piątek, 3 sierpnia 2012

Rozdział 7 - "Rewolucja"

Ranek siódmego lipca siedemset osiemdziesiątego piątego roku w niczym nie przypominał początku dnia, w którym tajemnicza organizacja o równie dziwnej nazwie – Cień Ducha – miałaby rzekomo opanować królestwo Fiore. Prawdopodobnie dlatego, iż za każdym razem, gdy ludzie przewidują jakieś nieszczęście, oczekują jakichś znaków - ponurej atmosfery, przygnębiającego, zachmurzonego nieba czy innych tego typu charakterystycznych przymiotów nadchodzącego zagrożenia. Lucy nie była wyjątkiem – parę chwil po porannym otworzeniu zerwała się z łóżka i gwałtownie rozsunęła zasłony. Łagodne światło wschodzącego słońca zalało pokój, niemalże napełniając go jasnymi promieniami. Dziewczyna poczuły spływający na nią spokój, choć zdawała sobie sprawę, iż piękna pogoda o niczym jeszcze nie świadczy i w niczym nie przeszkadza Cieniowi we wprowadzeniu w życie swoich planów. Jednak w obliczu tak pozytywnego widoku, prawie nie potrafiła martwić się na zapas.
- Wszystko będzie w porządku. – powiedziała do siebie, odwracając się od okna i patrząc na swój pokój. Jej głos brzmiał tak, jakby najbardziej chciała przekonać samą siebie.
Miała jeszcze dwie godziny do spotkania z Natsu i resztą. Usiadła do biurka, po czym wyjęła nowy papier i kopertę. Już wcześniej napisała do matki o wszystkich swoich obawach związanych z ostatnimi wydarzeniami. Taka możliwość „wypisania się” często pozwalała jej się uspokoić. Zawsze kiedy miała jakiś problem, lub po prostu chciała opisać swoje przeżycia, kolejny list przybywał w trzymanej na półce skrzynce. Jakby spojrzeć na to z tej strony, był to taki rodzaj korespondencyjnego pamiętnika – chociaż tym razem osoba, do której pisano, nie mogła odpowiedzieć.
„Kochana mamo” zaczęła, skrobiąc tuszem po papierze. „Dziś jest właśnie ten dzień, o którym mówił ten staruch w Kamieniołomie. Już ci o nim pisałam. Patrząc na pogodę, aż wierzyć się nie chce, że po tak piękny poranku może spaść na nas jakieś nieszczęście. Wiem, że to naiwne, ale w pewien sposób mnie uspokaja…”
Opisała mamie wszystko. Jeszcze raz przeanalizowała w liście całą przemowę Dostojnika, czy jak go tam nazywali, układając to sobie po kolei w głowie. Kiedy kilkanaście minut później zapieczętowana koperta już leżała na stoliku, gotowa dołączyć do innych w skrzynce – Lucy czuła się już o wiele lepiej. Była też o wiele bardziej rozluźniona, czego nie omieszkał skomentował Happy, gdy już ubrana i gotowa na wszystko (łącznie ze zburzeniem miasta i koniecznością powstrzymywania Erzy przed zabiciem kogokolwiek) stawiła się na miejsce spotkania.
- To dobre podejście. – skinęła jej głową Tytania, dziwnie zadowolona. – Nie musimy martwić się przedwcześnie. Chociaż to nie powód, by zrezygnować z ostrożności. Czy wyrażam się jasno? – zwróciła się do siłujących się za jej plecami Natsu i Graya, który mieli wyraźną ochotę zapomnieć o wszystkich oporach i rozpocząć walkę na poważnie.
- Aye! – zakrzyknęli razem zamiast tego, nieco przestraszeni poważnym tonem i surową miną dziewczyny.
- Tak przy okazji, wiecie może, czy Rada Magii coś z tym zrobiła? – spytał Gray, wkładając ręce do kieszeni. – Staruszek mówił, że wysłał im powiadomienie, czy coś, ale nie wygląda na to, żeby się przejęli, co?
Erza skinęła głową.
