piątek, 24 sierpnia 2012

Rozdział 9 - "Pomszczenie powrotu"

Nagłe odejście Wendy nie wpłynęło zbyt dobrze na nastroje panujące w gildii. Przygotowania do kolejnej wyprawy do Kamieniołomu przeciągały się w nieskończoność, a magowie zamiast działać, prowadzili wieczne dyskusje dotyczące wciąż tych samych – ich zdaniem niesamowicie ważnych – spraw. Kłócono się o to, kto powinien iść, kiedy, co robić jak już tam dotrze i innych tego typu szczegółów, o których przed „czasami Cienia” nawet nie myślano. Poczucie zagrożenia i niepokój niemalże zabiły radość improwizacji, jaka dotychczas panowała w gildii.
- Dajcie spokój! – nie wytrzymała pewnego razu Lucy, kiedy w sali głównej po raz kolejny próbowano ustalić kto z kim. – Nie mamy czasu! Im szybciej uda nam się coś ustalić, tym lepiej!
- Lucy ma rację. – stwierdziła Mira, opierając się łokciami o blat baru. – Nie możemy dać się zwariować. Proponuję żeby poszła drużyna Natsu.
- Co? – spłoszyła się nagle blondynka. – Czemu my?
- Wy najlepiej znacie te tereny. – stwierdziła Cana. – Poza tym, to ty chciałaś, żebyśmy jak najszybciej coś ustalili, prawda?
- Tak, ale…
- No i świetnie! – stwierdził zadowolony Natsu. Od kiedy wypłynął temat składu grupy wywiadowczej, średnio co kilka minut przypominał wszystkim obecnym, że on koniecznie musi iść. – Już się do tego palę!
- Mam iść z nim? – zdenerwował się Gray.
- Coś nie pasuje?
- Ale to Juvia chciała iść z Paniczem Grayem! – zachlipała Kobieta Deszczu, nie wzbudzając jednak zbyt dużego zainteresowania. Większość już była przyzwyczajona do jej tego typu tekstów.
- A więc ustalone. – przypieczętowała wybór Erza, nawet nie dopuszczając do siebie myśli, iż ktoś chciałby podważyć jej decyzję. Makarov od początku nie ingerował w dyskusję, tylko siedział zamyślony, tak jakby zapomniał o całym świecie. Nauczeni doświadczeniem, magowie nawet nie próbowali zwracać się do niego po radę – kiedy Mistrz był w takim stanie, nie było sensu pytać go o cokolwiek.
Po krótkiej chwili do gildii wbiegł Max, zapobiegając najprawdopodobniej w ten sposób wybuchowi kolejnej kłótni, tym razem dotyczącej daty wyprawy. Znowu się bowiem okazało, iż wszyscy mieli w tej materii swoje zdanie. Nie każdy zdążył się nim jednak podzielić z innymi, gdyż Mag Piasku trzasnął ręką o stół przy którym siedziała większość członków, kładąc na nim gazetę.
- Jest źle. – powiedział, patrząc na przyjaciół. – Te cholerne duchy, czy jaką tam mają nazwę, na zbyt wiele sobie pozwalają.
- O co chodzi? – nie zrozumiała Lucy, patrząc na chłopaka ze zdziwieniem.
- Czytaj. – nakazał jej tamten, podtykając pismo pod sam nos.
Zaskoczona dziewczyna wzięła gazetę i zaczęła głośno czytać artykuł, na który jej wzrok padł jako pierwszy na stronie tytułowej. W miarę jak dalej zagłębiała się w tekst, tym bardziej w jej głosie było słychać niedowierzanie. Stłoczeni wokół niej magowie słuchali z szeroko otwartymi oczami, też sprawiając wrażenie, jakby mieli problem z uwierzeniem w to, co właśnie wypływało z ust Gwiezdnego Maga.
- To chyba jakieś żarty! – nie wytrzymał Gajeel, wyrywając Lucy gazetę i przysuwając ją do oczu. – „Ograniczenie działalności legalnych gildii to możliwości grupowania się oraz wykonywania zatwierdzonych przez radę miasta misji”?! Kompletnie poszaleli, czy co?!
- Spójrz dalej. – zwróciła mu uwagę Levy, zaglądając mu przez ramię i wskazując palcem jedną z linijek. – „Rezygnacja z terminu ‘mroczne gildie’ na rzecz nazwy ‘gildie poboczne’ oraz uznanie ich za pełnoprawne organizacje pod władzą wyznaczonego do tego zadania urzędnika’.
