sobota, 2 marca 2013
Rozdział 24 - "A słońce wciąż świeci"
Dziwny to był dzień i dziwna była również noc, która nadeszła pozwalając odetchnąć mieszkańcom, zmęczonym kilkugodzinnym nieznośnym upałem. Jednak nie była ona tak spokojna, jak można było się spodziewać - oczywiście pomijając wybuchy i słupy płomieni, które zakłóciły nocny odpoczynek ludzi zamieszkujących centralną część Magnolii. Mimo iż one same wystarczały, by zetrzeć sen z powiek przynajmniej części z ludności, nie były to jedyne powody do niepokoju. Bieganina, natarczywe pytania zadawane co mniej rozsądnym, wychodzącym z domu o tak późnej porze - dla mieszkańców tego miasta, w którym urzędowało Fairy Tail już od dobrych paru pokoleń był to właściwie chleb powszedni. Można by się spodziewać, iż nawet w związku z pojawieniem się tajemniczej organizacji, kryjącej się pod równie tajemniczą nazwą Cień Ducha, nic się w tej materii nie zmieni. Oczywiście, narzekania, złorzeczenia oraz nierzadko także przekleństwa, niezmiennie miotano w stronę głównej siedziby gildii, jednak rozmowy przebiegały inaczej niż zwykle. Coraz częściej znajdowała się osoba gotowa mruknąć w odpowiednim momencie „No, nie są tacy źli”, coraz mniej było osobników gotowych wystąpić przeciw tej sympatycznej skądinąd grupie z otwartą wrogością. Być może to pojawienie się nowego obiektu złości sprawiło, iż społeczeństwo magnolskie coraz więcej było gotowe kłopotliwemu Fairy Tail wybaczyć; możliwe, że żywiono w związku z nim jakieś nadzieje co do obalenia praktycznej dyktatury. Trudno określić - jednak nawet biorąc pod uwagę wszystkie te powody, trudno dziwić się, iż o poranku, który nastał po tej burzliwej nocy mieszkańców gotowych bronić magów w sąsiedzkich ploteczkach było znacznie mniej.
Jasne światło jutrzenki, która rozciągnęła nad miastem feerię kolorów niczym kolorowe prześcieradło, pokazało ogrom zniszczeń. Popękane szyby, osmalone ściany, a przede wszystkim liczne kratery oraz dziury, pozostałe po latających wszędzie kulach ognia to jedynie niektóre ze strat, jakie poniosła Magnolia podczas nocnego pojedynku członka Cienia Ducha z jednym z czołowych magów Fairy Tail. Obecność ich obojga w tym destrukcyjnym pokazie sprawiła, iż rozzłoszczona ludność miejska ciskała złorzeczenia w obie strony niemalże z równą siłą. Na sektę - za to, że się pojawiła i jeszcze śmie niszczyć miasta przejętego kraju. Na gildię - bo znów sprawia kłopoty. Znowuż na Cień Ducha - bo mimo iż jest u władzy, nic z tym fantem nie robi. Doprawdy wielka była złość mieszkańców.
Wiedziała o tym doskonale Erza Scarlet, nazywana Tytanią - mag Fairy Tail prestiżowej klasy S. Z niezadowoleniem tym miała okazję zmierzać się podczas co drugiej misji, jakiej się podejmowała wraz z Drużyną Natsu. Dziwnym trafem prawie nigdy nie udawało się wykonać im zadania bez zniszczenia przynajmniej paru budynków. Mimo że to ona była zwykle tą, która - zapamiętawszy się w walce - nie zauważała nawet rozpadających się ścian i walących domów, doskonale rozumiała wściekłość ludności.
- Znowu to FairyTail! - Usłyszała ten znany niemalże na pamięć tekst, stojąc tuż przy miejscu pojedynku, w którym Smoczemu Zabójcy udało się osiągnąć jedynie umowny remis. - Mówię wam, za miesiąc obudzimy się bez dachów nad głową, bo oni znowu będą mieli jakieś swoje porachunki! - Starszy mężczyzna z wykrzywioną niezadowoleniem twarzą stukał ze złością laską w osmalone płyty chodnika.
