Strażnicy
nadal tam byli.
Czający
się za węgłem jednego z budynków w pobliżu pałacu Eve wyjrzał ostrożnie, rzucając
krótkie spojrzenie na siedzibę, która jeszcze do niedawna była symbolem władzy
królewskiej. Teraz, kiedy wszyscy Cieniści poznikali z ulic, podkradanie się i
obserwacja była jeszcze trudniejsza niż przedtem. Nie można już było działać
pod przykrywką członkostwa w Cieniu Ducha - jeden, samotny patrol, który nie ma
o niczym pojęcia i non stop krąży wokół jednego miejsca wzbudziłby zbyt wiele
podejrzeń. Tej wymówki można by użyć tylko jeden raz - kiedy już wszystko
związane z dotarciem do rodziny królewskiej będzie ustalone, a cały plan
obmyślony. Do tej pory należało radzić sobie bez tego. Magicznie ukryte rysy
oraz znaki gildii i jak najmniej rzucające się w oczy ubrania musiały
wystarczyć. Chociaż i tak większość próbowała radzić sobie na inne sposoby -
przebiegając chyłkiem, ukrywając się. Żaden kamuflaż nie dawał stuprocentowej
pewności, że nie zostanie się odkrytym.
Jeden
z gwardzistów poruszył głową, odwracając się w stronę ukrytego chłopaka. Ten
cofnął się natychmiast, modląc się w duchu, by ten go nie zauważył. Teraz cała
grupa wysłana na zwiady do Krokusu musiała działać pojedynczo, a to znacznie
zmniejszało możliwości obrony. Dla niepoznaki Eve wszedł do pierwszego lepszego
sklepu, starając się nie rozglądać się dookoła. Nigdy nie wiadomo gdzie mogą
czaić się szpiedzy.
-
Witam pana - wysoki, radosny głos wytrącił go z zamyślenia i spowodował, że
niemalże podskoczył w miejscu. Dopiero po chwili zorientował się, że wszedł do
kawiarenki, a właścicielka tego wibrującego sopranu to nie kto inny, jak
uśmiechnięta, ubrana w dziwnie falbaniasty fartuszek kelnerka.
Uspokojony
nieco mag pozwolił się doprowadzić do stolika, po czym zamówił pierwszą lepszą
pozycję z podanej mu karty, puszczając przy tym oko do kelnerki. Była całkiem
ładna, a spięte w luźny, przerzucony przez ramię warkocz blond loki sprawiały
naprawdę urocze wrażenie. Eve postanowił, że po tym wszystkim wróci tu jeszcze
kiedyś - może zechce być jego starszą siostrą.
W
oczekiwaniu na zamówienie, chłopak zlustrował pomieszczenie uważnym spojrzeniem.
Teraz, prawie miesiąc po całej "rewolucji" jak to ludzie lubili
nazywać, bojowe nastroje i zamieszki w stolicy nieco ucichły. Życie mieszkańców
wróciło do normy, ponaprawiano nawet niektóre zniszczenia poczynione przez
wzburzoną ludność. Na chwilę obecną zostawiono dawnego króla w spokoju, a
przynajmniej jego pałac. Niewykluczone jednak, że była to jedynie cisza przed
burzą. Aż dziw, że ta kawiarnia się uchowała.
"Gdzie
jesteś?" - w głowie maga rozległ się głos Warrena. Najwyraźniej on również
był na zwiadach. Od kiedy byli zmuszeni się rozdzielić, Eve nie widywał go zbyt
często.
"Jakaś
kawiarnia przy pałacu" odpowiedział szybko, dla niepoznaki udając, iż jest
niesamowicie zainteresowany widokiem za oknem. - "Wszystko w porządku, tak
myślę".
"U
mnie też" - mimo że chłopak nie był w stanie usłyszeć głosu przyjaciela na
żywo, wiedział, iż jest on trochę niespokojny. Najwyraźniej samotne patrole nie
przypadły mu do gustu. - "Jaka kawiarnia? Nie bardzo kojarzę coś takiego w
pobliżu pałacu."
