sobota, 28 lipca 2012

Rozdział 5 - "Dwie wróżby"

Mistrz Makarov siedział po turecku na barze (mógł sobie na to pozwolić z racji swojego naprawdę niewielkiego wzrostu) i z założonymi rękami wpatrywał się w podłogę, marszcząc czoło. Widać było, że się nad czymś usilnie zastanawia – i nic dziwnego, w końcu nie co dzień ma się do czynienia z sektami mającymi bazy gdzieś pośrodku legendarnych jaskiń Arcymaga, o których opowieści często docierały nawet do dalej położonych miast.
Nawet zdając sobie z tego sprawę, Erza nie mogła usiedzieć na miejscu – chodziła w tę i z powrotem, przytupywała niecierpliwie, spoczywała na moment na stołku przy barze, by znowu wstać i rozpocząć łażenie w kółko. Reszta drużyny przyglądała jej się w milczeniu – Lucy także z niezbyt tęgą miną, jakby zamyślona, Gray – zaniepokojony, natomiast Natsu z jawną irytacją. Przecież nie ma się czego denerwować. Jak trzeba będzie, to pójdą tam jeszcze raz, zmiotą cały ten Kamieniołom i będzie po sprawie.
- Co o tym sądzisz, Mistrzu? – Tytania w końcu nie wytrzymała i stanęła przed staruszkiem patrząc na niego wyczekująco.
Makarov spojrzał na nią, po czym ponownie wbił wzrok w podłogę. Mirajane, wycierająca szklanki tuż obok, przyglądała się temu spokojnie, ale widać było, że opowieść, jaką przed chwilą usłyszała niezbyt ją bawi.
- Tak więc, podejrzewacie, że rodzina królewska jest w niebezpieczeństwie? – spytała, nie mogąc wytrzymać dalej tego milczenia.
Lucy pokiwała głową.
- Być może nie powinniśmy się tym tak od razu przejmować – mówiła powoli, zastanawiając się nad każdym słowem. – to, że monarchia ma w Fiore przeciwników nie jest żadną tajemnicą… Tak zawsze było i będzie. Ale z drugiej strony, nawet jeśli problem nie jest tak poważny, nadal istnieje, prawda? – zwróciła się do Miry. – Nadal komuś może się coś stać, nadal…
- Rozumiem twoje obawy Lucy. – przerwał jej staruszek, wstając. – Jednak musicie wiedzieć, że nawet jeśli spotkaliście w jaskiniach kogoś niepokojącego, nie oznacza to od razu potrzeby angażowania w to całego kraju.
- Ale Mistrzu…! – sprzeciwiła się Erza, jednak mężczyzna ją uciszył ruchem ręki.
- Oczywiście pójdę do Rady Magii – mówił dalej, zwracając się do całej drużyny. – opowiem im wszystko, co usłyszałem od was. Najprawdopodobniej zostaną podjęte kroki mające na celu wytropienie i unieszkodliwienie tej całej organizacji. Jednak nic poza tym. Takie przypadki już się zdarzały i zdarzać się będą w dalszym ciągu. Nie możemy wywoływać paniki na podstawie tak niepewnych dowodów.
- Zaczekaj chwilę, staruszku! – zerwał się z miejsca Gray, też zdenerwowany tym co usłyszał. – Przecież Rada będzie mogła rozpocząć dochodzenie dopiero za co najmniej tydzień! A wtedy…
- Nie sądzę, żeby miało się coś stać. – sprzeciwił się Makarov, zakładając ręce do tyłu i patrząc poważnie na chłopaka. – Nawet jeśli podczas zebrania, które podsłuchaliście była wymieniona ta data, nie sądzę, żeby Rada uznała to za szczególny przypadek.
- Ale…
- Nie jestem w stanie zrobić nic więcej, Erzo.
