poniedziałek, 8 października 2012

Rozdział 16 - "Pioruny i błyskawice"

Podobno kluczem do sukcesu jest działanie zgodnie z przemyślanym dokładnie planem, działając z rozmysłem i rozsądkiem, nie poddając się emocjom.
Laxus nie wiedział co za geniusz to wymyślił, jednak miał niemalże pewność, że był to ktoś pokroju tych inteligentów, którzy brudną robotę zostawiają podwładnym. Jego zdaniem, nie było w tym twierdzeniu ani krzty logiki.
Z doświadczenia nabytego podczas przebywania w Fairy Tail (gildii działającej zwykle bez konkretnego planu, a nawet jeśli, to rozsypywał się on po drodze) rozumiał, że silne i gwałtowne uczucia i emocje mogą być jednym z największych atutów czarodzieja. Za żywy przykład mógłby tu posłużyć chociażby Natsu, który – jeśli go zdenerwowano wystarczająco porządnie – był niemalże nie do zatrzymania. Także wszystkim pozostałym członkom nigdy nie przyszło do głowy przed walką usiąść i zastanawiać się nad swoim postępowaniem. Ktoś krzywdzi naszego przyjaciela? Niech go diabli wezmą, a my im w tym pomożemy! Zawsze działało to w ten sposób i jeszcze nikomu nie wyszło to na szczególną niekorzyść – wymówki ze strony Ery nie można uznać za szczególną niedogodność.
Mimo wszystko, chłopak nie śpieszył się zbytnio. Spokojnie podążał za tłumem, który dzisiaj wyjątkowo gęsto zaludniał ulice. Gdyby mu szczególnie zależało na wcześniejszym przedostaniu się do ratusza, pewnie udałoby mu się jakoś utorować drogę – ludzie często schodzili na bok, kiedy tylko na nich spojrzał. Nadal nie cieszył się tu zbyt dobrą opinią – zwłaszcza po wygnaniu z gildii.
Opanowanie to mogło być spowodowane obietnicą czekającej kilka przecznic dalej rozrywki, a wiadomo – im dłużej się czeka, tym przyjemność jest większa. Wprawdzie Laxus obiecał Levy zdobyć jakieś tam papierzyska – i naprawdę zamierzał to zrobić! – ale znacznie bardziej zależało mu na wyjaśnieniu pewnej sprawy.
Na przykład tego, dlaczego jeszcze nie został aresztowany.
Minęły prawie dwadzieścia cztery godziny od chwili rozpoczęcia ataku na władze miasta, które to zostały ośmieszone, sponiewierane i sprowadzone do poziomu chodnika. Mimo to, nie zrobiły nadal nic w tym kierunku, by zamachowca schwytać, ukarać, czy pogrozić mu palcem. Chłopaka to nie tyle denerwowało, co niepokoiło – jaką rolę miałby on niby odgrywać w tych ich całym przedstawieniu, skoro wolno mu bezkarnie zrobić coś takiego? Udając się do ratusza, miał okazję dowiedzieć się czegoś więcej na temat całego ich planu, jeśli takowy posiadali. Najchętniej podzieliłby się tym pomysłem ze staruszkiem, jednak ten z pewnością natychmiast zamknąłby go w piwnicy, albo za pomocą jakichś skomplikowanych zaklęć usadził w miejscu, wybijając mu wszystko z głowy. Nie, takiego głupstwa jak mówienie o wszystkim dziadkowi, Laxus nie zamierzał popełnić.
- Przepraszam. – usłyszał nagle obok. Dotychczas nie zwracał zbytniej uwagi na otaczających go ludzi. Teraz dopiero ocknął się i spojrzał uważniej na osobę, która się do niego odezwała. Była to kobieta o dziwnie jaskrawych, rudych włosach i niemalże trupiobladej twarzy. Nie miała zmarszczek, ale coś w jej spojrzeniu wskazywało na to, że wiele już przeżyła, a lata młodości są już za nią. Było w niej coś takiego, co sprawiło, że Smoczy Zabójca zatrzymał na niej wzrok dłużej niż na kimkolwiek innym. Być może dlatego, że nie był do końca pewien, co miałby jej wybaczyć.
- Nie szkodzi. – mruknął, mając nadzieję, że to wystarczy. Odwrócił się, zamierzając kontynuować spacer do ratusza, jednak nieznajoma jednak najwyraźniej nie zamierzała pójść sobie ot tak, w swoją stronę.
- Wiem. – odparła niespodziewanie, poprawiając rękawy długiej, charakterystycznej sukni w ciemnozielonych barwach. – Przecież tylko cię potrąciłam, młodzieńcze. I to lekko.