- Czyli teraz niby te mroczne mają większe prawa od legalnych? – zdenerwował się Gray. – Co oni, zgłupieli do reszty?!
Erza jako jedyna obecnie siedziała na krześle w milczeniu, wpatrując się w gazetę i ściskając ją tak mocno, że jeszcze trochę i porwałaby ją na kawałki. Nie chciało jej się wierzyć w to, co obecnie miała przed oczami. Jak daleko zdążą zajść te zmiany, zanim oni będą mogli wreszcie coś zrobić? Jak długo będą musieli przypatrywać się w milczeniu jak ich kraj staje na głowie, zanim zdobędą wystarczającą ilość sił by walczyć z Cieniem bez wywoływania zbyt wielkiej paniki i chaosu? Te wszystkie pytania kłębiły się w jej głowie, rozbrzmiewając coraz to głośniej i głośniej. Mimo że to mistrz gildii powinien przejmować się takimi sprawami, ona jak zwykle wszystko brała na siebie. Jednak tym razem była bezsilna – i to bolało najbardziej.
- Sytuacja jest mniej więcej taka – Levy Mira próbowała uporządkować wszystkie informacje. – Cień Ducha rości sobie prawo do tego, by decydować o tym, która gildia ma przestać istnieć, a która może robić co się jej żywnie podoba. Dodatkowo, mroczne gildie już nie są mroczne, tylko…
- Tylko „uświadomione” – dokończyła za nią Erza, rzucając papiery na stół. – Postępują zgodnie z naukami Cienia, więc mają prawo do dalszego postępowania w ten sposób.
- Co za szczęście, że teraz mają nad sobą kogoś, kto pogrozi im paluszkiem, kiedy posuną się za daleko! – prychnęła Cana, żłopiąc piwo z olbrzymiej beczki. – Od razu czuję się, cholera, bezpieczniej.
Nie uszło niczyjej uwadze to, iż od jakiegoś czasu wróżbitka piła zdecydowanie więcej niż zwykle, co dodatkowo odbiło się na jej zachowaniu. Mimo że jej żołądek (i głowa) był przyzwyczajony do tego typu prób wytrzymałości, widać było, iż stres zdecydowanie wpływa na ilość alkoholu która regularnie znikała z magazynu gildii.
- Nadal nie możemy nic z tym zrobić, Mistrzu? – zwrócił się Macao do staruszka siedzącego, jak zwykle, na barze. Zamyślony mężczyzna zdawał się nie słyszeć pytania. Podniósł natomiast głowę i potoczył wzrokiem po zebranych.
- Czy Wendy już wróciła?
Wszyscy odwrócili się w jego stronę, zaskoczeni nagłym pytaniem. W natłoku innych wydarzeń, kompletnie zapomnieli o tym, iż młoda Zabójczyni nadal przebywała w bazie ‘wroga’.
- Właśnie, to już drugi dzień, prawda? – zwróciła się niepewnie Mirajane do towarzyszy. – Nie powinna już przypadkiem być z powrotem?
- Czego w ogóle dotyczyło to przesłuchanie? – chciała wiedzieć Lucy.
Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć na pytanie, drzwi do budynku otworzyły się, a w nich stanął dokładnie taki sam orszak, jaki widzieli parędziesiąt godzin temu, kiedy to odwiedził ich sam zarządca miasta. Tym razem jednak Rycerze nie otaczali Edvina Quatore’a, ale dwie młode dziewczyny – jedną wyższą, drugą niższą.
- Wendy! Laki! – rozległy się uradowane okrzyki. Mimo obietnicy jaka została dana ich mistrzowi, wszyscy martwili się o towarzyszki i cieszyli się, że widzą je całe i zdrowe.
Laki westchnęła z ulgą, ujrzawszy wszystkich swoich przyjaciół. Miała zdecydowanie dość klimatu ratusza, oraz tych wszystkich szarych postaci, które non stop kręciły się wokół niej. Nieustanny stres nikomu nie działa na zdrowie – a jak ona mogła się rozluźnić, z myślą iż każdy który przechodzi obok niej jest wrogiem? Na szczęście opuściła już to miejsce i oby nie musiała wracać do niego zbyt szybko!