Magowie zamilkli, spuszczając wzrok. Jeszcze raz powrócili myślami do chwil sprzed paru godzin. Tuż po zakończeniu dziwnego zebrania, w trybie ekspresowym przedostali się z powrotem do rozwidlenia, po czym z pomocą Happy’ego wydostali się na powierzchnię, daleko od miejsca, w którym weszli do Kamieniołomu. Wtedy panowała jeszcze noc, jednak Tytania niemalże przemocą przekonała jednego z odpoczywających na stacji konduktorów, że koniecznie, ale to koniecznie musi wyjechać trzy godziny wcześniej. Dzięki temu do Magnolii dotarli już rano, dodatkowo gnani niepokojem i potrzebą opowiedzenia wszystkiego mistrzowi. Nie zastanawiali się wtedy, czy faktycznie jest się czym przejmować – po prostu chcieli dotrzeć do gildii jak najszybciej. To, że tajemnicza organizacja może być tylko jednym z wielu problemów Rady jakoś nie przyszło im do głowy.
- To niepodobne do Mistrza… - stwierdził Gray, patrząc za odchodzącym staruszkiem. – Ma podejście jakby chodziło o coś o wiele mniej ważnego od bezpieczeństwa rodziny królewskiej.
- Cóż, może to faktycznie my przesadzamy – powiedziała Erza, przykładając dłoń do brody. – Jakby teraz nad tym pomyśleć, było już kilka takich przypadków… Jak na przykład ten z Oracion Seis.
- Ale wtedy chodziło o zdobycie Nirvany. – sprzeciwiła się Lucy. – Mogła zrobić wiele złego, ale koniec końców Rada by sobie z tym poradziła. A tutaj, jak przeprowadzą zamach na Króla…
- Niestety, cały czas zapominamy, że jako władca ma obstawę kilkakrotnie skuteczniejszą niż wszyscy członkowie Fairy Tail razem wzięci. – odparła Tytania. – Nie mamy wyjścia, skoro Mistrz Makarov tak uważa, myślę że też nie powinniśmy się zamartwiać.
- Ale niefart! – stwierdził Natsu, odchylając się na stołku do tyłu i zakładając ręce za głowę. – A mogła być taka świetna okazja do pokonania kogoś!
- Tobie tylko jedno w głowie.
- Coś ci się nie podoba, lodowy zboczeńcu?!
- Jak mnie nazwałeś?!
- Znowu się zaczyna. – jęknęła Lucy, kładąc głowę na blacie baru. Mirajane uśmiechnęła się.
- Ale gdyby tak nie robili, to już nie byłoby to samo, prawda? – spytała, puszczając oko.
- Czy ja wiem…
Tylko tyle zdążyła powiedzieć, gdyż zaraz została przygnieciona przez upadającego Graya (do połowy już zresztą rozebranego). Triumfujący Natsu też nie miał okazji dłużej ponabijać się z przeciwnika, gdyż zaraz uderzony w głowę od Gajeela, który przedtem oberwał rzuconym przez Smoczego Zabójcę krzesłem. Tak od ciosu do ciosu, coraz większa liczba magów znajdujących się obecnie w gildii zaczęła brać udział w bójce, aż w końcu budynek stał się jednym wielkim polem bitwy, a wszyscy tłukli się ze wszystkimi, najprawdopodobniej już nie pamiętając, z jakiego powodu się w ogóle biją. Wszędzie latały krzesła, butelki, beczki a czasem nawet stoły, gdy ktoś o większej krzepie postanowił pokazać swoją siłę. Nawet ci nie biorący udziału w bójce nie byli bezpieczni – łagodna Mirajane, która prawie nigdy nie angażowała się w podobnego typu wydarzenia, nieraz już stanowiła przeszkodę dla lecących w jej stronę przedmiotów, dlatego już po parunastu sekundach leżała za barem, cucona przez wystraszoną Lucy. Erza, która w większości przypadków albo starała się przerwać te bezsensowne walki, albo w ogóle nie zwracała na nie uwagi, teraz rozdawała ciosy na prawo i lewo, przysięgając wszystkim dookoła, że osobiście zabije tego, który spowodował upadek jej ukochanego truskawkowego ciastka na podłogę. A jako że nie miała pojęcia kto to był – postanowiła ukarać wszystkich jednakowo, żywiąc nadzieję, że gdzieś pośród pokonanych będzie znajdował się sprawca tej tragedii.