- Mistrz nie wspominał nic na ten temat, od czasu naszej ostatniej rozmowy.
- Tak poza tym, nie sądzicie, że gdyby Rada postanowiła podjąć jakieś radykalne kroki, to już by to było widać? – podsunęła Lucy. – Ostrzegliby mieszkańców, gildie… Albo wysłali kogoś, żeby sprawdził co się z tym dzieje. Nawet skontaktowałam się z naszym dawnym zleceniodawcą, nikt nie zgłosił im chęci przeszukania Kamieniołomu…
- Nawet jeśli to, co tam usłyszeliśmy było prawdą, ta zgraja ważniaków i tak nie zrobi. – stwierdził Gray, zdenerwowany. – Nie przejmują się niczym, dopóki nie dojdzie do wyraźnych szkód… Myślałem, że skoro sprawa dotyczy króla, jakoś bardziej się tym zajmą…
- Kto wie, może w stolicy doszło do jakichś działań, o których nie wiemy. – Erza starała się być obiektywna. – A ze względu na powodzenie śledztwa nie informują nikogo…
- Niepotrzebnie się z nimi cackają. – stwierdził Natsu, stojąc z rękami skrzyżowanymi na piersi. – Ale jeśli ta sekta czy cokolwiek to jest ośmieli się choćby tknąć palcem naszą gildię, to spierzemy ich, czy Rada tego chce, czy nie!
- A ty jak zwykle zachowujesz się jak idiota.
- Coś ty powiedział?!
Pewnie doszłoby do kolejnej bójki, a Erza już szykowała się do siłowego rozwiązania tego konfliktu, gdyby nie dziwny dźwięk, który dotarł do ich uszu. Przypominał on trochę głos kogoś, kto w nieco oklepany sposób próbuje przestraszyć całą resztę za pomocą tradycyjnego „buuu!”. Z początku magom wydawało się, że tylko oni go słyszą, jednak inni przechodnie także zatrzymywali się obok i rozglądali się dookoła ze zdezorientowanymi minami. Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, nadeszła kolejna fala zaskakujących zdarzeń – wysoko nad miastem, zaczęły unosić się szarawe obłoczki, łączące się ze sobą i tworzące coraz większą i lepiej widoczną, ogromną chmurę. Kiedy już była dostatecznie duża, by można ją było dojrzeć z każdego krańca miasta, zaczęła przeobrażać się i zmieniać kształt, by po kilkunastu sekundach przyjąć formę białej zjawy, której oczy stanowiły dwa czarne otwory.
- Myślicie, że to oni? – Lucy cofnęła się o krok, robiąc nieco wystraszoną minę, cały czas wpatrując się w niesamowite zjawisko nad sobą. – Cień Ducha?
- Nie wiem. – Erza zmarszczyła brwi, zaniepokojona. – Nie podoba mi się to.
Reszta mieszkańców najwyraźniej było podobnego zdania – jedni uciekali, inni stali osłupiali, patrząc wciąż na ogromną chmurę, jeszcze inni głośno rozprawiali nad tym, co znowu wymyśliło Fairy Tail, bo przecież to oczywiste, że to ich wina. W każdej innej sytuacji Natsu nawrzeszczałby na puszczających takie denerwujące gadki, jednak teraz stał cicho, marszcząc brwi i próbując zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Odpowiedź miał uzyskać już niebawem.
W ciele zjawy powstała jeszcze jedna, podłużna i pozioma dziura, najwyraźniej służąca duchowi za usta. Zaraz także w całym mieście rozległ się donośny głos, znany magom jeszcze z Kamieniołomu.
- To ta dziewczyna od zebrań i wycierania podłogi! – stwierdził głośnym szeptem Happy, zwracając się do przyjaciół. Tamci tylko pokiwali mechanicznie głowami, nie odrywając wzroku od chmury. Stojący obok mężczyzna spojrzał na nich dziwnie, robiąc minę sugerującą, że dla kogoś z boku to zdanie brzmiało co najmniej dziwacznie. Najwyraźniej jednak doszedł do wniosku, że nie ma sensu zajmować się tymi gildyjnymi zabijakami, kiedy dookoła dzieją się rzeczy tak interesujące.
