki, nadchodzące od strony uliczki, na której właśnie leżała w postaci mokrej plamy. Nie miała możliwości zobaczenia, kto nadchodzi – kiedy jednak obie postaci (po liczbie tupnięć poznała, iż muszą być to dwie osoby) przeszły tuż obok, obie sylwetki odbiły się w wodzie, ukazując czarodziejce ich wygląd. Osoba idąca z przodu była brązowookim brunetem, ubranym w strój charakterystyczny dla Cienistych, o barwie ciemnego fioletu. Podążająca za nim dziewczyna przewyższała go wzrostem. Limonkowy kolor jej niezbyt długich włosów, oraz złociste oczy kazały Juvii sądzić, iż ma do czynienia z dziewczyną, z którą wcześniej walczył Natsu. Jej strój sugerował, iż raczej nie należy do sekty – szare obcisłe spodnie, czarne, wysokie buty oraz czarna koszula, z narzuconą na to kamizelką nadawały jej raczej buntowniczy wygląd. Nie mówiąc już o minie, która sugerowała, że gdyby nie wyjątkowe opanowanie właścicielki, najbliżej stojąca osoba stałaby już w kolejce do przewozu na drugą stronę Styksu.
- Masz do mnie jakąś sprawę? – spytał chłopak. Czarodziejka w swojej obecnej formie nie mogła go zobaczyć – nie mogła też się przemienić, gdyż przechodzący nadal stali w uliczce.
- Być może. – usłyszał opryskliwą odpowiedź. – Choć bardziej do twojej siostry – czarownicy…
Na chwilę zaległa cisza.
 - Czego od niej chcesz, świnio? – rozbrzmiał po raz kolejny głos Cienistego. Tym razem był twardy i groźny na swój sposób.
- Na pewno wolisz o tym rozmawiać tutaj? – zapytała dziewczyna ironicznie. – Jeszcze nas ktoś zobaczy i znowu będziesz musiał tłumaczyć się siostruni ze swojego zachowania…
Mimo, że nie mogła zobaczyć żadnego z nich, Juvia czuła, że walka już wisi w powietrzu. Siostra, o której mówiła Awesz vel Abes (Natsu jakoś nie potrafił podać jej imienia) musiała być kimś ważnym w życiu chłopaka, że tak zdenerwowały go słowa wypowiadane przez wspólniczkę.
- Niech będzie. – rozbrzmiały suche słowa, wypowiedziane przez Cienistego, który jakimś cudem opanował swój gniew. – Dokończymy to w ratuszu. Chyba że się boisz, zawsze możesz się wycofać – po tym, jak wycisnę z twojego plugawego ciała wyjęczane słowa przeprosin.
- Chyba śnisz. – głos dziewczyny nadal pozostawał spokojny. Groźby chłopaka nie zrobiły na niej żadnego wrażenia.
Znowu kroki. Tym razem oddalające się stopniowo, aż wreszcie ucichły zupełnie. Juvia przeczekała jeszcze parę minut, po czym rozpoczęła swoją przemianę z powrotem w człowieka. Po krótkiej chwili siedziała na ziemi, a po wodzie nie było nawet śladu.
Dziewczyna szybko zerknęła na ratusz – drzwi właśnie zatrzaskiwały się za fioletową szatą.
*
Freed nie był słabeuszem.
Gdyby nie to, nigdy nie miałby szansy na pozostanie w drużynie z Laxusem, który cenił sobie jedynie ludzi silnych. Właśnie dzięki swojej sile mógł tworzyć wraz z Evergreen i Bixlowem Raijinshuu, które nadal pozostawało w czołówce magów w Fairy Tail. Stale rozwijał swoją magię, starając się dorównać swojemu przyjacielowi i przywódcy, zwłaszcza teraz, kiedy ten został wygnany. Wiedział, że nie jest słaby.
Więc dlaczego nie potrafił poradzić sobie z dwoma Cienistymi?