Zanim
Eve zdążył odpowiedzieć, chociażby w myślach, jego uwagę przykuło coś innego.
Oszklone drzwi do lokalu otworzyły się nagle i do środka weszły dwie,
wyglądające cokolwiek dziwnie postaci. Ich wygląd sprawiał wrażenie, jakby obie
z wchodzących dziewczyn swoim ubiorem chciały powiedzieć "Tak, to my!
Jesteśmy z Cienia Ducha, jesteśmy magami, jesteśmy podejrzane! Lepiej od razu
miej się na baczności, bo nie weszłybyśmy tu ot tak!". Fioletowe,
charakterystyczne dla ludzi z Pionu Bojowego sekty peleryny miały wyhaftowane na
plecach symbole organizacji. Okrywały one tylko ramiona właścicielek - z przodu
spięte były broszami ozdobionymi fioletowymi kryształami - lacrymami. Pod
spodem widać było przytroczone do pasa sztylety. Jeśli chłopak był wcześniej
spokojny, to pożegnał się z tym stanem właśnie w tej chwili.
"Eve,
jesteś tam?" głos Warrena znowu pojawił się z jego głowie. - "Jaka
kawiarnia? W okolicach pałacu nic nie ma, wszyscy się powynosili".
Na
skroniach maga pojawił się dziwny pot. Obie dziewczyny jak na komendę spojrzały
prosto na niego. Jedna z nich przypominała aniołka - miała niezbyt długie,
jasne, kręcone włosy i niebieskie oczy. Na twarzy jednak nie było widać
uśmiechu, tylko pełen zdeterminowania wyraz. Jej towarzyszka miała czerwone,
sięgające pasa włosy i jadowicie zielone oczy.
"Po
prawej stronie?" - zapytał w myślach Eve, myśląc gorączkowo.
"Niedaleko głównego wejścia?"
"Puste
budynki" - otrzymał odpowiedź niemalże natychmiast. - "Żadnej
kawiarni."
Z
chwilą zarejestrowania tych słów, otoczenie maga diametralnie się zmieniło. W
ciągu kilku sekund zniknęły oszklone drzwi, lada oraz kilka stolików wraz z
krzesłami. Nie było też uśmiechniętej kelnerki. Zanim się obejrzał, siedział na
brudnej, drewnianej skrzyni w kompletnie pustym, białym pomieszczeniu z kwadratowymi
dziurami zamiast okien - jakby przeniosło go do dopiero budowanego domu. Wraz z
nim znajdowały się tu jeszcze dziewczyny, które weszły tu przed chwilą.
"Eve?"
- usłyszał zaniepokojony głos. Nie odpowiedział jednak, tylko wstał powoli, nie
spuszczając wzroku ze stojących przy wejściu Cienistych. One również patrzyły
na niego nieustępliwym wzrokiem.
-
Przestało działać - odezwała się pierwsza, obrzucając pokój krótkim spojrzeniem
niebieskich oczu. Jej głos był wysoki, dziecinny. Z chwilą jej odezwania się, w
głowie Eve otworzyła się klapka. Dokładnie tak samo opisywał Freed ludzi,
którzy zaatakowali go krótko po rewolucji. Dwie dziewczyny posługujące się
dziwną magią. Nawet on, członek Raijinshuu nie był w stanie ich pokonać. Jako
członek Blue Pegasusa, Eve wierzył w swoje siły. Wierzył jednak, że nie będzie
łatwo.
-
To wy zaatakowałyście Freeda - odezwał się, ustawiając się w pozycji bojowej.
Musiał być gotowy na natychmiastową obronę. - Wtedy na polu.
-
Nie pamiętam nikogo o imieniu Freed - głos drugiej z przybyłych był skrzekliwy.
Był jak dźwięk jaki wydają jeżdżące po tablicy paznokcie. Tak samo irytujący,
tak samo nie do zniesienia.