- Mieszkańcy Magnolii! – zagrzmiała zjawa, a jej głos słychać było najprawdopodobniej w każdym zakątku miasta. – Niestety, jak niemalże wszystkie miejsca w naszym Królestwie nie sąsiadujące bezpośrednio ze stolicą, nie macie pojęcia, co się dzieje. Lub właściwie – co się stało, gdyż już nie ma odwrotu.
Jakieś dziecko w bliskim towarzystwie drużyny Natsu rozpłakało się żałośnie, przytulając się do matki. Za jego przykładem poszło jeszcze parę szkrabów – niektóre jedynie pochlipywały, inne darły się na całe gardło, jakby chcąc zagłuszyć straszny głos. Jakaś dziewczynka, najwidoczniej bez rodziców znajdujących się w pobliżu, przywarła do nogi Lucy – nie krzyczała, nie płakała, jedynie wpatrywała się szeroko otwartymi z przerażenia oczami na unoszącego się w powietrzu ducha. Blondynka pogładziła ją po głowie, pełna złych przeczuć. Ona sama się bała – ciężko było mieć pretensje do dzieci.
Chmura przemawiała dalej:
- Wiedzieli o nas. Wiedziała Rada Magii, wiedział rząd, wiedział Król. Wiedziała wasza miejscowa gildia. – w tym miejscu oczy wszystkich zwróciły się w kierunku magów Fairy Tail. – Żadne z nich nie zrobiło nic, by nas powstrzymać. Choć jakby na to spojrzeć… – kobieta służąca za głos ducha przerwała na chwilę. – Wszystkiemu winien jest król.
W różnych miejscach w mieście rozległy się okrzyki sprzeciwu. Nie było ich wiele, jednak wystarczająco, by zjawa zwróciła na nie uwagę.
- Krzyczcie ile chcecie. Gwiżdżcie ile chcecie. Uciekajcie ile chcecie. Nie wykrzyczycie i nie wygwiżdżecie sobie innej prawdy. Nie możecie też od niej uciec. – jej głos był spokojny. – Magowie z Fairy Tail wiedzieli o naszych planach. Nie podjęli żadnych działań, lecz zwrócili się do Rady, która postąpiła tak samo. Tą drogą zawiadomienie dotarło do króla. Czy on coś zrobił? Nic. Wiedząc doskonale, jakie niebezpieczeństwo sprowadza na swój kraj, nie zrobił nic.
Nie było słychać już żadnych wrzasków ani protestów. Wszyscy w milczeniu słuchali tego, co duch ma im do powiedzenia. Niektórzy szeptali między sobą, niektórzy jedynie patrzyli, z każdym kolejnym wypowiadanym przez zjawę słowem otwierając szerzej oczy. Tytania zacisnęła pięści.
- Tak jak myślałam. – powiedziała cichym, drżącym głosem, wpatrując się w ziemię. – To się w końcu musiało tak skończyć.
- Erza?
- To nie jest pierwszy raz. – kontynuował duch. – Jednak o takich rzeczach jak ta, po prostu zabrania się mówić. Cień Ducha, czyli organizacja, której ustami teraz przemawiam do was, wiedziała o każdej. Zdając sobie sprawę ze wszystkich błędów popełnionych przez tego, którego nazywacie władcą, mieliśmy tyle odwagi, by zadać sobie pytanie – czy właśnie takich rządów chcemy? Czy właśnie tego oczekujemy od człowieka, któremu chcemy powierzyć nasze domy, rodziny, życia? Być może właśnie nadszedł czas, byśmy wszyscy odpowiedzieli sobie na to pytanie.
Tytania odwróciła się gwałtownie, po czym ruszyła w kierunku gildii. Przyjaciele obejrzeli się, kiedy jednak nie odpowiadała na zawołania, pośpiesznie podążyli za nią. Szła tak szybko, że musieli niemalże biec, by za nią nadążyć.