Walka trwała już od dobrych kilkunastu minut. Freed musiał przyznać, iż nagły atak zaskoczył go. Możliwe, że przyzwyczaił się do biernej postawy członków sekty i stracił czujność. Niemożliwe jednak, by na rozległych polach poza miastem nie zauważył dwóch ubranych na ciemnozielono postaci. Jakimś cudem udało im się go podejść i zaatakować od tyłu. W jaki sposób – tego nadal nie wiedział. Ważniejsze, iż już na samym początku zdawało się, iż całe szczęście odwróciło się od maga. Nie potrafił ocenić, czy było to spowodowane magią, którą posługiwali napastnicy – dość, że niemalże wszystkie jego ciosy chybiały, a on sam miał poważne problemy z poruszaniem się. Na jego drodze wciąż pojawiały się kamienie, o które się potykał, krzaki, na które wpadał, a ilekroć udawało mu się namierzyć jednego z przeciwników, po sekundzie stał tam już nie on, ale drzewo. Cała walka zdawała się być absurdalna i nierówna.
„Co się ze mną dzieje?” zapytał siebie przywódca Raijinshuu w myślach. Sytuacja irytowała go coraz bardziej, zwłaszcza że wrogowie przeszli od obrony do walki bezpośredniej, w której to znowu okazali się być całkiem dobrzy. Zdenerwowany Freed skupił się na jednym z napastników, starając się dostrzec jego słabe punkty. W tym samym momencie postać poruszyła wargami, szeptając jakieś niedosłyszalne słowa. Klejnot w jego naszyjniku zajaśniał fioletowym blaskiem, a mag Fairy Tail znalazł się jedną nogą w bagnie. Nie zwrócił jednak na to uwagi, zaskoczony swoim odkryciem – Cieniści stale zmieniali otoczenie wokół niego! Używali w tym celu jakiejś magii o niezrozumiałym jak na razie działaniu i lacrym. Tak – klejnoty noszone jako ozdoba były w rzeczywistości kryształami wzmacniającymi moc magiczną właściciela. Zrozumiał to jedynie dzięki temu, iż napastnik użył magii tuż obok – nieużywana lacryma wydawała się być zwykłym kamieniem szlachetnym, oraz nie posiadała żadnej charakterystycznej aury.
Teraz, kiedy wiedział wreszcie z czym walczy, był w stanie postarać się bardziej, zmieniając taktykę. Używając run zastawił kilka szybkich do rozpisania pułapek, dezorientując przeciwnika i dając sobie czas na zaplanowanie kolejnego ruchu. Wreszcie mógł pokazać cały kunszt maga Fairy Tail, jednego z członków drużyny Raijinshuu. Szala zwycięstwa zdawała się przechylać na jego stronę.
- To nic nie da. – usłyszał głos jednego z Cienistych. Był wysoki i delikatny, jakby dziecinny. Freed dopiero teraz mógł przyjrzeć się dokładniej używającej go kobiecie. Sprawiała wrażenie uroczej wróżki – duże, niebieskie oczy, drobna twarz  oraz okalająca ją burza złocistych loków – wszystko wyglądało tak niewinnie, za wyjątkiem spojrzenia. Mówiło ono, iż jego właścicielka przyzwyczajona jest do otrzymywania tego, czego chce.
- Nie wygrasz z wiarą. – powiedziała druga postać. Także kobieta – jednak zdecydowanie różniąca się od towarzyszki. Czerwone włosy oraz zielone oczy sprawiały niesamowite wrażenie. Ostrze rysy twarzy, oraz śmiałe spojrzenie sugerowały każdemu, kto miał okazję je zobaczyć, iż z tą osobą lepiej jest nie zadzierać. – Za nami stoi Wyrocznia.
- Obawiam się, że jesteście w błędzie. – stwierdził Freed, przyjmując pozycję do walki. – Nie mam najmniejszego zamiaru dać wam wygrać.
- Nic nas to nie obchodzi.
- My nie przegramy.
Dosłownie sekundę później, obie dziewczyny odrzuciły płaszcze, mając najwyraźniej na celu zdezorientowanie przeciwnika. Ich ruchy były szybkie i płynne, Freed jednak doskonale je widział. Przygotował się do ataku. Miał zamiar pokonać obie naraz, jednym ze swoich najsilniejszych zaklęć.
Nie zdążył.
Poczuł dwa silne ukłucia w boki. Ból był tak nagły i gwałtowny, że chłopakowi głos uwiązł w gardle. Nie potrafił nawet krzyknąć. Nie wiedział jakim cudem przeciwniczki znalazły się nagle za jego plecami. Spojrzał w stronę miejsca, w którym je widział po raz ostatni – teraz leżały tam jedynie dwa porzucone płaszcze.