-
Gildia Fairy Tail - odezwał się znowu Eve, przyglądając się jej spod
zmarszczonych brwi. - Zaatakowałyście go.
-
Pamiętasz imiona wszystkich, z którymi walczyłeś? - Zapytała pierwsza,
przekrzywiając głowę. - Jesteś z gildii, pewnie było ich dużo, prawda? Mnóstwo
ludzi stojących ci na drodze, istniejących tylko po to, żebyś mógł ich pokonać
i osiągnąć swój cel. Czy każda wasza praca na tym nie polega? - zakończyła,
wzruszając ramionami. Jej wyraz twarzy nie zmienił się nawet odrobinę, podobnie
jak mina jej towarzyszki. Obie zachowywały się jakby cała sytuacja obchodziła
je tyle, co zeszłoroczny śnieg.
Eve
myślał gorączkowo, próbując przejrzeć magię, jaką się posługiwały. Iluzja? Ale
czy wobec tego nie działałaby również na innych ludzi? Wszyscy ludzie, jakich
widział wtedy w kawiarni zniknęli wraz ze słowami Warrena. "Żadnej
kawiarni" - wtedy wszystko zaczęło znikać. Jednak na czym opierało się to
wszystko? Freed nie był w stanie udzielić zbyt wielu informacji, przez
późniejsze wydarzenia jego wspomnienia się zatarły. Wspominał coś o zmianach
otoczenia. Ale czy to możliwe, by tak niezauważalnie wpływać na siły natury
wokół przeciwnika? Te wszystkie myśli przelatywały mu przez głowę, podczas gdy
obie dziewczyny wpatrywały się w niego wciąż w ten sam sposób. Nie atakowały,
czekały. Głos Warrena zamilkł, pewnie zrezygnował już z prób kontaktu z nim.
-
Kim jesteście? - zapytał wobec tego, robiąc krok do tyłu. W przypadku użycia
Magii Śniegu dystans działał na jego korzyść. - Jesteście z Cienia Ducha,
prawda?
-
Skoro wiesz, to po co się pytasz? - upomniała go dziewczyna o wyglądzie wróżki,
poprawiając pelerynę na ramionach. - Swoją drogą, ten strażnik musiał cię
nieźle przestraszyć. Wszedłeś i nawet nie wiedziałeś gdzie. Od szpiega wymaga
się trochę więcej czujności, prawda?
Eve
oblał zimny pot. Wiedziały?
-
Ty i twoi przyjaciele od jakiegoś czasu kręcicie się tutaj i za nic nie można
was wykurzyć - nieprzyjemny dla ucha skrzek znów rozległ się w pomieszczeniu. -
Całe to szpiegowanie żałośnie wam szło, pewnie dlatego góra nie zwracała na was
uwagi. Wyrocznia również nie wydała rozkazu usunięcia was, więc dawaliśmy wam
spokój.
-
Ostatnio jednak stwierdziła, iż w sumie to nie wiemy do jakich informacji
mogliście dotrzeć, a kilka niewiadomych nie powinno krążyć po tak ważnym dla nas
mieście - kontynuowała pierwsza. - Było nam tak wstyd, że nie zorientowałyśmy
się wcześniej, że byłyśmy gotowe wyciąć sobie oczy jako pokutę dla naszej ślepoty.
W
ustach dziewczyny, która wyglądała niemalże jak dziecko brzmiało to cokolwiek
groteskowo. Chociaż najbardziej absurdalne było to, iż najwyraźniej mówiła ona
poważnie.
-
Stwierdziła? - Eve otworzył szeroko oczy. Dotychczas Wyrocznia występowała
zawsze jako czczone bóstwo, nie jako przywódczyni panującej organizacji. Nikt z
Cienistych nie wyrażał się o niej też jako o dowódcy wojskowym. Skąd ta nagła
zmiana.
-
Naprawdę uważasz, ż byle kto może widywać się z Wyrocznią? - od tego głosu
mogły pęknąć uszy. Był nie do zniesienia. - Hill przekazuje nam jej rozkazy. Od
pewnego czasu jest jedyną dopuszczoną do niej osobą.