- A podobno to tym razem nie oni… - odezwała się nieśmiało któraś z matek, trzymając za rękę zaaferowanego chłopczyka. - Podobno to tym razem wina tych Cienistych…
- Jedni drugich warci - mruknął nadal nieprzekonany staruszek, odwracając się i kuśtykając w swoim tylko znanym kierunku. - Niech powybijają się nawzajem, może będzie spokój!
Nie skomentowawszy tego nawet słowem, Erza w milczeniu przyglądała się wielkiemu kraterowi - miejscu, w którym zetknęły się dwie wielkie siły. Według Lucy, po całej awanturze na miejscu nie było nikogo oprócz poranionego Natsu, jednak nie ulegało najmniejszej wątpliwości, iż i jego przeciwnik musiał ulec poważnym obrażeniom. Sam Smoczy Zabójca, mimo że cały był poowijany bandażami i opatrunkami (co do których przydatności miał zresztą dość duże wątpliwości), nadal nie utracił swojego wigoru. Przysięgając swojemu przeciwnikowi („temu przeklętemu draniowi Hillowi, niech go piekło pochłonie”), iż przy następnym spotkaniu wyśle go osobiście w długą i bolesną wędrówkę na drugą stronę tęczy, nadal nie zaniechał codziennych kłótni i potyczek z Grayem i tymi wszystkimi, którzy na awantury mieli czas i ochotę. Po krótkiej przerwie w pracy Levy ponownie zabrała się do przeszukiwania zdobytych przez Raijinshuu ksiąg i kronik. Pomagała jej w tym Lucy, dla której po tylu godzinach nieustannego stresu żmudne przeszukiwanie dziesiątek zakurzonych woluminów było niemalże miłą rozrywką. Tim, wysłuchawszy z wypiekami na twarzy streszczenia z przebiegu bitwy z Hillem, spędził noc w gildii, nie mogąc zmrużyć oka. Jego matka nie pokazała się do tej pory, nikt także nie mógł jej znaleźć. Wyglądało na to, że kolejny dzień spędzi w tym samym miejscu. Erza natomiast wybrała się na krótką inspekcję na miejsce wypadku, jako że i tak niezbyt wiele miała do roboty. Zlecanie i wykonywanie zadań wstrzymane, z Cieniem Ducha nie bardzo wiadomo co i jak zrobić.
- Co ona wyprawia?! Wariatka! – Z rozmyślenia wyrwały ją okrzyki stojących tuż obok mieszkańców.
Podążając za ich wzrokiem, faktycznie zauważyła dość specyficzny obrazek – kobieta w długiej, ciemnozielonej sukni z szerokimi rękawami oraz bogatymi, złotymi haftami siedziała na samym dnie dziury, trzymając parasol nad głową. Ignorując kompletnie taśmy odgradzające tłum gapiów od krateru, ściągnęła na siebie pełne zdumienia spojrzenia zebranych. Bynajmniej nie działo się tak z powodu parasola (który swoją drogą w tak słoneczną pogodę był rzeczą zupełnie zbędną) ale ze sposobu, w jaki owa kobieta dostała się do środka krateru. Także funkcjonariusze drapali się na jej widok w głowę – siedzącą na dnie dziury widzieli wszyscy, nikt natomiast nie widział schodzącej jej na dół. Pojawiła się nagle i nieoczekiwanie.
- Paskudna sprawa, paskudna – mruczała tamta, wodząc dłonią po kamienistym podłożu. – Jest wręcz fatalnie.