- Co za hałas, nawet napić się spokojnie nie można. – zgłosiła swoje pretensje Cana, największa pijaczka w całej gildii. Upewniwszy się, że żaden z walczących jej nie słucha, lekko zataczając się podeszła do baru i usiadła na jednym ze stołków, z hukiem stawiając na blacie swoją osobistą beczkę z alkoholem.
- A tak w ogóle, Lucy – zwróciła się do blondynki, która dalej podejmowała nieudane próby przywrócenia Miry do świata żywych. – to widziałaś dziś Wendy? – spytała, wyjmując z zanadrza swoje karty.
- Wendy? – zdziwiona pytaniem dziewczyna podniosła się z klęczek. – Nie, zresztą dopiero co wróciliśmy. Podobno poszła na misję z drużyną Shadow Gear…
- Mhm. – przyjęła do wiadomości, przyglądając się kartom, rozłożonym w efektowny wachlarz. – Nie wiesz kiedy wróci, co?
- Nie… - zaprzeczyła Lucy, zdziwiona nieco tym zainteresowaniem.
Cana nie odpowiedziała, z nieco zaniepokojoną miną wpatrując się w trzymane w dłoni przedmioty. Dziewczyna patrzyła na nią wyczekująco, aż w końcu nie wytrzymała.
- Czy coś się stało?
Kobieta spojrzała na nią, po czym rzuciła karty na blat. Na jednej z nich był wizerunek Wendy.
- Jakbym tego nie układała, wychodzi to samo. – powiedziała, biorąc jedną ze stojących na barze butelek. Pociągnęła solidny łyk, po czym kontynuowała. – Wielkie niebezpieczeństwo, groźba śmierci, jak wolisz. To wróżba na najbliższą przyszłość. – dodała, patrząc w zamyśleniu na trzymane w ręku naczynie.
- Myślisz, że stanie jej się coś na tej misji? – spytała zaniepokojona Lucy. Lubiła Wendy, jak zresztą wszyscy członkowie gildii. Nie dało się nie darzyć jej sympatią – urocza, miła, aczkolwiek władająca potężną magią. Poza tym, była też jednym z najmłodszych członków – wyłączając syna Makao.
- To nie ma znaczenia. – stwierdziła Cana, znowu popijając z butelki. – Czy na misji, czy w trakcie powrotu, czy nawet tutaj. Moje karty zwykle nie kłamią, więc chciałam ją przynajmniej ostrzec…
- Może należałoby o tym powiedzieć Mistrzowi? – podsunęła dziewczyna, opierając  się o blat.
- Obawiam się, że Mistrz Makarov ma teraz poważniejsze problemy od moich kart. – powiedziała kobieta z niechęcią. – Zresztą zawsze podchodził sceptycznie do moich wróżb.
Zanim Lucy zdążyła zapytać o jakie problemy chodzi, lecąca w ich stronę beczka skutecznie przerwała rozmowę, roztrzaskując się na barze. Alkohol prysnął na wszystkie strony, oblewając Gwiezdnego Maga, Canę, a także Mirę, której dzięki temu udało się obudzić.
- Ja wam dam do cholery, piwo mi marnować! – zdenerwowała się pijaczka, zrywając się ze stołka. Z wściekłością cisnęła magiczną kartę w sam środek bójki, powodując wybuch, po czym z kolejnymi w dłoni ruszyła na poszukiwania winnego.
- O, widzę, że macie coraz weselej. – skomentowała Mirajane, podnosząc się. Spojrzała na mokrą blondynkę, po czym uśmiechnęła się. – Czyżbyś też wpadła w nałóg, Lucy? A może chcesz rywalizować z Caną o tytuł największego piwosza gildii?