Inaczej Wendy. Ta nawet nie spojrzała na otaczające je osoby. Stała ze wzrokiem dziwnie zamglonym i wbitym w ziemię. Nie wydała żadnego dźwięku, nawet się nie poruszyła. Od chwili w której ujrzeli ją w drzwiach, nie drgnął jej nawet palec, a opuszczona głowa nie pozwalała odczytać jej wyrazu twarzy. Lucy jednak podświadomie czuła, że coś jest nie tak. Chciała podbiec do małej przyjaciółki, jednak zanim zrobiła cokolwiek, orszak przemaszerował przez całą salę i stanął przed mistrzem. Edvin, który dotąd trzymał się z boku, wysunął się na przód.
- Czy nie dotrzymałem obietnicy, Makarovie Dreyar? – spytał, zwracając się do mężczyzny z imienia i nazwiska. Nie zabrzmiało to ani szyderczo, ani pogardliwie – ot, zwyczajne potwierdzenie umowy. – Dziewczyny w stanie nienaruszonym, jak stąd wyszły, tak teraz wchodzą. Mam rację?
Mistrz spojrzał na niego podejrzliwie i patrzył chwilę na swoje przybrane „córki” zanim odpowiedział.
- Zwykle staram się wierzyć ludziom. – mówił, patrząc zarządcy w oczy – Tym razem jednak nie potrafię. Nadal wzbudzasz mój niepokój – ty i cała twoja świta.
Quatore nie zareagował na te słowa. Stał i czekał, aż staruszek dokończy to co zaczął.
- Jednakże – mówił dalej Makarov. – Muszę przyznać, iż wygląda na to, że potrafiłeś dochować obietnicy. Niech wam będzie.
Erza, która stała obok mistrza, mogła cały czas patrzeć w oczy jego rozmówcy. Kiedy staruszek wypowiadał ostatnie słowa, wydawało jej się, że przez oczy Edvina przebiegł cień triumfu, czy też ulgi. Nie potrafiła dokładnie powiedzieć, czemu tak jej się wydawało – po prostu to czuła. Z jakiegoś powodu wiedziała, iż nie wróży to nic dobrego.
- Cieszy mnie, że doszliśmy do porozumienia. – stwierdził tamten, pochylając lekko głowę. – Pozwoli pan, iż odejdę do własnych obowiązków. Możliwe jednak, iż jeszcze raz któryś z pańskich wychowanków będzie mi niezbędny do prowadzenia śledztwa. Mam nadzieję, że wtedy również nie będzie problemów z uzyskaniem pomocy.
- Zobaczymy. – odparł krótko Makarov, mierząc mężczyznę wzrokiem.
Ten skinął głową raz jeszcze i zawrócił do drzwi, a za nim wyszli także Rycerze Run. Już po kilku sekundach pomieszczenie opustoszało, a wrota zatrzasnęły się za ostatnim z żołnierzy.
Niemalże jak na komendę, dziewczynkę otoczył tabun uradowanych magów. Nie wszyscy jednak byli tak radośni – na twarzach niektórych widać było ślady niepokoju.
Charle, która dopędziła swojej przyjaciółki pierwsza, zapominając o powadze, przytuliła się do niej mocno, informując dodatkowo, jak bardzo się o nią martwiła. Wendy podniosła powoli ręce i objęła kotkę, nawet na nią nie patrząc. Jej ruchy były dziwnie sztywne, a wzrok – nadal nieobecny.
- Wendy…?
Kiedy Mira dotknęła jej ramienia, wyraz jej twarzy wreszcie się zmienił – przebiegł przez nią dziwny grymas, jakby tłumionego bólu. Taką samą reakcję wywoła próba przytulenia dziewczynki przez Lucy. Mimo że nic nie mówiła, sprawiała wrażenie, jakby każdy dotyk dostarczał jej coraz więcej cierpienia.
Mistrz zeskoczył z baru i powoli podszedł do ciasnego okręgu wokół młodej Zabójczyni. Magowie rozstąpili się przed nim – ich spojrzenia wyrażały wielkie zdenerwowanie i niepokój. Co się dzieje? Dlaczego mała zachowuje się w ten sposób?