Ocknąwszy się z początkowego szoku, stróże prawa zaczęli krzyczeć w stronę wariatki, przypominając raz po raz czego nie powinna robić. Ostrzegawcze te wołania nie ruszały ani trochę kobiety z parasolem. Po parunastu sekundach musiały jednak zwrócić jej uwagę, gdyż uniosła nieco trzymany przedmiot, by móc spojrzeć na stojących na skraju dołu ludzi. Widząc całkiem spory tłumek, uśmiechnęła się promiennie.
- Nie szkodzi! – Krzyknęła, machając ręką. Między jej palcami tkwiły karty do wróżenia. – Przecież słońce świeci!
Do strażników jednakże ten prosty i oczywisty argument zdawał się nie trafiać. Po krótkiej dyskusji postanowili usunąć niepokorną ręcznie. Trzymając się wystających kamieni i grud ziemi, schodzili coraz bardziej w dół, ignorując rozbawionych gapiów. Odpychana przez ciekawskich mieszkańców Erza zaczęła się cofać, gdy nagle poczuła zaciskające się na jej łokciu palce, ciągnące ją do tyłu. Odwróciła się gwałtownie, wyrywając ramię z uścisku, po czym zaniemówiła. Trzymająca ją ręka należała do tajemniczej, rudej kobiety, która z dezaprobatą kręciła głową, przeglądając trzymane w dłoni karty.
- Przecież mówiłam, że świeci słońce – stwierdziła, patrząc na Tytanię tak, jakby mówiła coś oczywistego. – Zobacz – dodała, wkładając jej między palce jedną z kart. Widniał na niej wizerunek jasnego, promienistego słońca.
Zaskoczona dziewczyna patrzyła to na trzymany w ręku przedmiot, to na dziwną kobietę, która – o ile dobrze się orientowała – jeszcze przed momentem tkwiła na dnie krateru zrobionego przez Natsu. Z tłumu dało się słyszeć okrzyki zdumienia. Wszyscy musieli już zauważyć, iż wariatka zniknęła w dość tajemniczy sposób.
- Przepraszam ale kim pani jest? – Zapytała Erza. Nie potrafiła wymyślić bardziej konstruktywnego opowiadania. Nie miało to zresztą zbyt dużego znaczenia, gdyż kobieta i tak jej nie słuchała. Obrzuciła ją nieprzytomnym spojrzeniem, zamknęła parasol, wsadziła go pod pachę, po czym dalej intensywnie wpatrywała się w karty, trzymając wszystkie ułożone w okazały wachlarz.
- Burza to zła rzecz – mruczała pod nosem. – Jak piorun walnie, to może być nieciekawie. Pożar, ogień. Jednak sam w sobie piorun nie jest groźny – stwierdziła, podtykając Tytanii pod nos odpowiedni wizerunek. – Wróżki nie lubią gorąca. A deszcz zmoczy wszystkich.
- Przepraszam, kim pani jest? – Powtórzyła głośniej dziewczyna, zastanawiając się, czy dziwaczka jej nie słyszy, czy zwyczajnie ignoruje. Skłaniała się raczej ku tej drugiej opcji i trzeba przyznać, że niezbyt jej się to podobało. Nienawidziła być ignorowana.
Tym razem jednak kobieta zwróciła na nią uwagę. Schowała karty do rękawa obszernej sukni, po czym chwyciła Tytanię za dłoń, w której nadal tkwił rysunek słońca.
- Nic się nie martw – powiedziała, uspokajająco klepiąc ją po ręce. – W końcu świeci słońce! – Dodała radośnie, puszczając dłoń Erzy. Na nowo otworzyła parasolkę i odeszła żwawym krokiem.
Czarodziejka patrzyła za nią, dopóki ta nie zniknęła jej z oczu.