- Nieprawda! – zaprzeczyła dziewczyna płaczliwie, wyciskając przyklejone do ciała ubranie. – Idę do domu, muszę się przebrać… - spojrzała w stronę głównego wejścia. Odgradzał ją od niego tłum walczących zaciekle magów, raz po raz ciskających nie tylko magicznymi pociskami, ale także przedmiotami, które aktualnie mieli pod ręką. Próba przedostania się na drugą stronę mogła zostać przypłacona licznymi obrażeniami, nawet jeśli nie brała w bójce udziału.
Widząc jej minę, barmanka uśmiechnęła się wyrozumiale.
- Może chciałabyś skorzystać z tylnego wyjścia, Lucy?
- Tak. – dziewczyna skinęła głową, okrągłymi jak spodki oczami przyglądając się temu, co działo się na środku pomieszczenia. – Bardzo bym chciała.
*
Powrót do położonego blisko skądinąd mieszkania, też okazał się nie taki prosty. Idąc najkrótszą drogą Lucy musiała przejść paroma dość często uczęszczanymi ulicami. Już po pierwszej stwierdziła, że lepiej byłoby wybrać trasę dłuższą, lecz mniej uczęszczaną – mokra niemalże do suchej nitki, a na dodatek cuchnąca alkoholem na dwa metry przyciągała zniesmaczone, a czasem także rozbawione spojrzenia przechodniów. Gdy zdarzyło jej się potrącić przypadkiem jakąś starszą panią, ta odskoczyła jak oparzona i zmierzyła ją niezbyt przyjaznym wzrokiem.
- Co za typy są w tym Fairy Tail! – skomentowała głośno, zauważywszy znak na prawej dłoni dziewczyny. – Tak jak mówiłam, wszystko to są pijaki i rozpustnicy! Nawet tyle przyzwoitości, żeby się umyć nie mają! Co się dzieje, z tą dzisiejszą młodzieżą! – zakończyła gromko, po czym poszła w swoją stronę, po drodze uraczywszy swoją gadaniną jeszcze paru spotkanych mieszkańców.
Lucy stała tak przez chwilę, mocno zażenowana. Nie miała ochoty tłumaczyć, że wcale nie wraca z jakiejś szczególnie ostrej popijawy, a cała ta sytuacja to jedynie splot kliku nieszczęśliwych wypadków. Nie miała nawet siły bronić swojej gildii przed tymi krzywdzącymi plotkami – chciała po prostu jak najszybciej dotrzeć do domu. Odwróciła się na pięcie i skręciła w pierwszą lepszą uliczkę, decydując się iść jak najmniej uczęszczanymi traktami.
Nawet Magnolia ma takie ulice, których istnienie jest zgrzytem na ogólnym wizerunku miasta i których istnienie starano się zataić. Były to w większości aleje stare, niezamieszkane, jednakże brudne i pełne śmieci – często także stanowiły miejsce spotkań różnych podejrzanych typów z okolicy, którzy często urządzali sobie na nich całonocne zebrania wiążące się ze spożywaniem olbrzymich ilości alkoholu, niewykluczone, że kradzionego. Na resztki właśnie takiej „imprezy” natknęła się Lucy, biegiem zmierzająca w stronę dzielnicy, w której wynajmowała mieszkanie, gnana raczej obrzydzeniem, niż silnym pragnieniem powrotu. By przedostać się w kolejną uliczkę, była zmuszona niemalże przeskakiwać nad bezwładnymi ciałami spoczywającymi na chodniku, od których czuć było alkohol jeszcze silniej niż od niej. Paru zlanych w trupa, ale jeszcze przytomnych mężczyzn zwróciło uwagę na blondynkę, wykrzykując przy okazji jakieś zaproszenia do „zabawy” do której jakoby miała się przyłączyć. Szczęście jednak, byli zbyt upici, by ją zatrzymać, nie mówiąc już o gonieniu, dlatego też udało się jej wydostać a ulicy bez większych problemów. 