Chłopak
nie miał pojęcia kim jest ów tajemniczy Hill. Należałoby zrobić wywiad, być
może magowie z innych gildii się z nim zetknęli. Jeśli okazałoby się, że to on
obecnie dzierży władzę...
-
Jedno pytanie - odezwał się ponownie. - Jestem waszym wrogiem. Nie wyglądacie
na tak mało bystre, by wyjawiać wszelkie informacje dowolnie wybranej osobie.
-
Dostałyśmy polecenie zdobycia informacji na wasz temat - anielska dziewczyna
zrobiła krok w jego stronę. - W sumie nadal nie znamy waszych twarzy.
Mag
odetchnął w duchu. Tyle dobrego, że nie wiedzą jeszcze wszystkiego.
Najwyraźniej nawet najsłabszy kamuflaż na coś się przydaje. Mogli widzieć
nieznane osoby krążące w strojach Cienia Ducha po Krokusie, jednak nie byli w
stanie przejrzeć nałożonych na nie zaklęć.
-
Niemniej - odezwała się znowu blondynka. Kiedy jednak Eve powtórnie na nią
spojrzał, na jej miejscu nie zobaczył nic oprócz pojedynczej cegły. Prawie
sekundę później poczuł silne kopnięcie w plecy, które posłało go na
przeciwległą ścianę. - Plan nie zakładał puszczenia cię żywego.
Mag
podniósł się chwiejnie, zaciskając zęby. Miał rozcięty łuk brwiowy - z otwartej
rany sączyła się krew. Udało mu się jakoś stanąć na nogi i ponownie przybrać
pozycję.
Był
kretynem, nie dało się ukryć.
Na
co on czekał, na gwizdek?
*
-
Lucuś, uważaj, bo spadniesz! - Z przepływającej gondoli dało się słychać
wołanie znajomych mężczyzn. Lucy odwróciła się do nich i pomachała im ręką.
Słyszała to ostrzeżenie na tyle często, że zdążyła się już do niego
przyzwyczaić. Czasem jak wracała do domu spacerując po murku i nikt nie zwracał
jej uwagi jakie to niebezpieczne, czuła się niemalże nieswojo.
Nie
musiała się spieszyć. Wyszła z domu wystarczająco wcześnie, by zdążyć na
umówioną godzinę i mieć jeszcze piętnaście minut w zapasie. Znając Natsu i tak
się spóźni, więc nie miała powodów do obaw. Mogła w spokoju oddać się
rozmyślaniom na temat misji, jaka ją czekała - pierwszej od bardzo dawna i na
dodatek przywołującej niezbyt miłe wspomnienia. Najchętniej oddałaby ją komukolwiek
- Gray z pewnością zająłby jej miejsce z dziką chęcią, jednak Mistrz
stwierdził, iż jej uczestnictwo jest absolutnie niezbędne.
Ona,
Natsu, Happy i Levy wybierali się do Kamieniołomu.
Ich
zadaniem miało być przebycie podobnej trasy jak Drużyna Natsu podczas zadania
sprzed miesiąca. Tym razem jednak ich celem miało być odnalezienie Wyroczni
i... No właśnie, czego? Czegoś, co kontrolowało lacrymy w koronach i
naszyjnikach wszystkich Cienistych. Erza utrzymywała, że coś z tak niesamowitą
mocą musi być wystarczająco duże, by pomieścić tak wielką siłę. Chociaż to
wszystko i tak były tylko luźne spekulacje - nikt z nich tak naprawdę nie
wiedział, czy lacrymy Cienistych są tak naprawdę kontrolowane. Za pewien
argument można by przyjąć fakt, iż Cieniści są w stanie połączyć moc swoich
lacrym ale i tak nie było to wystarczające. Potrzeba było im konkretów - co to
jest, jak z tym walczyć i jak się tego pozbyć. A by zdobyć te wszystkie
informacje, należało się udać do samej bazy wroga - Kamieniołomu.