*
Bez niektórych rzeczy naprawdę trudno się obejść. Doświadczyła tego Juvia, która po kilku dniach spędzonych samotnie w łóżku, bez jakiejkolwiek możliwości poruszenia się, wreszcie mogła ponownie stanąć na nogach. Trzymając się mebli, ostrożnie stawała kolejne kroki, chwiejąc się nieustannie. Jedną ręką chwytając za oparcie krzesła, drugą wymachując w powietrzu, starała się utrzymać równowagę. Jej nogi trzęsły się cały czas i odrobinę pobolewały ale było znacznie lepiej niż wcześniej. Aż do przybycia Porlyusici nie mogła choćby poruszyć stopą czy palcem. Dopiero jej magia i wywary poprawiły sytuację na tyle, by czarodziejka mogła rozpocząć ćwiczenia. Ta kobieta naprawdę była zdumiewająca.
- Powoli, spokojnie – mówiła młoda lekarka, podtrzymując ją lekko za ramię. Zajmowała się w szpitalu rehabilitacją, dlatego jej umiejętności były bardzo pomocne. Długie, ciemne włosy związane w gruby węzeł opadały jej na plecy, a na nosie leżały małe, okrągłe okularki. Sprawiała sympatyczne wrażenie, choć z wyglądu przywodziła na myśl raczej uczennicę, a nie wykwalifikowanego doktora. – Powiedz czy coś cię boli.
- Z Juvią wszystko w porządku. – Dziewczyna pokręciła głową. Była zbyt podekscytowana i zadowolona, by zwracać uwagę na takie szczegóły. – Wszystko dobrze, naprawdę.
- To świetnie – kobieta westchnęła z ulgą, odrywając dłoń od ramienia pacjentki.
Przy jej asekuracji czarodziejka przemaszerowała cały pokój, potknąwszy się jedynie parę razy. Pod koniec okrążenia, lekarka doprowadziła Juvię do łóżka, nakłaniając ją, żeby usiadła.
- Wygląda na to, że szybko wracasz do zdrowia – stwierdziła, biorąc do ręki podkładkę, na której tkwił formularz. – Myślę, że pod koniec tygodnia będziemy mogli już wypisać cię ze szpitala.
Dziewczyna zmartwiała. Pod koniec tygodnia! Przecież to jeszcze szmat czasu, a ona chciała zaraz, natychmiast wrócić do gildii i do panicza Graya. Wprawdzie odwiedził ją raz czy dwa (co oczywiście było powodem nieokiełznanej radości chorej) ale to jednak nie to samo, co spotykanie go codziennie. Poza tym nie chciała, by ominęło ją jeszcze więcej ważnych wydarzeń – podczas całego pobytu w lecznicy musiała wysłuchiwać relacji innych, zamiast zobaczyć wszystko na własne oczy. Martwiła ją sytuacja z Cieniem Ducha oraz fakt, iż w obecnym stanie nie mogła przydać się Fairy Tail na zbyt wiele.
- Ale Juvia jest już zupełnie zdrowa – powiedziała, pochylając się do przodu. – Juvia może odejść ze szpitala choćby dziś! Juvia na pewno doskonale sobie poradzi, jeśli tylko trochę poćwiczy!
Kobieta spojrzała na nią z niewymownym zdziwieniem. Zaniechała nawet pisania, wpatrując się w czarodziejkę okrągłymi oczami.
- O czym ty mówisz? – Spytała zaskoczona, podchodząc bliżej. – Wprawdzie podane przez panią Porlyusicę leki naprawdę bardzo pomogły ale nie powróciłaś jeszcze w pełni do zdrowia. Powinnaś jeszcze parę dni odpocząć, przygotować się…
- Ale nie ma czasu! – Juvia nie miała pojęcia jak wytłumaczyć rehabilitantce swoją sytuację. Mistrz pouczał ich, żeby nie wciągać w to cywili, o ile nie będzie to absolutnie konieczne. Większa wiedza na temat sytuacji mogłaby na nich sprowadzić niebezpieczeństwo, na które w ogóle nie zasługiwali. – Bo chodzi o to, że Juvia…!