Makarov zbliżył się do Wendy i delikatnie dotknął jej ramienia. Kiedy ta ponownie się skrzywiła, zmarszczył brwi po czym wyszeptał jakieś niezrozumiałe dla większości słowa. Przez kilka sekund nic się nie działo – później jednak cała postać dziewczynki rozbłysła na moment, by za chwilę powrócić do swojego dawnego stanu. Zaraz jednakże zaczęły dziać się straszne rzeczy – na całym ciele Zabójczyni zaczęły otwierać się najróżniejsze rany. Z sekundy na sekundę skóra Wendy była coraz gęściej pokryta licznymi siniakami, rozcięciami, czasem nawet oparzeniami. Wzrok już nie był zamglony – dziewczynka patrzyła zupełnie przytomnie, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy.
- Boli… - wyszeptała, zaciskając zęby.
- Wendy, co się stało?! – zawołała zszokowana Levy, przysuwając się do przyjaciółki i padając przy niej na kolana.
Ktoś pobiegł po lekarza, Mira zaczęła przemywać rany czystą wodą, wołając do kogoś, by leciał po apteczkę. W całej gildii zapanowało poruszenie.
- Mistrzu, co tu się dzieje? – zapytała zdenerwowana Erza. Rany małej członkini nie wyglądały śmiertelnie, aczkolwiek na pewno sprawiały jej dużo bólu. Nie mówiąc już o tym, że praktycznie nie powinny w ogóle istnieć. Makarov milczał przez chwilę.
- Cholerni spryciarze. – syknął przez zęby, a jego oczy płonęły gniewem. – Pieprzeni dranie.
- To oni ją tak załatwili?! – Natsu był już na granicy furii. Jego oczy były szeroko otwarte, a zmarszczone brwi świadczyły o tym, że żart już się skończyły. – Ci z tej sekty?
- Wykorzystali to, co Mistrz musiał powiedzieć wcześniej. – stwierdziła Erza, zaciskając pięści. – Obiecali nam, że Wendy wróci w takim samym stanie, jak wyszła. Wróciła? Wróciła.
- Czyli co, wychodzi na to, że grzecznie dotrzymali umowy?! – krzyknął Natsu, a na jego dłoniach pojawiły się płomienie, które po chwili objęły całe ciało chłopaka. – Chyba sobie żartujecie!
Z tymi słowami przepchnął się przez otaczający ranną dziewczynkę tłum i wypadł przez główne drzwi gildii, nie zważając na wołania Lucy i reszty swoich przyjaciół.
- Niech idzie. – powiedział mistrz, kiedy Gray chciał biec za nim w celu powstrzymania go. Staruszek wpatrywał się w ziemię z wściekłością. Nie było wiadomo, czy bardziej jest zły na siebie, czy na Cień Ducha. – Życzę mu serdecznie, by udało mu się dać tym cholerom porządną nauczkę.
- To może od razu pójdziemy wszyscy? – zaproponował Gajeel. Nie miał zbyt bliskich relacji z Zabójczynią, ale to nadal była jego towarzyszka z gildii. Skrzywdzonych towarzyszy należało pomścić.
- Mogę ci zaręczyć, że on sam dokona takich zniszczeń, jak my wszyscy razem wzięci.
*
Natsu pędził przez ulice Magnolii w zawrotnym tempie. W ciągu tych lat spędzonych w gildii, zdążył poznać to miasto jak własną kieszeń. Nawet wściekły do granic możliwości, nie myśląc o niczym innym jak tylko o przywaleniu w oblicze temu, który śmiał podnieść rękę na jego przyjaciółkę, potrafił dojść do ratusza najkrótszą z możliwych dróg. Popychani czy potrącani przez niego przechodnie oglądali się zdziwieni, co poniektórzy zawołali za nim, by uważał. On jednak nie słyszał nikogo i niczego – gnany furią i chęcią odegrania się na podejrzanej sekcie, nawet nie zauważał, że wokół niego również znajdują się ludzie. W tym momencie, to było absolutnie nieważne.
Dotarłszy do siedziby władz miasta, nie bawił się w żadne pukanie do drzwi, czy też uprzejme czekanie aż raczą go wpuścić. Dwóch strażników, którzy widząc go jeszcze paręnaście metrów przed sobą, poinformowali go, że nie zostanie przyjęty, potraktował równie uprzejmie, jak swoich przeciwników podczas walk. Mimo iż tamci posiadali jakąś magię, nawet nie zdążyli jej użyć – zanim którykolwiek zdążył się zorientować, zostali potraktowani odpowiednio ciosem w twarz i w żołądek tak silnymi, iż jeden zatoczył się na jedną z kolumn, drugi niemalże poleciał na ścianę.