Laxus patrzył na nią dziwnie przez kilka sekund, zaskoczony tą wypowiedzią.
- No tak. – tylko na tyle było go stać.
Zwykle nie w ten sposób rozmawiał z ludźmi. Zazwyczaj odzywał się krótko, ucinając jakiekolwiek dyskusje i odwodząc rozmówców od zamiaru prowadzenia dalszej pogawędki. Często jego odzywki były dumne i bezczelne – jednak w stosunku do tej kobiety po prostu nie potrafił być niegrzeczny. Wzbudzała w nim jakiś nienaturalny szacunek. Czuł, że jakby odezwał się do niej opryskliwie, byłoby to w pewien sposób… niestosowne.
- Właśnie. – skinęła głową tamta. Nie było pewne, czy nie zdawała sobie sprawy z absurdalności tej wymiany zdań, czy może ona ją zwyczajnie bawiła. – Tak na marginesie, chłopcze – powiedziała, nachylając się do niego poufnie – gwałtowne burze są wielkim zagrożeniem i potrafią doprowadzić do wielu zniszczeń… Ale szybko się kończą.
- Słucham?
Z chwili na chwilę Laxus rozumiał coraz mniej. Nieznajoma mówiła niezrozumiale, bez większego sensu. O jaką burzę jej chodzi? Bardzo prawdopodobne, że chłopak trafił na jakąś wariatkę, której jakimś cudem udało się uciec ze szpitala psychiatrycznego.
- Dzisiejsza młodzież jest taka niedomyślna. – westchnęła tamta, prostując się. Brzmiało to o tyle zabawnie, o ile nie wyglądała ona na wiele starszą od tego, którego nazywała „chłopcem”. – Piorun szybko gaśnie. – dodała, patrząc mu w oczy. – Grzmot cichnie, burza przemija. Zniszczenia zostają naprawione. Wszystko wraca do punktu wyjścia jakby nic się nie stało. W gruncie rzeczy, ich wpływ na dłuższy okres czasu jest mocno ograniczony, jeśli nie znikomy. Trochę smutne, zważając na to, ile nerwów się przez nie traci…
- Co ty gadasz, kobieto? – zdenerwował się chłopak. Nienawidził, gdy ktoś z niego robił idiotę. Nieświadomie nadał swoim słowom nieco łagodniejszy wydźwięk. W każdej innej sytuacji zwyzywał by rozmówcę od kretynów. W każdej innej.
 Nieznajoma uśmiechnęła się pod nosem i odwróciła się, machnąwszy lekko dłonią i sygnalizując, że dla niej ta rozmowa została zakończona. Laxus z kolei miał zupełnie inne odczucia – dla niego wszystko niemalże kipiało od niedopowiedzeń i niewyjaśnionych sformułowań. Najchętniej zatrzymał by tę intrygującą osobę i kazał sobie wszystko dokładniej wyjaśnić, jednak zanim się obejrzał, ta zniknęła. Miał wrażenie, jakby wykorzystała ułamek sekundy, w którym nie zwracał na nią uwagi, żeby zniknąć mu z oczu. Mimo pobieżnego rozejrzenia się po otaczającym go tłumie, nie zdołał dostrzec choćby skrawka ciemnozielonej tkaniny świadczącej o obecności dziwnej kobiety. Po prostu rozpłynęła się w powietrzu.
Chłopak wzruszył ramionami i skierował się w stronę, w którą zmierzał przed paroma minutami. Irytujące, znowuż po kilkunastu krokach musiał się zatrzymać. Tym razem jednak nie było to spowodowane kolejną wpadającą na niego wariatką, ale dwoma charakterystycznymi postaciami stojącymi tuż przed nim. Ich fioletowe stroje wyróżniały się na tle otaczających ich mieszkańców. Smoczy Zabójca bez trudu rozpoznał peleryny noszone przez Cienistych. Ci, którzy nosili wdzianka w podobnych kolorze do tych tutaj, zwykle nawet potrafili walczyć.
- No proszę. – odezwał się Laxus, z mieszaniną pogardy i ironii – Patrzcie państwo, jakie nam tu duszki przywiało.
Wyższy z „duszków”, właściciel jasnych, niemalże białych włosów i wyjątkowo denerwującego uśmieszku patrzył na niego z zadowoleniem. Nic nie robił sobie z zaczepki, podobnie jak jego drobniejszy, ciemnowłosy kolega, który najwyraźniej był odporny nie tylko na złośliwości, ale także na zbawienne działanie grzebienia.