- Ty jeszcze w rozsypce? – Do rozmowy wtrącił się trzeci głos, pochodzący od strony drzwi do pokoju. Obie znajdujące się w pomieszczeniu kobiety odwróciły się jak na komendę. Stała tam oparta o framugę Evergreen, z rozłożonym wachlarzem w dłoni. Zza prostokątnych okularów wyglądały groźne, zdecydowane oczy. Mina czarodziejki mówiła, iż nie jest ona zbyt zadowolona.
- Pani Evergreen! – Członkini Raijinshuu była jedną z ostatnich osób, jakich Juvia mogłaby się spodziewać tutaj spotkać. W odwiedziny przychodziła Mirajane z siostrą, Levy, panicz Gray… Czasem nawet ta Lucy. Ani Laxus, ani żadne z jego partnerów nie odwiedzało jej nigdy i, prawdę mówiąc, czarodziejka raczej nie czułaby się najswobodniej w jej obecności. Tak jak teraz.
- Znasz ją? – Lekarka spojrzała na nią zdumiona i zdezorientowana.
- No dalej! – Rzuciła zniecierpliwiona Evergreen, jednym ruchem składając wachlarz. – Co się tak patrzysz? Byłam odwiedzić Freeda, też ma wyjść niedługo. Jesteś zdrowa, to idziemy. Pośpiesz się, nie będę na ciebie czekać! – Stwierdziła, energicznym krokiem podchodząc do niewielkiej szafki. Otworzyła ją i już po chwili Juvia została zasypana stosem własnych ubrań, wyrzuconych z półek. Chwilę później dołączyła do nich niezbyt imponujących rozmiarów torba, wyciągnięta spod łóżka.
- Zaraz, chwila! – Zaprotestowała lekarka, otrząsnąwszy się nagle. – Co pani wyprawia?!
Czarodziejka obrzuciła ją zirytowanym spojrzeniem, po czym zdjęła na sekundę okulary. Rehabilitantka zamarła w pół kroku. Nie ruszyła się już więcej, stercząc na środku pokoju, zamieniona w kamienną rzeźbę. Evergreen ze spokojem nałożyła okulary z powrotem i odwróciła się w stronę Juvii. Ta siedziała oniemiała, nieświadomie przyciskając ubrania do piersi i przenosząc wzrok to na towarzyszkę, to na trwającą w bezruchu panią doktor. Nie nadążała za tym wszystkim. Przybycie członkini Raijinshuu, nagły atak strojami i przemienienie uprzejmej kobiety w skalny posąg – to wszystko działo się za szybko.
- No – stwierdziła czarodziejka, kładąc ręce na biodrach. – Teraz będzie spokój.
- Co… - pacjentka nie była w stanie sklecić logicznego zdania. – Co pani zrobiła?! Proszę przestać! Przecież ta pani nic nie zrobiła…!
- I nie zrobi już więcej – zgodziła się Evergreen, chwytając kilka ubrań i wpychając je byle jak do torby. Widać było, że nie ma ochoty przebywać w tym miejscu zbyt długo. – Przynajmniej do chwili, w której opuścimy ten cały chorobliwy przybytek. Ubierzesz się sama czy ciebie też mam zmienić w kamień?
Uznawszy, iż dalsza dyskusja nie ma najmniejszego sensu, Juvia w milczeniu wciągnęła na siebie pierwszą lepszą sukienkę i odnalazła buty. W tym samym czasie jej towarzyszka i potencjalna opiekunka zakończyła pakowanie, uroczyście wepchnąwszy do torby ostatnią sztukę bielizny. Zauważywszy porzucony na podłodze formularz, zaczęła coś szybko na nim kreślić, używając do tego swojego magicznego pióra. Kobieta Deszczu spoglądała na nią kątem oka, starając się zrozumieć, co nią kieruje. Czyżby w gildii stało się coś złego, że ściągają ją z powrotem w trybie awaryjnym? Czy może to Cień Ducha znowu zaatakował?