Kiedy
Lucy usłyszała o tym po raz pierwszy w gildii, za nic nie mogła pojąć, dlaczego
Makarov wybrał właśnie ją. Nie była specjalnie silna - w konkurencji z Natsu
czy Grayem nie miałaby najmniejszych szans. Nie była też specjalnie
wykształcona - uczestnicząca także w misji Levy przewyższała ją w tej materii
kilkakrotnie. Dodatkowo miejsce ich wyprawy miało być wyjątkowo niebezpieczne,
niczym wkraczanie do paszczy lwa. Według dziewczyny, Erza, Gray albo nawet
Laxus o wiele lepiej sprawdzili się w tej roli. Mistrz jednak nie chciał o tym
słyszeć.
-
"Wierzę w ciebie, Lucy" - mruczała do siebie czarodziejka Gwiezdnych
Duchów, idąc jedną z głównych ulic. - "Znam twoją siłę, poradzisz sobie,
Lucy". "Jesteś silna, możesz to zrobić, Lucy". "Nie ma się czego bać, Lucy"...
Gdyby nie było, to bym się nie bała! - stwierdziła ze złością, podnosząc nieco
głos. Rozkładający do skrzynek warzywa sklepikarz spojrzał na nią ze
zdziwieniem. Nie od dziś było wiadomo, że Fairy Tail składa się z samych
wariatów i ekscentryków, ale żeby tak na środku ulicy gadać do siebie. - Jak
chcą kogoś silnego, to niech wezmą Erzę! Albo Graya! Albo kogokolwiek innego!
Ale nie! Nic tylko "Wierzę w ciebie, Lucy"! - zakończyła, ciskając w
Bogu ducha winnego sklepikarza rozzłoszczonym spojrzeniem. Ten wzruszył ramionami
z bezradną miną i zniknął wewnątrz lokalu, zostawiając czarodziejkę i jej
niewidzialnego rozmówcę samych.
-
Ja też w ciebie wierzę, Lucuś! - rozległ się wesoły głos. Poczuwszy lekkie
klepnięcie w ramię, dziewczyna odwróciła się; za nią stała uśmiechnięta Levy z
narzuconym na ramię wypchanym plecakiem.
-
Ty też? - jęknęła Lucy zrezygnowana, zwieszając ręce w geście rezygnacji. Nawet
od własnej przyjaciółki nie mogła się spodziewać wsparcia. Wszyscy ewidentnie
sprzysięgli się przeciwko niej. - Tak bardzo chcesz mojej śmierci, Levy...?
-
Nie mów takich pesymistycznych rzeczy! - upomniała ją tamta, machając rękami. -
Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Jesteś silna, masz przecież Lokiego i
innych! No i idzie z nami Natsu!
-
Jakoś mnie to nie pociesza - prychnęła czarodziejka, krzyżując ręce na piersi.
- Znając życie, będzie tak głośny, że już przy samym wejściu będziemy mieli na
głowie tysiąc Cienistych. Oczywiście jeśli na wstępie nie zmiecie wszystkiego z
powierzchni ziemi.
-
Daj spokój, nie będzie tak źle! - Levy wręcz tryskała optymizmem. Najwidoczniej
była zachwycona możliwością oddalenia się z gildii choćby przy okazji misji.
Nawet ktoś tak kochający książki jak ona musi czasem mieć ich dość, zwłaszcza
po długotrwałych badaniach. - Jak myślisz, gdzie on jest?
-
Jeszcze nie przyszedł, tak myślę... - stwierdziła niepewnie Lucy, rozglądając
się. Umówili się pod ratuszem. Wprawdzie było tu całkiem sporo ludzi, jednak
raczej niemożliwym było nie zauważyć tak barwnej postaci jak Natsu. - Jesteśmy
trochę za wcześnie. Znając go, pewnie się spóźni - skwitowała, wzdychając.