- Czekaj, Erza! – krzyknął Gray, chwytając dziewczynę za ramię. Jego głos ledwo było słychać  – Gdzie pędzisz?
- Co się stało? – spytała Lucy, trzymająca się trochę z tyłu.
Tytania zatrzymała się nagle, po czym obróciła w ich kierunku. Jej twarz wyrażała największą na świecie wściekłość  największy na świecie niepokój, jednocześnie jednak, gdzieś w głębi jej oczu czaił się strach.
- Nie widzicie, co tu się dzieje?! – zawróciła się do nich twardo. – Naprawdę nic nie rozumiecie?!
Magowie patrzyli na nią zdezorientowani.
- Ale co niby…
- Słyszeliśmy to w Kamieniołomie! Wszyscy to słyszeliśmy! Łudziliśmy się… - spojrzała na swoją dłoń, zaciskając ją w pięść. – Łudziliśmy się, że będą chcieli działać bezpośrednio. Wtedy można by jakoś przeciwdziałać… Ale oni robią coś o wiele gorszego. Odwracają ludzi od króla. Rodzą wątpliwości.
- To znaczy… - Lucy złożyła ręce. – …Że jeśli zdobędą ich zaufanie…
- Tak, nic już nie zrobimy. Nawet jeśli nie posługują się magią, jest ich wystarczająco wielu, bu zdusić każdy opór. Skala jest przecież krajowa.
- Erza, czy ty nie przesadzasz? – sprzeciwił się Natsu. – Ludzie nie są głupi! Powinni się zorientować, że…
- Oni nie wiedzą tyle ile my! To zwykli ludzie! Nawet jeśli nie uwierzą im do końca, nie będą protestowali tak jak podczas bezpośredniego ataku! – dziewczyna podniosła głos. Zaraz jednak opanowała się i wzięła głęboki wdech. – Musimy porozmawiać z Mistrzem.
W tym momencie właśnie z „ust” zjawy padły słowa, które z pewnością najbardziej zdruzgotały ludność w całym kraju.
- Od tej pory… - mówiła kobiety, a jej ton stał się uroczysty. – Państwo to będzie nazywać się Republiką Fiore.
*
Atmosfera w gildii znacznie odbiegała od zwyczajowej radosnej sielanki, która panowała tu niemalże dzień w dzień. Przeciwnie – wszyscy byli zdenerwowani, wielu chodziło w tę i z powrotem, wpadając na siebie raz po raz. Kilku dyskutowało zażarcie, z czasem jednak niektóre dyskusje przemieniały się w kłótnie, których uczestnicy często rzucali w swoją stronę ostre słowa. W Fairy Tail wszelkie awantury były codziennością – rzadko kiedy zdarzał się dzień, podczas którego nie padło ani jedno obraźliwe słowo, ani jeden cios. Teraz jednak było inaczej – wszyscy byli śmiertelnie poważni, zaniepokojeni, niektórzy także wystraszeni. Nawet jeśli wcześniej wpadali w poważne tarapaty, nawet jeśli teraz znali prawdę – tym razem, problem był monstrualnych rozmiarów – dokładnie rozmiarów państwa, w którym żyli. A oni nie wiedzieli, jak sobie z nim poradzić.
Mistrz Makarov sprawiał najbardziej ponure wrażenie ze wszystkich – siedząc w swojej zwyczajnej pozie - na barze, z założonymi rękami – wpatrywał się w podłogę wzrokiem zmęczonego już życiem starca. Z drugiej jednak strony, widać było, że jest wściekły.
Kiedy drużyna Natsu przekroczyła próg, wszyscy na chwilę zwrócili się w ich stronę. Niektórzy rzucili jakieś niezbyt radosne „Witajcie z powrotem”, parę osób uśmiechnęło się – jednak nie można było zatrzeć wrażenia panującego wokół niepokoju. Tytania pomaszerowała prosto do baru, nie spuszczając wzroku z przygnębionego mistrza. Reszta podążyła za nią, wymieniając spojrzenia z resztą członków.