- Już – odezwała się Evergreen, stawiając na papierze ostatnią kreskę. – Teraz przynajmniej nie zdziwią się czemu tak nagle zniknęłaś. Zresztą i tak nie rozumiem po co ta szopka – powiedziała najwyraźniej sama do siebie. Jej towarzyszka nadal rozumiała z tego mniej niż nic. – Gotowa? – Zapytała znudzonym tonem, odsuwając niedbale kamienną rzeźbę na tyle, by nie blokowała przejścia. Juvia wzdrygnęła się, widząc ten ruch. – To idziemy.
Przerzuciwszy sobie bagaż chorej przez ramię, wymaszerowała przez otwarte drzwi. Dziewczyna pokuśtykała razem z nią, opierając się o ściany i chwiejąc nieustannie. Nie miała szans nadążyć za szybkim, energicznym krokiem przewodniczki, toteż odległość między nimi stale się zwiększała. Kiedy Evergreen zdecydowała się obejrzeć, stała już przy końcu korytarza, podczas gdy Kobieta Deszczu znajdowała się dopiero w jego połowie. Postukując nerwowo obcasami zaczekała aż Juvia ją dogoni, po czym chwyciła ją za ramię tak, żeby ta mogła poruszać się choć trochę szybciej. Mając czarodziejkę za podpórkę, dziewczyna czuła się o wiele bardziej nieswojo ale przynajmniej jej krok był mniej chwiejny.
- Niech to – prowadząca ją kobieta zdawała się być z każdą chwilą bardziej zirytowana. – Dlaczego wysłali mnie? Wzięliby jakiegoś faceta, bardziej by się nadawał do podnoszenia ciężarów i pomagania kalekom. Ale nie! – Stwierdziła ze złością, ciągnąc Juvię za sobą. – W obecnej sytuacji… - westchnęła. Chora spojrzała na nią zaniepokojona. Czyżby jej obawy się sprawdziły? Może naprawdę stało się coś złego?
- Pani Evergreen – odważyła się odezwać, kiedy już znalazły się na zewnątrz. Nie było aż tak parno jak wczoraj, jednak wysoka temperatura utrzymywała się nadal. Po niebie przesuwały się powoli niezbyt wielkie chmurki, raz po raz przesłaniając słońce. Dzieci biegały po ulicach o wiele chętniej niż poprzedniego dnia. W chwili gdy obie czarodziejki wychodziły na ulicę, jedna z takich grupek przebiegła tuż obok nich. – Czy coś się stało?
- Hę? – Evergreen spojrzała na nią niechętnie. – O co ci chodzi?
- Zabieranie mnie tak nagle…
Kobieta musiała zrozumieć, o co jej chodzi, gdyż zamilkła. Najwidoczniej nad czymś intensywnie myślała, gdyż przez następne parę minut nie odzywała się w ogóle. Tak jakby niezupełnie potrafiła udzielić towarzyszce odpowiedzi na jej pytanie.
- W sumie to na razie nic – powiedziała wreszcie czarodziejka, kiedy mijały wypełnione towarem kolorowe stragany. Stojący przy nich kupcy zachęcali mieszkańców okrzykami do zbliżenia się i podziwiania wystawionych na sprzedaż przedmiotów. – Nie było żadnych ofiar w stylu Freeda… To Mistrz.
- Mistrz? – Zaskoczona Juvia aż przystanęła na moment.
- Nic nie mówił, jednak wydaje się być od jakiegoś czasu bardziej zdenerwowany niż zwykle… W sumie nic dziwnego, biorąc pod uwagę naszą sytuację. Dzisiaj wcześnie rano wrócił z domu Porlyusici mówiąc, że musimy zebrać się wszyscy w gildii… Myśleliśmy, że zwołuje jakieś zebranie ale mówił bardziej ogólnie. Tak naprawdę miałam zabrać Freeda z powrotem, jednak nie był jeszcze w stanie. Przenoszenie go do gildii mogłoby być ryzykowne.