- Pięść Ognistego Smoka! – Natsu bez skrupułów walnął w solidne wrota jednym ze swoich silniejszych ataków, wyrzucając je z nawiasów i łamiąc na parę części.
Tym, iż momentalnie został otoczony przez tabun oburzonych szarych postaci, nie przejął się nawet w najmniejszym stopniu.
- Nie mam czasu się z wami bawić! – krzyknął, po czym strumieniem ognia utorował sobie drogę. Ludzie odsunęli się od niego, chroniąc przed płomieniami, natomiast on chwycił najbliżej stojącego mężczyznę za przód szaty i przyciągnął go do siebie.
- Gdzie jest Edvin? – wysyczał przez zęby. Musiał w tym momencie wyglądać naprawdę przerażająco, gdyż facet którego trzymał, przełknął głośno ślinę.
- N-Nie mam pojęcia gdzie jest pan Quatore… - wyjąkał, po czym nagle odzyskał rezon i powiedział głośniej. – Nawet gdybym wiedział, to i tak bym ci, gildyjny psie nie powiedział!
Usiłował się wyrwać z uścisku, jednak Natsu trzymał go mocno. Żaden z towarzyszy nie kwapił się do pomocy – możliwe z tego powodu, iż postać Smoczego Zabójcy i urzędnika otaczał ognisty krąg, którego próba przekroczenia groziła dotkliwymi poparzeniami. Nie usłyszawszy zadowalającej odpowiedzi, chłopak sprawił, iż przez jego ciało przeszły płomienie, które już po krótkiej chwili dotarły do ramienia trzymającego mężczyznę. Ten przerażony zauważył, iż jego ubranie zaczęło się tlić.
- Aaaa! – wrzasnął, szarpiąc się niesamowicie. – Parzy! Przestań! Powiem ci, gdzie on jest, tylko przestań!
- Gdzie? – spytał Natsu. Jego ręka nadal płonęła.
- Drugie piętro, pokój czwarty! Aaaa! Gorące! – wydarł się znowu facet, rzucając się na wszystkie strony. Kiedy wreszcie chłopak go puścił, zaczął tarzać się po ziemi, próbując zagasić płomyki, które pojawiły się na jego szacie. Tamten natomiast ruszył pędem w stronę schodów. Jego pośpiech był spowodowany raczej chęcią szybkiego spotkania z Edvinem, niż chęcią ucieczki przed szarymi postaciami. Te jednak nie próbowały go gonić, szemrząc między sobą i wskazując palcami górny poziom. Natsu jednak nie zwracał na nich uwagi.
Znalezienie pokoju czwartego nie zajęło mu dużo czasu. Mimo iż na drugim piętrze nie było zbyt wielu pomieszczeń, musiał odwiedzić prawie wszystkie, zanim dotarł do tego właściwego. W każdym jednak zostawiał po sobie pamiątkę, w postaci ogromnej wyrwy w ścianie, którą tworzył za każdym razem, kiedy chciał przedostać się do kolejnej sali, nie kłopocząc się wychodzeniem przez drzwi. Już po chwili w całym ratuszu rozbrzmiewały okrzyki strachu i zdenerwowania, a po korytarzach walał się tynk i kawałki ścian. W niektórych pokojach zaczął pękać sufit, gdyż dziurawe mury nie potrafiły utrzymać ciężaru trzeciego piętra. Innymi słowy – demolka, zniszczenie i chaos nie z tej ziemi.
W ostatnim pomieszczeniu, do którego Natsu tym razem pofatygował się drzwiami (niestety, nie wchodząc przez nie, tylko wyrywając je z zawiasów, z tego prostego powodu, iż były zamknięte), za ogromnym biurkiem siedział Edvin Quatore, przeglądając jakieś papiery. Trzeba przyznać, że gabinet miał imponujący – ogromne, okrągłe pomieszczenie z wielkimi oknami sięgającymi od poziomu podłogi aż po sufit oraz z dużą ilością regałów z których większa część była zapełniona wszelkimi księgami, segregatorami, czy też teczkami.