- Ale się porobiło, co? – zagadał do nich Wakaba, obracając w palcach papierosa. – Aż człowiekowi wierzyć się nie chce, że takie czasy nadeszły.
- Nikt się nie spodziewał, że ci z Kamieniołomu działają aż na taką skalę. – skomentował Macao.
- Co się dziwicie, ja wiedziałam, ze tak będzie. – stwierdziła niezbyt już trzeźwa Cana, machając w ich stronę kuflem z resztą alkoholu na dnie. – Ustawienie kart było beznadziejne jak jeszcze nigdy w mojej karierze.
Wspomnienie o kartach przyniosło Lucy na myśl ulicę, którą ostatnio odwiedziła i kobietę tam spotkaną. Tamta mówiła bardzo podobnie, wspominając coś o chmurach i władzy…
Chmury…
Lucy aż przystanęła. Czyżby chodziło właśnie o to, co widzieli przed chwilą? Czyżby właśnie chmury miały być przyczyną pożaru, który miał potem nastąpić?
- Cana. – dziewczyna spojrzała na nią z ukosa. – Chodziło ci o coś takiego? – wyciągnęła karty, otrzymane wcześniej od wróżbitki. Od tamtej chwili nosiła je przy sobie, czasem oglądając i próbując zrozumieć o co wtedy chodziło.
Pijaczka łypnęła okiem na obrazki, po czym odstawiła kufel i oparła przedramiona na kolanach.
- Dokładnie. A co, ty też zamierzasz zostać jasnowidzem? – uśmiechnęła się krzywo, patrząc na Lucy. – Tylko mi tu młoda, konkurencji nie rób.
- Nie, nie o to chodziło… - zaprzeczyła tamta, podnosząc ręce.
- Mistrzu. – podczas gdy blondynka rozmawiała z przyjaciółmi, Erza zdążyła dojść już do baru i stanąć przed siedzącym staruszkiem. Tamten podniósł głowę i spojrzał na dziewczynę smutno.
- A wiec wygląda na to, że miałaś rację. – przyznał, znowu patrząc w podłogę. Wszyscy w gildii umilkli, zwracając się w jego stronę. – Muszę przyznać, że bagatelizowałem sprawę. Mogłem kazać komukolwiek się tym zająć, jednak wolałem zrzucić to na Radę. Byłem… Głupi. – powiedział, z powrotem przenosząc wzrok na stojącą przed nim Tytanię i uśmiechnął się smutno. – Do czego to doszło, żeby dzieciak musiał pouczać swojego mistrza. Ale cóż zrobić, zasłużyłem.
- To nie czas na to, by rozpamiętywać swoje błędy. – powiedziała Erza, podnosząc rękę. – Teraz musimy pomyśleć, co robić dalej. Jako legalna gildia, popierająca króla, powinniśmy…
- Jakiego króla, Erza? – spytał Makarov, wstając. – Obawiam się, że nie mamy już króla.
Wskazał na stojącą obok, szklaną kulę, po czym zadziałał na nią magią. Przedmiot zaświecił się delikatnie, po czym ukazał obraz pochodzący ze stolicy Fiore – Krokusu. Widać było protestujące tłumy i dymiące budynki. Słychać też było krzyki i odgłosy walki. Gdzieś w tle brzmiał czyjś donośny głos, najwyraźniej w trakcie przemówienia.
- Król Fiore oddał koronę jeszcze przed paroma godzinami, przekazując władzę kilku zaufanym doradcom. Rząd został rozwiązany i właśnie w tej chwili jest organizowany na nowo. Rada Magii straciła prawo do samodzielnego działania. A wszystko to… - głos staruszka stwardniał. – A wszystko to zgodnie z prawem. Na kraj naszła pokojowa polityczna inwazja. Nie mamy już kogo poprzeć.