- Po mnie też miał ktoś przyjść?
- Myślisz, że pamiętam? – Evergreen prychnęła pogardliwie. – Niby czemu miałabym się tym interesować? Mistrz coś mówił… Chyba… Gray? Tak mi się przynajmniej wydaje.
*
Magnolia tętniła życiem, mimo iż było jeszcze wcześnie – wystawy sklepowe, stoiska a także zwyczajne domy oświetlane słońcem wyglądały naprawdę bardzo przyjemnie. Budynek gildii Fairy Tail zdawał się niemalże błyszczeć. Promienie światła dosięgały również drobnej postaci w pelerynie, stojącej przed wejściem do budowli – kobieta musiała osłaniać oczy, by móc bez przeszkód przyglądać się siedzibie magów. Przechodzący obok mieszkańcy obrzucali ją pełnymi zdziwienia (a często także niechęci) spojrzeniami – samotny Cienisty to coś, czego nie widywało się na co dzień. Zwykle paradowali oni w zwartych grupach, patrolując ulice miasta. Właściwie nikt nie wiedział jaki mają w tym cel – dość, że byli członkami znielubionej sekty. Tak więc stojąca postać była kilkakrotnie popychana, odsuwana przez przechodniów. Nie zwracała jednak na to uwagi, wpatrując się wciąż we wrota prowadzące do wnętrza budynku; jakby nie mogła się zdecydować na ten pierwszy krok.
Kolejna osoba przesunęła się z jej plecami – tym razem jednak „przypadkowe” popchnięcie było tak mocne, że Cienista aż się zachwiała. Odwróciwszy się, zobaczyła wyższą od siebie, smukłą kobietę w brązowych włosach opadających na ramiona. Zza okularów spoglądały na nią groźne oczy, a cała twarz wykrzywiona była w grymasie niechęci. Nie była jednak sama; tuż obok stała niższa i młodsza dziewczyna, o kręconych, niebieskich włosach i nieco ciemniejszych oczach. Musiała być ranna, gdyż ramieniem opierała się o tę pierwszą.
- Czego tu szukasz? – Zapytała niegrzecznie postać w okularach, patrząc na Cienistą ze złością. – Idź do swoich, zamiast tak tu sterczeć! Na co czekasz, na przedstawienie?
- Pani Evergreen… - Dziewczyna odezwała się niepewnie, jakby bojąc się reakcji swojej towarzyszki.
- Co znowu? – Tamta odwróciła się w jej stronę. – Chodź, idziemy. – Z tymi słowami pociągnęła chorą dalej, aż w końcu obie zniknęły za wrotami gildii.
Drobna kobieta nadal pozostała na swoim miejscu, jakby nad czymś usilnie myśląc. Gdyby komuś przyszło do głowy patrzeć w jej oczy, ujrzałby w nich wielki smutek i – może jeszcze większy – niepokój. Po dłuższej chwili stania w bezruchu, Cienistej najwyraźniej udało się wreszcie podjąć jakąś decyzję, gdyż szybkim krokiem podeszła do drzwi, po czym pchnęła je lekko. Nadal była niepewna; kiedy wrota uchyliły się wystarczająco, ostrożnie zajrzała do środka, nie wchodząc. Obrazek, jaki ujrzała przerósł jej najśmielsze oczekiwania.
W głównym pomieszczeniu było bardzo wielu magów; tak wielu, iż dla niektórych nie starczało miejsca przy stołach i musieli zadowolić się staniem pod ścianami lub siedzeniem na podłodze; niektórzy siadając w małych grupkach, po cichu rozprawiali o jakichś ważnych sprawach, wymieniając pełne troski spojrzenia; więcej jednak było jednak takich, którzy zdawali się nie mieć żadnych zmartwień – wznosili gromkie toasty, śmiali się i bawili w najlepsze; co jakiś czas między stołami przechodziła uśmiechnięta kelnerka, dolewając biesiadnikom alkoholu i roznosząc przygotowane dania; na długim barze siedział po turecku maleńki staruszek – musiał to być Mistrz Fairy Tail, Makarov Dreyar.