- Mówiłam ci. – szepnęła mu do ucha dziewczyna o złotych włosach, wyjmując z ciała maga sztylet. – Nie pokonasz nas. – krew szybko zaczęła płynąć z rany, brudząc mu płaszcz i koszulę.
- Od początku tej walki – zaczęła druga, robiąc dokładnie to samo, co towarzyszka. – jej wynik był przesądzony.
Freed padł na kolana. Pomijając ból pochodzący z obydwu głębokich ran, oraz osłabienie z powodu utraty krwi, mag czuł, jakby ktoś powoli i systematycznie pozbawiał go sił. Pociemniało mu przed oczami, a ręce odmówiły posłuszeństwa i czarodziej upadł na trawę.
„Trucizna…?” przeszło mu przez głowę. Nie był w stanie zobaczyć czegokolwiek, ale wiedział, iż napastniczki stoją tuż obok, przyglądając się jego porażce. To było nawet gorsze od bólu.
„Jestem żałosny” powiedział w myślach, przywołując obraz Raijinshuu. Nie był nawet pewien, czy kiedykolwiek zdoła im jeszcze spojrzeć w oczy. „Wybacz, Laxus…”
Nie było stać go na nic więcej. Stracił przytomność.
*
Avis właściwie nie wiedziała, dlaczego przyczepiła się akurat do Gary’ego. Złość na jego siostrę dosłownie zżerała ją od środka, powodując, iż była niemalże jak tykająca bomba zegarowa, ale nie oznaczało to, że miała ochotę mścić się na bracie tej czarownicy. Zabójczynię interesowało tylko to, gdzie może ją znaleźć i jak szybko skręcić jej kark za tę truciznę, którą ją nafaszerowała. O tyle dobrze, że miała ona jaką taką odporność na podobne specyfiki – straciła przytomność jedynie na parę minut. Co działo się przedtem – nie pamiętała. Miała jedynie nadzieję, że nie nagadała komuś jakichś głupstw, od których może nabawić się problemów. Już samo to, że był jakiś świadek jej bezsilności, doprowadzało ją do białej gorączki – bluza, pod którą się obudziła, tylko to potwierdzała. Nie miała pojęcia, po co zabrała ją ze sobą, zamiast porzucić na miejscu, lub w którymś z okolicznych śmietników. Zwyczajnie nie miała czasu się nad tym zastanawiać.
Także teraz, gdy po krętych schodach schodziła za Silniejszym do podziemi ratusza, jej myśli zajmowało tylko jedno – jak najszybciej wycisnąć z niego, gdzie podziewa się ta cholera, jego siostra. Nic innego jej nie interesowało. Nie potrafiła zdzierżyć myśli, że ktoś załatwił ją tak gładko.
Dotarli do dużej, pustej sali, która kiedyś musiała służyć za miejsce obrad. Panowała w niej martwa cisza – słychać było jedynie głuchy odgłos ich kroków. Gary zatrzymał się gdzieś pośrodku pomieszczenia i odwrócił, mierząc wzrokiem przeciwniczkę stojącą parę metrów dalej.
- A więc? – powiedział nagląco. W jego głosie słychać było gniew. – Masz mi coś do powiedzenia?
- To moja kwestia. – stwierdziła kpiąco Avis, opierając rękę na biodrze. – Jestem tu tylko po to, żeby dowiedzieć się, gdzie mogę znaleźć tę cholerę, twoją siostrę.
- Masz jakiś problem? – zapytał mocno zdenerwowany mag. Jego oczy ciskały gromy, a całe jego ciało wydawało się jedynie czekać na sygnał do ataku.
- Ja? Ależ skąd. – odpowiedziała tamta. – Ale ona najwyraźniej tak. Ze mną.
- Dziwisz się? – odparł tamten sarkastycznie. – Nadal jestem pełen podziwu dla jej opanowania, że jeszcze nie próbowała cię zabić. Takie ścierwo psuje jej więcej krwi niż gildyjni.
- No to możesz już przestać się zachwycać, panie bracie młodszy. – uświadomiła go Zabójczyni, patrząc groźnie. – Bo zaledwie wczoraj nafaszerowała mnie jedną z tych swoich specyfików. Mam szaloną ochotę obić za to jej piękną twarzyczkę, więc pytam jeszcze raz – Gdzie ona jest?