*
Podczas tych burzliwych wydarzeń, Laxus przebywał w Oak. Z powodu wydalenia z gildii, nie mógł podejmować standardowych zleceń, jednakże nadal było wielu pracodawców, którzy polegali nie tylko na gildyjnych magach, ale także na „samotnych strzelcach”. Podróżując od miejscowości do miejscowości, Dreyar brał niemalże każdą robotę, jaka tylko wpadła mu w ręce. Prawdę mówiąc, nie miał zbyt wielu zajęć, poza wędrowaniem, pracą i utrzymaniem się przy życiu. Teraz nawet nie było przy nim Raijinshuu. Mimo że często jego myśli wracały do Fairy Tail, nawet przez chwilę nie zamierzał tam wracać. Wiedział, że – po ostatnim wyskoku – staruszek nie przyjmie go tak łatwo, a poza tym miał swój honor. Został wyrzucony – w porządku, a więc nie pokaże się tam, dopóki nie będzie miał pewności, że gwałtowny dziadek nie walnie nim o bruk. Takie traktowanie już ostatecznie zszargałoby jego opinię.
Pewnie trwałby w swojej decyzji jeszcze długo, jednak wszystkie wydarzenia mające miejsce w Magnolii, powtórzyły się także w niemalże we wszystkich większych i mniejszych miastach Królestwa, a właściwie – jak głosiły gazety – Republiki. Początkowo większość ludzi nie wierzyła, w to co się dzieje – nikomu nie mogło się pomieścić w głowie, że coś co było tradycją od kilkuset lat, może się zmienić w jeden dzień. Niektórzy starali się buntować. Nie mieli jednak zbyt dużej siły przebicia, skutecznie powstrzymywani przez „Szarych Agentów”, jak zaczęto nazywać ubranych w popielate stroje członków Grupy Wspomagającej Rząd, czy kto to tam był. Z drugiej z strony, większość mieszkańców nie wiedziała zbytnio, co myśleć o tej całej „rewolucji”, oraz co to oznacza bezpośrednio dla nich. Wiele gildii miało podobne problemy – nawet jeśli chciałyby poprzeć króla, to jak to zrobić, by odniosło to jakiś skutek? Niektóre zgrupowania wykorzystały sytuację, by uniezależnić się od Rady.
Przemówienia ducha, który pojawił się w Oak ( takiego samego, jaki ukazał się w Magnolii) Laxus słuchał z rosnącym niedowierzaniem. Nie mieściło mu się w głowie, jak siedemnastomilionowe państwo z całkiem nieźle rozwiniętą armią, posługującą się bronią magiczną, może być bezsilne wobec jakiejś sekty, o której wcześniej nikt nie słyszał. To było niedorzeczne. Tym bardziej, że nie bardzo było wiadomo, co się obecnie dzieje w samej stolicy, a zwłaszcza – pałacu Króla, siedzibie Rządu i innych ważnych urzędach. Tego nawet nie wiedzieli sami mieszkańcy Krokusu, mimo – jak przekazywały niektóre źródła – koczowania pod budynkami. Niektórzy byli naprawdę zdesperowani.
Być może bezsilność władz, ale także sama sytuacja zdenerwowała go tak, że nie potrafił usiedzieć z miejscu. Przemierzając wąskie uliczki miasta, miał przynajmniej wrażenie, że coś robi. Będąc w ruchu, było mu też łatwiej uporządkować myśli. Wpatrując się w nierówne kamienie, którymi wyłożony był bruk, zastanawiał się, co zrobi w takiej sytuacji Makarov. Nie bardzo wierzył w to, że będzie siedział z założonymi rękami i patrzył, jak jego kraj jest praktycznie tworzony od nowa.
- Laxus Dreyar? – usłyszał przed sobą. Podniósł wzrok na właściciela głosu – na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się niczym, oprócz swojej zadziwiająco chudej sylwetki. Po dłuższym przyjrzeniu się, można było zauważyć niezwykły kolor jego oczu – mieniły się one wszystkimi odcieniami czerwieni, sprawiając nieco przerażające wrażenie. Za mężczyzną stało mniej więcej pięć identycznie ubranych osób, z dziwnymi ozdobami na głowach, przypominającymi trochę wysadzane fioletowymi klejnotami korony.