Natsu
jednak nie miał zamiaru się spóźnić. Miał wręcz wielką ochotę przyjść na czas,
by jak najszybciej mieć za sobą tę okropną podróż okropnym pociągiem i wreszcie
mieć okazję to pokonania paru Cienistych. Nie miał też miejsca żaden ze
zwykłych powodów jego spóźnień - nie zaspał, nie wdał się w bójkę, nie spotkał
Graya ani nie zgłodniał. Nie wydarzyło się nic co mogłoby spowodować, iż o
określonej godzinie wśród osób zaangażowanych w misję zabranie właśnie jego
osoby.
A
jednak coś stanęło mu na drodze.
Chociaż
w tym przypadku wyrażenie "coś" byłoby raczej niegrzeczne. W chwili
bowiem, kiedy ratuszowy zegar wybijał pełną godzinę, a wraz z tym informował
Dragneela iż właśnie nastał czas jego spotkania, on stał w bezruchu, z ugiętymi
kolanami i zmarszczonymi brwiami, a na jego dłoniach płonął ogień. Przed nim
natomiast stała niezbyt wysoka kobieta o włosach koloru limonki i złocistych
oczach. Jej irytujący uśmieszek sprawiał, iż Smoczy Zabójca jedynie ostatkiem
sił powstrzymywał się przed natychmiastowym przystąpieniem do ataku. Nie był on
jednak tak denerwujący jak zwykle - jakby nieco zatarty.
-
Znowu ty, przeklęta cholero - wysyczał Natsu, zaciskając zęby. - Nie dość ci
jeszcze?
-
Wierz mi, to będzie ostatnia nasza walka - odezwała się zabójczyni, wyciągając
przed siebie ręce. - Jestem absolutnie przekonana, że ostatnia.
Tego
dnia, o godzinie pierwszej po południu Avis Grellar przystąpiła do wykonywania
swojego ostatniego zadania.
*
-
Dzięki... za... pomoc! - wydyszał Eve, oddychając z trudem. Nieźle oberwał, musiał
to przyznać. Mocne uderzenie w klatkę piersiową sprawiło, że oddychanie stało się
trudniejsze, a rana na ramieniu wciąż krwawiła. Bieg w takim stanie nie był niczym
przyjemnym, zwłaszcza tak ciepły dzień jak dzisiaj.
-
Nie ma za co - stwierdził Warren, biegnąc obok. W sumie tylko dzięki niemu członek
Blue Pegasusa nadal przebywał w świecie żywych. Kto wie, jak by się to potoczyło,
gdyby nie przybył razem z Sherry. Sprawczynie całego napadu nie dały rady oszukać
swoją magią wszystkich na raz. Pewnie dlatego udało im się uciec.
W
ulicy, z której właśnie wybiegli szalała zamieć śnieżna. Przebywający tam ludzie
uciekali w popłochu, osłaniając głowy i pocierając ramiona z zimna. Wysoko nad budynkami
widać było głowę jednej z drzewnych marionetek Sherry - najwyraźniej nadal walczyła
z Cienistymi. W całe zamieszanie zaangażowali się także strażnicy spod pałacu, którzy
przybiegli porzuciwszy swoje pozycje.
-
John, słyszysz mnie? - Warren przytknął dwa palce do skroni. - Tak, udało się. Nie
wiem czy Sherry nadal tam jest. Jasne, że musieliśmy uciec inaczej by nas złapali
- mówił szybko, starając się nie spuszczać z tempa nawet na chwilę. - W porządku
- stwierdził i opuścił rękę. - Musimy się rozdzielić - poinformował Eve, chociaż
ten pewnie już i tak usłyszał wszystko we własnej głowie. - Cień Ducha już najprawdopodobniej
nas nakrył, trzeba będzie wszystko przyspieszyć. Tyle dobrego, że na razie nie wiedzą
kim jesteśmy.
-
Poznają nas po magii - stwierdził mag, skręcając w kolejną uliczkę tan gwałtownie,
że prawie wpadł na przechodzącą tamtędy kobietę. - Najprawdopodobniej mają informacje
o wszystkich gildiach w Fiore. Nawet jeśli jeszcze tego nie sprawdzili, tak czy
siak ja i Sherry już zostaliśmy zdemaskowani.