- Chyba nie łudzisz się, że ci powiem. – zaśmiał się Gary. – Sama za nią węsz. Tak robią psy, nie wiedziałaś, suko?
Avis zaatakowała pierwsza. Była przyzwyczajona do obelg i obraźliwych odzywek (sama często mieszała się w kłótnie i potyczki słowne), jednak ten uśmiech, ta pogarda, tego już było za wiele.
Silniejszy w pełni zasługiwał na swój tytuł. Ciskał zaklęciami na prawo i lewo, w walce wręcz też nie był najgorszy. Dziewczyna musiała przyznać – był całkiem niezłym przeciwnikiem. Jego Magia Blokady była o tyle kłopotliwa, iż zmuszała zabójczynię do skakania niemalże po całej sali. Chwila nieuwagi i jedna z barier mogłaby ją uwięzić, przekreślając wszelkie szanse na wygraną. Choć nie oznaczało to, że Gary’emu było łatwiej, o nie! Też musiał się nieźle nagimnastykować, robiąc uniki przed jej sztyletami i łańcuchami, o nożach nie mówiąc. Także miał problem, gdy Avis zabrała mu zdolność widzenia czegokolwiek. Ogólnie rzecz ujmując, walka była bardzo wyrównana i nic nie przepowiadało jej szybkiego końca.
- Zgłupieliście do reszty? – usłyszeli nagle, kiedy oboje przystanęli na chwilę, by złapać oddech. W wejściu stała niska dziewczyna z burzą kruczoczarnych loków i o stalowoszarych oczach, rzucających zimne, bezwzględne spojrzenia. Zabójczynię krew zalała na sam jej widok.
- Ty… - wysyczała, szykując się do ataku.
- Możesz się ruszać? – stwierdziła obojętnie tamta. – A sądziłam, że pozbędę się ciebie na dobry tydzień.
- Przykro mi bardzo, że cię rozczarowałam. – odpowiedziała dziewczyna, przez zaciśnięte zęby.
Siostra Gary’ego nie zwróciła uwagi na jej wściekłość. Zawróciła się natomiast do brata:
- Wyżsi cię szukają. Przydałbyś się na coś, zamiast bawić się tutaj z jakimiś śmieciami piątej kategorii. Na to ścierwo nie ma sensu nawet sił tracić.
- Ojej, a truciznę to już warto? – wtrąciła się Avis, powstrzymując się już ostatkiem sił.
Stella spojrzała na nią pogardliwie.
- Warto przynajmniej próbować się ich pozbyć najprostszym możliwym sposobem. – powiedziała. – Ale niestety, takie cholery jak ty trzymają się życia jak kretyni, nie rozumiejąc, iż dla nich nie ma tu już miejsca.
Zabójczyni rzuciła się na nią z wściekłością. Zanim jednak dosięgła dziewczyny, przed nią wyrosła kamienna ściana, wysuwająca się z podłogi. Klnąc jak szewc, odbiła się od niej wylądowała z powrotem na posadzce. Gary stał z wyciągniętą ręką. Jego mina była nieustępliwa.
- Nawet jej nie tkniesz.
- Nie ma to jak braterska miłość. Aż mnie mdli.
Stella zdawała się być tego samego zdania.
- Nie pajacuj. – przykazała bratu, marszcząc brwi. Przez jej gardło nie przeszło nawet słowo podziękowania. – I chodź.
- Tak jest.
- Łudzicie się, że pozwolę wam odejść ot tak? – przypomniała o swojej obecności Avis. Wściekłość znowu wezbrała się w niej z ogromną siłą.
- Oczywiście. – stwierdziła przeciwniczka, patrząc na nią kpiąco. – W końcu jesteśmy twoimi przełożonymi…
Zabójczyni patrzyła nienawistnym wzrokiem za odchodzącymi. Jak ona tych wszystkich debili nienawidziła.

3 komentarze:

  1. Freed nie umrze prawda??? Nie możesz mi tego zrobić!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda tylko, że te literki są takie małe. Bardzo kiepsko się czyta... Ale fabuła świetna :). Wyjaśnisz w końcu co to za dziewczynka???

    OdpowiedzUsuń
  3. Freed! *napis na czole ,,sadystka"* on nie umrze? Prawda? *błagalny wzrok*

    OdpowiedzUsuń