Zwykle takie miejsca onieśmielają osoby, które nie mają z nimi styczności na co dzień. Natsu jednak nie należał do tego typu ludzi. Zanim Edvin zdążył się chociażby zorientować, kto wszedł do jego gabinetu, czego może chcieć oraz czemu zniszczył jego drzwi – już został siłą uderzenia wyrzucony na jeden z regałów, uderzając o niego z wielką mocą i strącając w ten sposób na podłogę większą część jego zawartości. Okulary, które miał włożone na nos chyba do czytania, zaginęły gdzieś w tym całym bałaganie, natomiast on sam, nieco ogłuszony rozejrzał się, starając ustalić, kto go uderzył i za co. Nie było mu jednak dane odpowiedzieć sobie na te jakże ważne pytania, gdyż zaraz znowu został przerzucony na drugą część pokoju, przez pięć Natsu. Ten podszedł do niego powoli, chwycił za przód koszuli i przycisnął do ściany.
Obolały mężczyzna wreszcie mógł zobaczyć kto go bije. W jego oczach pojawił się błysk rozpoznania, jednak wyraz twarzy miał ciągle ten sam – spokojny i obojętny.
- Natsu Dragneel. – powiedział cicho, osłabiony uderzeniami. – No kto by pomyślał.
- Gadaj ty mi lepiej, coś ty zrobił Wendy. – warknął chłopak, przyciskając go mocniej do muru. Jego oczy płonęły gniewem.
- Czy nie wróciła w takim stanie jak obiecałem? – spytał Edvin. Albo był naprawdę zdziwiony, albo tylko takiego udawał. Jeśli grał, to był naprawdę świetnym aktorem.
- Nie nabijaj się ze mnie. – syknął Smoczy Zabójca. – Przyprowadziliście ją jakby nigdy nic i co?! Zadowoleni z tego, jak pięknie nas wykiwaliście?! Wystarczyło zdjąć zaklęcie maskujące żeby okazało się, jak bardzo ją zmasakrowaliście! Nie ma miejsca, w którym nie miałaby ran, rozumiesz?! – w gniewie uderzył urzędnikiem o ścianę, przyciskając go raz jeszcze. – Ani jednego!
- Nie wiem o czym mówisz. – wykrztusił tamten, sycząc z bólu. – Miałem ją przyprowadzić i odprowadzić, to wszystko… Skąd mam wiedzieć, co z nią robili Wyżsi…
- Wyżsi? – zapytał Natsu, nie rozumiejąc. Nie zdążył jednak uzyskać odpowiedzi, gdyż w następnej sekundzie jakiś łańcuch chwycił jego rękę i odciągnął do tyłu, zmuszając, by puścił Quatore’a. Ten osunął się na ziemię, chwytając za klatkę piersiową.
- Żałosne. – w pomieszczeniu rozbrzmiał czyjś głos. – Dotkniesz palcem, a już wyśpiewa ci wszystko. Jesteś gorszy od tej smarkuli, Edvin.
Smoczy Zabójca odwrócił się. W drzwiach stała nieznana mu, wysoka dziewczyna, trzymająca koniec łańcucha, który w tej chwili krępował mu ręce. Spod postrzępionej, zielonkawej grzywki spoglądała na niego ironicznie para oczu w odcieniu ciemnej żółci. Mimo krótkiej fryzurki, nadającej jej nieco zawadiacki wygląd, czuło się przez skórę, że nie można jej lekceważyć jako przeciwnika.
- A ty to kto? – zapytał, odruchowo przyjmując odpowiednią pozycję do walki. Uwięzioną ręką chwycił krępujący go łańcuch i maksymalnie podgrzał, zmuszając dziewczynę do gwałtownego upuszczenia go na ziemię. Pocierając oparzoną dłoń, spojrzała na niego z irytacją.
- To nie istotne. – poinformowała go, prostując się. Teraz dopiero mógł zauważyć, że niemalże przewyższała go wzrostem. – Narobiłeś niezłego bałaganu. To wszystko dla tej małej dzikuski? Wy gildyjni zupełnie nie potraficie ustalać priorytetów.
- A więc to byłaś ty? – Natsu mówił spokojnie, jednak widać było, że furia odrodziła się w nim na nowo. Zapalił płomienie na dłoniach i pochylił się lekko do przodu.
- Już rwiesz się do bitki, co? – dziewczyna uniosła lekko brew, uśmiechając się pod nosem. – Ostrzegam, że ze mną nie pójdzie ci tak łatwo, jak z tymi na dole.