- Kogo licho przyniosło? – odparł mag niezbyt uprzejmie. W ubranych na szaro postaciach rozpoznał członków tej dziwnej Grupy, co automatycznie obudziło w nim agresję.
- Przyszliśmy po ciebie. – Odpowiedział tamten oficjalnie, jakby wydawało mu się, że czyni mu wielki zaszczyt. – Losy twoje i Cienia Ducha są ze sobą splecione. Nasze spotkanie jest twoim przeznaczeniem.
 Laxus nie odzywał się. Nie miał pojęcia o czym gość plecie i niezbyt miał ochotę się nad tym zastanawiać. Nazwa, jaką wymienił, była mu znajoma – padła kilka razy podczas przemówienia tej chmurzastej zjawy. Można by przypuszczać, że ci przed nim są jego członkami – ale co on ma z tym wspólnego?
- Wyrocznia przepowiedziała twoje istnienie. – kontynuował facet.
- Nie sądzę. – przerwał mu chłopak, marszcząc brwi. Ta cała szopka zaczęła go coraz bardziej irytować. – Nie żebym był chamski, albo coś, ale czy mógłbyś wreszcie sunąć te dwie żałosne patykowate konstrukcje, które ty pewnie nazywasz nogami i dać mi przejść? Nie mam ochoty tracić na was czasu.
W oczach jego rozmówcy odbiła się irytacja. Nie dał jednak po sobie niczego poznać.
- Dopełnisz planu. – bredził dalej, nieskutecznie starając się, by jego słowa brzmiały uroczyście. – Spełnisz przepowiednię, a wtedy na Fiore spłynie Uświadomienie. Staniesz się zbawicielem równym wyroczni.
- Zbawicielem? Chyba sobie kpisz. – stwierdził Laxus, rechocząc. Ta wypowiedź ubawiła go najbardziej ze wszystkich. Świeżo wywalony z gildii za znęcanie się nad towarzyszami Smok Błyskawicy zostaje wyczekiwanym przez gromadę mędrców cudem, który zbawia świat. Brzmiało to tak absurdalnie, że aż zabawnie. – A teraz do rzeczy.
Przestał się śmiać, po czym wyciągnął rękę, chwycił faceta za przód togi, w którą był ubrany i przyciągnął go do siebie tak, że ich twarze dzieliły jedynie centymetry. Wokół chłopaka zaczęły tańczyć błyskawice.
- Nie mam pojęcia kim jesteś. I prawdę mówiąc, niewiele mnie to obchodzi. – mówił powoli i groźnie. W jego oczach widać było zdenerwowanie. – Nie wiem też, jaki cel ma ta cała wasza organizacja, czy jak wy tam to nazywacie. Co więcej, mam w dupie waszą wyrocznię. – Wśród szarych postaci zapanowało poruszenie. Pięć par oczu patrzyło na Laxusa ze złością i oburzeniem, jednak ten nic sobie z tego nie robił. – Ale przysięgam, że jeśli w tej całej swojej rewolucji posuniecie się za daleko, osobiście was dopadnę i załatwię tak, że z was nic nie zostanie. Trzymajcie się ode mnie z daleka, dobrze wam radzę. – zakończył, odpychając trzymanego gościa tak, że tamten zatoczył się na ścianę.
Szare postacie rzuciły się go podnosić, dając Laxusowi wolne przejście. Ten skorzystał z tego, szybkim krokiem oddalając się w stronę rynku. Po drodze zastanawiał się jak dostać się do Magnolii w jak najkrótszym czasie,
Wyrzucony czy nie, musiał koniecznie porozmawiać ze staruszkiem.

2 komentarze:

  1. Świetne opowiadanie ,wręcz nie mogę się oderwać

    OdpowiedzUsuń
  2. Laxus? Szczerze mówiąc byłam pewna, że będzie im chodziło o Natsu albo Wendy.

    OdpowiedzUsuń