-
Nie tylko ty posługujesz się Magią Śniegu - stwierdził Warren jednak zdawał sobie
sprawę, iż przyjaciel ma rację. Nawet jeśli nie tylko on, nadal pozostaje głównym
podejrzanym. - Tak czy siak musimy wszystko przyspieszyć. Zbyt długo czekaliśmy
z odnalezieniem rodziny królewskiej. Jeśli wiedzieli, że my... A przynajmniej niektórzy z nas są fałszywi, nie
było szans, że uda się przeniknąć do środka. Zwłaszcza teraz, kiedy cały nasz plan
spalił na panewce.
-
W sumie... - Eve zwolnił. Byli teraz w jednej z uliczek handlowych. Było tu całkiem
dużo ludzi, więc bieg był utrudniony. W końcu zatrzymał się zupełnie i oparł o najbliższą
ścianę, próbując złapać oddech. - Nikt się teraz nie spodziewa, że zaatakujemy...
- powiedział, uśmiechając się zagadkowo.
Stojący
obok Warren spojrzał na niego z niepokojem.
-
Co ty... - zaczął, jednak zaraz zrozumiał o co chodzi przyjacielowi. Niepokój powoli
zmieniał się w przerażenie. - To się nie uda, Eve! Nie ma nawet szans.
-
Nie mówię, że dzisiaj - uspokoił go mag. - Ale w sumie pomyśl. Myślisz, że krótko
po zdemaskowaniu nas będą się spodziewać ataku?
-
Ja nie wiem czego oni się będą spodziewać - uciął Warren, nieco spanikowany. - Ci
chorzy ludzie posługują się logiką, której ja w ogóle nie rozumiem! - dodał, siadając
na porzuconej skrzyni. Westchnął. Bez względu na to, jak nie podobał mu się ten
pomysł, Eve miał rację. Należało się spieszyć. - Trzeba się skontaktować z Mistrzami.
Nie chciałbym być pesymistyczny, ale obawiam się, że się z tobą zgodzą.
~*~
Od poprzedniego rozdziału minęło skandalicznie dużo czasu, muszę to przyznać. Niemniej jednak wszyscy uczniowie mnie zrozumieją - pod koniec roku nauczyciele nagle odnajdują w sobie niezrozumiałe źródło energii, które owocuje podwojoną ilością kartkówek i sprawdzianów, nie mówiąc o poprawianiu ocen...
Na szczęście to wszystko jest za nami i nastały wreszcie długo wyczekiwane wakacje! :) Ci którzy czytali Fairytailandię od początku (są tu tacy?) pamiętają, jak to w zamierzchłych czasach (rok temu) rozdziały pojawiały się co TRZY DNI. W porównaniu z moimi teraźniejszymi miesięcznymi nieobecnościami to brzmi niemalże jak bajka. Nie wiem czy uda mi się powtórzyć rytm z zeszłego roku, jednak jestem pewna, że rozdziały będą częściej. Będę dążyć do osiągnięcia jednego rozdziału na tydzień, mam nadzieję, że mi się uda!
To wszystko jednak po moim powrocie z obozu :) Na kolejne dwa tygodnie Juliza przepada dla świata i rodziny by zaszyć się w namiocie. Toteż kolejny rozdział pojawi się dopiero na koniec lipca.
Pozdrawiam!
To wszystko jednak po moim powrocie z obozu :) Na kolejne dwa tygodnie Juliza przepada dla świata i rodziny by zaszyć się w namiocie. Toteż kolejny rozdział pojawi się dopiero na koniec lipca.
Pozdrawiam!
Biedny Eve!!! Ciekawi mnie jak zakończy się pojedynek Natsu z Avis :). Lecę dalej, chociaż patrzałki muszę przytrzymywać zapałkami :)
OdpowiedzUsuń