- Odpowiadaj. – nakazał chłopak, marszcząc brwi.
- Zmuś mnie. – odpowiedziała tamta, przyjmując pozycję bojową. Stali tak przez chwilę w niemalże zupełnej ciszy, aż dziewczyna rzuciła się w bok i odbijając się nogami od najbliższego regału skoczyła na niego, atakując krótkimi sztyletami, które wzięła niewiadomo skąd. Natsu zrobił unik i zamachnął się na nią pięścią. Ta jednak również odskoczyła, jakby doskonale wiedziała, co chce zrobić.
- Skrzydła Ognistego Smoka!
W stronę dziewczyny pomknęły dwa strumienie ognia, osmalając podłogę i zmieniając część zawartości regałów w kupkę popiołu. Przeciwniczce udało się zrobić unik, wyskakując wysoko w górę i lądując tuż za plecami Smoczego Zabójcy. Tym razem to on zareagował błyskawicznie – odwrócił się natychmiast i zadał cios, który odrzucił dziewczynę tak, że przejechała parę metrów tyłem, szurając podeszwami po posadzce.
- Ha! Podobno miało być trudniej niż z tymi na dole. – skomentował Natsu, przygotowując się do wyprowadzenia kolejnego ataku. Zanim zdążył zrobić cokolwiek, obraz przed jego oczami nagle przyciemniał. Nie na długo, jednak wystarczająco, by dziewczyna zdążyła walnąć go pięścią w brzuch i uderzyć nim o ścianę. Eksplozja bólu była tak gwałtowna, że tylko mocne zaciśnięcie zębów powstrzymało go przed jękiem.
Doświadczał już tego wcześniej, podczas wielu innych walk ale uczucie, którego doświadczał w tym momencie było mu kompletnie obce. Nigdy jeszcze żaden cios nie sprawił mu takiego cierpienia. Jego plecy płonęły, a kości bolały tak, jakby ktoś łamał je raz po raz. Zupełnie nie pasowało to do obecnej sytuacji.
Podniósł się na przedramieniu sycząc. Opierając się ręką o ścianę udało mu się stanąć na nogi i znów przyjąć odpowiednią pozycję. Wcześniej jednak co innego zwróciło jego uwagę – jego przeciwniczka opierała się rękami o kolana, oddychając głęboko. Niemożliwe, żeby takie uderzenie wywołało u niej takie zmęczenie. Musiało chodzić o co innego.
- Pazur Ognistego Smoka! – wykorzystując chwilę nieuwagi dziewczyny, Natsu zaatakował po raz kolejny. Nie wycelował jednak dobrze, a tamta zdążyła się jeszcze lekko odsunąć – atak przeszedł bokiem, jedynie zahaczając o ramię dziewczyny.
- Nie jesteśmy w formie, co? – spytała, patrząc na niego pogardliwie. Zaraz wyskoczyła wysoko w górę i cisnęła w niego kilkoma krótkimi nożami, charakterystyczną bronią zabójców. Chłopak zrobił unik i po raz kolejny zaatakował ją pięścią, jednak cios znowu był chybiony. Przez ułamek sekundy ich głowy znalazły się bardzo blisko siebie. Smoczy Zabójca ze zdumieniem stwierdził, że słyszy słowa szeptane przez przeciwniczkę.
- Sense Check: Hearing.
Obok niego rozbłysło dziwne światło, a zaraz potem głos ucichł jak makiem zasiał. Ucichło też wszystko dookoła niego – nie słyszał dźwięku własnych kroków, ani kroków dziewczyny. Co ona zresztą skwapliwie wykorzystała, wyprowadzając kolejne uderzenie – tym razem w plecy. Nie bolało ono jednak jak wcześniej. Natsu obrócił się w locie i błyskawicznie zaatakował jedną ze swoich silniejszych technik.
- Ryk Ognistego Smoka!
Strumień ognia uderzył przeciwniczkę bezpośrednio, odrzucając ją daleko do tyłu tak, że uderzyła plecami o regał, zrzucając z niego wszystko, co tylko się dało. Chłopak chciał zbliżyć się jeszcze bardziej. Nagle pojawiła się przed nim ściana, przypominająca nieco pole siłowe, odgradzając go od dziewczyny. Smoczy Zabójca odwrócił się. Tym razem w drzwiach stał nieznany mu, ciemnowłosy chłopak.