- Darujmy sobie potyczki słowne. – stwierdził pierwszy, rozpinając broszkę przytrzymującą liliową pelerynę, którą przerzucił sobie przez ramię. – Czego byśmy nie zrobili i tak skończy się na przekleństwach i wybijaniu sobie nawzajem zębów. Proponuję, żeby przejść od razu do tej drugiej części, zaoszczędzimy czas.
- Mi się nigdzie nie spieszy. – stwierdził chłopak, przyjmując nieco lekceważącą postawę. – Może zanim wytrę wami chodnik dowiem się przypadkiem, jakich słabeuszy pokonałem tym razem?
- Nie bądź taki pewny siebie. – zwrócił mu uwagę młodszy chłopak, przejeżdżając sobie dłonią po włosach, targając je jeszcze bardziej i wzdychając. – Możesz się boleśnie pomylić.
- Jeszcze mi się to nie zdarzyło. – poinformował go Laxus, nie spuszczając przeciwników z oka i rejestrując każdy ich ruch. – A więc? O co chodzi tym razem?
- O to co zwykle. – poinformował go uprzejmie wyższy osobnik. – Tak przy okazji, jakbyś potem miał ochotę spotkać się z nami raz jeszcze, to warto by było wiedzieć, o kogo masz pytać. Charles Lavirian.
- Gary McNavas. – mruknął drugi, obojętnie patrząc w niebo. – Może zamiast robić rozpierduchę w środku miasta przeniesiemy się gdzieś indziej?
- Do tego już zdążyłem się przyzwyczaić. – odparł chłopak. Był nadzwyczaj spokojny, jak na niego. Aż dam się sobie dziwił. – Poza tym, nie mamy zbyt wielkiej publiczności.
Była to prawda. Ulica pełniąca rolę jednego z najczęściej odwiedzanych traktów w Magnolii była niemalże pusta, co było o tyle dziwne, że jeszcze przed kilkoma minutami, żeby nią przejść, trzeba było łokciami torować sobie drogę. Ludzie najwyraźniej nabrali już wprawy w unikaniu wszelkiego rodzaju niebezpieczeństw i niepokojących sytuacji. Po tylu latach z tak awanturniczą gildią jak Fairy Tail praktycznie za płotem, nabywa się pewnych umiejętności, bez których normalne życie w tym mieście byłoby niezbyt możliwe.
- Skoro tak wolisz. – skwitował osobnik przedstawiający się jako Charles. To jego luźne podejście do wszystkiego było strasznie irytujące. – Więc? – zapytał, uginając kolana i nachylając się nieco. Peleryna rzucona niedbale na chodnik, została gwałtownie odrzucona na najbliższy budynek, jakby zadziałała na nią jakaś nieznana siła.
Także Gary wydawał się być gotowy – nie zmienił swojej pozycji ani o milimetr, jednak jego oczy spoglądały czujnie. Dookoła Smoczego Zabójcy zaczęły tańczyć błyskawice. Wyładowania elektryczne trzaskały co chwila, a pioruny otoczyły całą postać, sprawiając niesamowite wrażenie. Chłopak spojrzał na przeciwników wyzywająco.
- Dajecie, lamusy.
*
Od chwili zniknięcia Laxusa, Levy nie potrafiła sobie znaleźć miejsca.
Chodziła z kąta w kąt, to z kimś porozmawiała, by za chwilę znowu chodzić w kółko. Jet i Droy wielokrotnie pytali się jej, czy wszystko w porządku. Także Lucy zainteresowała się zdenerwowaniem przyjaciółki, upewniając się, czy na pewno wszystko w porządku. Cana zwróciła jej uwagę, by nie chodziła ze wzrokiem utkwionym w ziemię ostrzegając, że jeszcze chwila i wpadnie na jakiś stół czy krzesło. Wsypanie do kufla z piwem pokaźnej ilości soli, z towarzyszącym temu gapieniem się w sufit już zupełnie wytrąciło ją z równowagi.
- Co się z tobą dzieje, dziewczyno? – zapytała zniecierpliwiona. – Zobacz co zrobiłaś, przecież się tego pić nie da!
- Przepraszam… - wyjąkała czarodziejka, podnosząc ręce w obronnym geście i najwyraźniej wreszcie przytomniejąc. Dotychczas wszędzie chodziła ze spojrzeniem wbitym w sufit lub podłogę, ewentualnie w słodzony alkohol. Była nieprzytomna ze zdenerwowania i niezbyt potrafiła to ukryć.