Korzystając z tego, iż jeszcze nie zdążyła zostać zauważona, kobieta zaczęła lustrować wzrokiem salę, otwierając niekiedy szerzej oczy ze zdumienia. To jest ta gildia, która sprawiała Cieniowi Ducha najwięcej kłopotów? To naprawdę jest ona? Budynek ten przypominał raczej karczmę, a nie siedzibę Fairy Tail. Było tu nawet kilkoro dzieci – niska, wyglądająca jeszcze na dziecko dziewczynka siedziała na jednej z ławek, trzymając w objęciach białego kota. Albo tam – mały chłopiec siedział na ziemi, bawiąc się układanką, a z nim…
- Tim! – W pomieszczeniu rozległ się wysoki krzyk, a tuż po nim szybki tupot kroków pędzącej kobiety.
Większość obecnych w sali obróciła się w stronę, z której dobiegał ten nieznany dźwięk. Oczy magów ze zdziwieniem obserwowały biegnącą Cienistą bez korony, z potarganymi włosami, biegnącą w stronę siedzącego na ziemi dzieciaka. Po chwili postać padła na ziemię, przygarniając do siebie synka i niemalże płacząc ze szczęścia. W pomieszczeniu zaległa cisza – słychać było jedynie Canę, której od nadmiaru alkoholu zdarzało się dostać czkawki.
Pierwszy ocknął się Natsu, po raz niewiadomo który kłócący się z Grayem. Teraz stał z założonymi rękami, z wyraźnym niezadowoleniem wpatrując się z klęczącą kobietę. Ta oderwała na moment wzrok od odzyskanego dziecka i spojrzała na niego z niepokojem, mocniej przyciskając Tima do piersi – jakby bała się, że znowu ktoś go jej odbierze. Widząc ten ruch, Smoczy Zabójca prychnął.
- Cholera – odezwał się. – A ja za tą babą jak głupi po mieście ganiałem.
~*~
Wreszcie udało mi się dokończyć ten rozdział, bo zaczęty tkwił w Wordzie dobry miesiąc, jeśli nie więcej. Chyba nie wyszło najgorzej, tak mi się przynajmniej wydaje, chociaż wolałabym, żeby był trochę dłuższy.
Podczas tych ponad trzydziestu dni zdążyłam obejrzeć całego KHRa i zacząć z pięć kolejnych anime z obecnego sezonu. W każdym razie pomysły na fiki wyczerpały mi się jak na razie, więc mogę skupić się jedynie na blogu. No i wypadałoby nadrobić najnowsze odcinki Fairy Taila, bo zalegam z nim od... długo.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Może zacznę od początku. Z racji, że transmisja anime FT idzie ku końcowi postanowiłam z rozmaitych przyczyn poszukać w miarę interesującego i ciekawego opowiadania związanego z wyżej wymienionym tytułem.
OdpowiedzUsuńZ owej racji przypadkowo wpadłam na Twojego bloga, który zapowiadał się nad wyraz dobrze. Czy się zawiodłam? Jeszcze czego! Gdy tylko przeczytałam prolog chciałam dowiedzieć, co będzie w dalszych rozdziałach. Oczywiście z biegiem akcji coraz bardziej wciągnęłam się w historię, co osobiście rzadko mi się zdarza.
Bohaterowie rozbawiali mnie do łez tak jak i w pierwowzorze ^^ Fabuła jest naprawdę świetna oraz poskładana w logiczną całość.
Reasumując: cud, miód i malina!
Na pewno będę czytać kolejne rozdziały, gdyż jestem zauroczona Twoimi pomysłami i całym opowiadaniem :)
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Co to za kobieta??? Jakaś wróżbitka czy coś??? Fajnie, że matka Tima się znalazła :D
OdpowiedzUsuń