- Widzę, że niezbyt dobrze ci idzie, Avis. – odezwał się, wyraźnie zwracając się do wspólniczki.
- Nie wtrącaj się. – warknęła w jego stronę, podnosząc się na nogi. – Sama się tym zajmę.
- O, nie wątpię. – stwierdził tamten. Jego głos był kompletnie wyprany z emocji. – Strasznie mi przykro, ale muszę wam przeszkodzić. Jeszcze trochę i rozwalicie mi cały ratusz.
- Mi to pasuje. – stwierdził Natsu, patrząc na nowo przybyłego wrogo. – A może też chcesz się dołączyć?
- Spasuję. – odpowiedział. – Ale byłbym wdzięczny, gdybyś wreszcie przestał zachowywać się jak słoń w składzie porcelany i wyniósł się stąd.
- Chyba sobie kpisz. – stwierdził tamten, zapalając płomienie na dłoniach. – Nie ruszę się stąd nawet o krok, dopóki nie znajdę tego, który skrzywdził Wendy i nie przywalę mu tak, żeby raz na zawsze zapamiętał, że z Fairy Tail się nie zadziera.
- Kretyn. – stwierdziła Avis, prostując się. Była nieźle poturbowana, ale nadal trzymała się na nogach. – Wprawdzie mam cholerną ochotę ci przywalić, ale wygląda na to, że będziemy musieli dokończyć to innym razem. A teraz się wynoś.
- Słucham?! – Natsu nienawidził, jak ktoś mu rozkazywał. A już zwłaszcza ktoś z tej pieprzonej sekty.
- Jeszcze trochę i przybędzie tu wojsko. – poinformował go chłopak, wciąż tym samym, beznamiętnym tonem. – Nam jest nie za bardzo na rękę, żeby cię tu pojmano, ale nie będziemy mieli wyboru, jeśli dalej będziesz robił taką rozróbę. Dodatkowo nowy rząd wyznaje zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Robiąc kłopoty sobie, robisz kłopoty całej gildii.
Natsu drgnął. Nie myślał wcześniej o tym w ten sposób. Wprawdzie szlag go jasny trafiał na myśl o wycofaniu się, robienie problemów staruszkowi i reszcie przyjaciół nie było tym, o co mu chodziło. Najchętniej by został i dał nauczkę wszystkim, którzy mogli maczać palce w krzywdzeniu Wendy, ale czy miało to jakiś sens, jeśli w ten sposób narażał całą resztę?
- Niech będzie. – powiedział przez zaciśnięte zęby, prostując się. Nadal wszystko w nim rwało się do bójki, ale tym razem wolał zachować jako taki spokój. – Ale zapamiętajcie to co powiem. Każdy, absolutnie każdy – zaakcentował, patrząc przeciwnikom w oczy. – Kto podniósł rękę na któregoś z członków Fairy Tail, skończył w ten sam sposób. Uprzejmie wam radzę – trzymajcie się od nas z daleka, bo mogę wam zaręczyć, iż robienie sobie z naszej gildii wroga, to ostatnie, czego byście chcieli.
Z tymi słowami odwrócił się i wymaszerował przez dziurę w ścianie, w której kiedyś znajdowały się drzwi. Musiał wyjść, zanim znowu komuś przywali.

~*~

Rozdział chyba najdłuższy w całej dotychczasowej karierze bloga. Mam nadzieję, że mimo to ktoś doczytał do końca :)
Jaki widać, powróciłam z obozu i kontynuuję swoją historię dalej. Dziękuję za komentarze, które pojawiły się ostatnio - miło mieć namacalny dowód, że mam jakichś czytelników ;)

3 komentarze:

  1. O rany! Ale boskie kiedy włożysz następne? Kurcze ale się nakręciłam. Ta walka boska była! Fajnie opisane i długie, to dobrze bo lubię jak jest długie :) Pisz, nadal czekam na następną część!

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedna Wendy!!! Co oni chcą od Fairy Tail??? Mam nadzieje, że wkrótce się wyjaśni :).

    Ps. Świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz czytelników bo dobra jesteś :D dopiero zaczynam ale już nie mogę doczekać się co będzie dalej ;) mam nadzieję, że dużo NALU <3

    OdpowiedzUsuń