- Wszystko dobrze, Levy? – zapytała z troską Mira, opierając przedramiona na blacie i przyglądając się jej uważnie. Zawsze martwiła się o samopoczucie ludzi w gildii – taka już była. Starsza siostra wszystkich.
- T...Tak… - odparła tamta, zaciskając ręce.
Postanowiła siedzieć w miejscu i nie ruszać się więcej, przynajmniej dopóki Laxus nie wróci. Od chwili, gdy wyruszył do ratusza na poszukiwanie książek – które ona mu zleciła! – dziewczyna z każdą chwilą stawała się coraz bardziej nerwowa. Targało nią poczucie winy – nie tylko z tego powodu, że wysłała kogoś na tak niebezpieczną misję, ale także dlatego, że siłą rzeczy była zmuszona ukrywać to wszystko przed Mistrzem. Ten na pewno sprzeciwiłby się takiemu załatwieniu sprawy, zwłaszcza przez jego wnuka, który teraz znajdował się na celowniku praktycznie cały czas. Z kolei z drugiej strony… Jemu naprawdę mogło się coś stać. Poszedł sam jeden, na właściwie całą armię magów. Nawet jeśli do niedawna był (i najprawdopodobniej jest nadal) najsilniejszym magiem w gildii, walka z tyloma przeciwnikami na pewno nie będzie dla niego taka prosta. Może Mistrz Makarov miał rację…?
Levy podniosła głowę i potoczyła wzrokiem po przyjaciołach, zatrzymując się na dłużej przy siedzącym nieopodal staruszku. Zawsze starał się robić wszystko, by wyciągnąć ich z kłopotów, nie uciekając się do zbyt kłopotliwych metod. Może nawet poparły pomysł, gdyby tylko zrealizował go ktoś inny?
Mistrz zauważył jej spojrzenie i uśmiechnął się dobrotliwie. Dziewczyna zacisnęła zęby.
Sam jeden. Cała armia.
Nie ma mowy. Nie wytrzyma tego dłużej.
- Muszę coś Mistrzowi powiedzieć! – powiedziała głośno, zrywając się z miejsca i zaciskając pięści. Może trochę zbyt głośno – wszyscy odwrócili się w jej stronę, patrząc z zaskoczeniem. Ta mała, cichutka czarodziejka i takie krzyki?
Makarov spojrzał na nią zdumiony i być może trochę zaniepokojony. Nic nie powiedział, czekał aż ona się odezwie.
Jednak Levy zdążyła już opuścić cała werwa, jaką w sobie miała. Usiadła z powrotem, kładąc dłonie na kolanach.
- Może powinnam już wcześniej… - powiedziała cicho, patrząc na swoje ręce. – Ale… To raczej się mogło Mistrzowi nie spodobać.
*
Laxus otarł twarz rękawem, klęcząc na popękanym bruku. Cały jego płaszcz był w strzępach, a na czole krwawiła wąska rana. Chociaż nie przyznałby się przed sobą, że było mu ciężko, musiał oddać honor przeciwnikom – potrafili walczyć. Gdyby nie był taki wściekły, tak przejęty kwestią zemsty u bliskiego już odwetu, możliwe, że pokonanie ich przyszłoby mu z jeszcze większym trudem.
Charles opierał się o ścianę nieopodal, dysząc ciężko i przyciskając rękę do piersi, jakby starając się zatrzymać oddech w płucach. Jego grzywka opadła, zasłaniając mu nie tylko lewe oko, jak zwykle, ale niemalże całą twarz. Włosy ukrywały zaciśnięte w złości zęby i wściekły wzrok. Jednak w tych zwężonych w furii źrenicach, kryła się iskierka triumfu. Wreszcie znalazł godnego siebie przeciwnika. Przegrał – potrafił się z tym pogodzić. Jednak następnym razem walka będzie o wiele bardziej wyrównana.
Gary jeszcze trzymał się na nogach, jednakże jego oczy były zmęczone – sprawiały wrażenie pustych. Zwieszone bezwładnie ręce drżały, a włosy sterczały na wszystkie strony jeszcze bardziej niż zwykle, z powodu zbyt częstego kontaktu z błyskawicami. Sam chłopak nie czuł nic szczególnego – może i został pokonany, w porządku. Właściwie, nie robiło mu to zbytnio różnicy. Nie wiedział, czy było to spowodowane szokiem, czy bólem – nie obchodziło go kompletnie nic. Miał ochotę położyć się, upaść, poddać – i pewnie by to zrobił. Gdyby nie ta jedna myśl.
To właśnie ona – jedna, jedyna postać, która mignęła mu przed oczami przez ułamek sekundy, nakazała mu wziąć się natychmiast w garść.
Trzęsąc się jak w gorączce i wykorzystując wszystkie siły na to, by móc stać jeszcze przez chwilę, jeszcze przez parę sekund – powoli podniósł ręce na wysokość klatki piersiowej, wpatrując się w Smoczego Zabójcę, znajdującego się przed nim. Laxus także spojrzał na niego, podnosząc się z kolan.
- Nie mogę… przegrać. – wycharczał, praktycznie wyszeptał Gary, sprężając się z ogromnego wysiłku, jakim było dla niego wykrzesanie z siebie choć odrobiny magii. – Jeszcze… nie.
Wnuk Makarova przyglądał mu się spod zmarszczonych brwi. Nie miał pojęcia, co dzieciak planuje. Wiedział, że każdy potężniejszy atak mógłby poważnie nadszarpnąć jego i tak już uszczuplone siły, jednak mimo to był zupełnie spokojny. Coś mu podpowiadało, że przeciwnik już zbyt długo nie pociągnie. Było to widać po jego ruchach, zachowaniu, oczach – choć w tych ostatnich, chłopak zauważył coś jeszcze. Jakąś tęsknotę, ból – coś, czego nie potrafił dokładniej określić. Wyglądało to tak, jakby właśnie to jedno uczucie zmuszało maga do dalszej walki, jakby bez niego nie starałby się tak bardzo. Powinien na to uważać.
Nagle rozbłysło fioletowe światło, które oślepiło Laxusa na moment tak, że aż musiał osłonić oczy – mimo że jako Smoczy Zabójca Błyskawic, powinien być przyzwyczajony do wszelkiego rodzaju blasku. Promienie pochodziły od tamtego dziwnego dzieciaka, jednak mag nie poczuł na sobie żadnego ataku. Światło zgasło równie szybko, jak się pojawiło, nie dając żadnego większego efektu. Tylko oczy Gary’ego zgasły, jakby ktoś odłączył od nich źródło mocy, a bezwładne ciało padło na ziemię. Charles, obserwujący całą sytuację z boku, uśmiechnął się kpiąco, odgarniając grzywkę na bok.
- Ten znowu taki uparty… - powiedział, ni to szyderczo, ni to z podziwem. – Mógłby się przestać wreszcie tak rzucać. Ta zimna suka i tak tego nie doceni.
- Hę? – Laxus spojrzał na niego pytająco, marszcząc czoło.
Cienisty uśmiechnął się pod nosem po raz kolejny – tak samo irytująco, jak za każdym razem.
- Czekasz na dalszy ciąg? – zapytał sarkastycznie, opierając się ramieniem o ścianę za sobą i próbując wstać. – Zapomnij, retrospekcji nie będzie.
- Tak jakbym na coś liczył. – mruknął tamten, nie reagując na zaczepkę. Teraz kiedy pokazał im kto jest silniejszy, takie teksty nie robiły już na nim wrażenia.
Kilkadziesiąt sekund później, kiedy na ulicy znowu zaczęli się pojawiać ludzie, starając się ignorować siedzącego pod murem Charlesa i omijając leżącego na bruku Gary’ego, Laxus już zdążył zniknąć za węgłem jednej z uliczek. Przytomny mag spojrzał z irytacją na towarzysza. Wyglądało na to, że będzie musiał w jakiś sposób zaciągnąć go do ratusza. W połączeniu z rozległymi ranami, oparzeniami i zmęczeniem nie pozwalającym nawet ustać na nogach, taka perspektywa raczej nie budziła jego entuzjazmu.
Opierając się o ścianę, podniósł się na nogi, po czym spojrzał w ulicę, w którą wszedł młody Smoczy Zabójca. Ta sama prowadziła do ratusza – a więc wnuk tego starego wygi zamierzał złożyć im wizytę.
Laxus Dreyar.

3 komentarze:

  1. To było boskie! *_* Przeczytałam twoje rozdziały i niecierpliwie czekam na news! Pojawił się także jeden z moich ulubionych postaci - Laxus! *p* Nie no, napisz coś szybciutko. Twoje opowiadanie wciągnęło mnie prawie w monitor! Pozdrawiam cię serdecznie, życzę weny i dodaję twojego bloga do linek.
    (Jak znajdziesz chwilę, to zapraszam do mnie)

    OdpowiedzUsuń
  2. Spokojnie, poczekamy cierpliwie :) Życzę dobrych ocen w szkole :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie było mocnych na Laxusa!!! Genialnie!!!

    OdpowiedzUsuń