Rozkład ulic w Magnolii znała dosyć dobrze, jednak nie na tyle, by potrafić dotrzeć do domu okrężną trasą nie przywoławszy przedtem w myśli planu miasta. Mogłoby się wydawać, że swobodny bieg prawie że pustą uliczką nie jest szczególnie niebezpieczny, nawet z głową zajętą czymś innym. Jednakże Lucy już po paru chwilach przekonała się o błędności takiego rozumowania – z impetem wpadła na jakąś kobietę, przewracając ją i sama upadając także.
- Bardzo panią przepraszam! – wykrzyknęła, zrywając się z ziemi i pomagając podnieść się potrąconej. Nie miała siwych włosów ani zbyt wielu zmarszczek, jednak w jej twarzy było coś, po czym można było poznać, że lata młodości ma już za sobą. Ogniście rude, rozpuszczone włosy sięgały niemalże pasa, a pomalowane szminką, czerwone usta niesamowicie kontrastowały z bladą, niemalże białą cerą. Niezwykłe w tym wszystkim były oczy – duże, o tęczówkach w kolorze ciemnego granatu, miały jakąś niespotykaną głębię w spojrzeniu.
- Nie szkodzi. – odpowiedziała, otrzepując dziwną suknię w kolorach bordo. – Właściwie, to przyzwyczaiłam się, że od czasu do czasu wpada na mnie ktoś, cuchnący alkoholem… Taki to już los w tej części miasta.
- Bardzo… Bardzo przepraszam. – bąknęła zawstydzona Lucy, odgarniając sobie grzywkę z czoła. – Nie patrzyłam gdzie idę…
Kobieta spojrzała na nią ciekawie. Gdy jej wzrok spoczął na znaku gildii znajdującym się na prawej dłoni, jej oczy rozbłysły.
- Mag? – spytała, niemalże ucieszona. – I to Gwiezdny! – dokonała kolejnego odkrycia, dostrzegając klucze przypięte do paska przy spódnicy. – Świetnie, pomożesz mi.
Zanim Lucy zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, została chwycona za nadgarstek i pociągnięta do najbliższej stojącego stoiska. Dopiero teraz zauważyła, że znajduje się na zaniedbanej alei handlowej – po obydwu stronach ulicy poustawiane były liczne stoiska, najczęściej opuszczone i z licznymi śladami zniszczeń. Szyldy, wiszące nad drzwiami co poniektórych budynków, informowały, że kiedyś większość mieszkańców zajmowała się sprzedażą magicznych przedmiotów – kiedyś, bo sądząc po wyglądzie tego miejsca, nikt już nawet nie próbował prowadzić tu jakiegokolwiek handlu. Poza blondynką i dziwną kobietą, nikogo nie było widać.
Nieznajoma posadziła ją przed stołem nakrytym dziurawym obrusem i szybko zaczęła rozkładać liczne karty, trochę podobne do tych, jakie miała Cana. Lucy nie zdążyła nawet dokładnie przyjrzeć się wszystkim namalowanym wizerunkom, bo zaraz otrzymała polecenie zamknięcia oczu i wybrania kilku na chybił trafił. Nie rozumiejąc za bardzo sensu takiego działania, posłusznie wskazywała palcem dziesięć kart – w sekwencji cztery, trzy, dwie, aż do jednej. Kobieta podniosła te, wybrane przez dziewczynę, po czym jednym zdecydowanym ruchem ręki zrzuciła resztę na ziemię. Zaczęła przeglądać je i mruczeć coś pod nosem, natomiast Lucy patrzyła na to z coraz większym zdziwieniem i niepokojem.
- Ja… - powiedziała, wstając – Ja już pójdę, proszę pani… I jeszcze raz przepraszam…
Nieznajoma podniosła wzrok, po czym wyciągnęła w jej stronę jedną z kart.
- Błyskawica – powiedziała, odkładając ją na miejsce. – Chmury, Władza, Szantaż. Chmury mają władzę nad błyskawicami, jednak będą musiały posunąć się do szantażu. Wróżka, Król, Cierpienie. Ta karta może oznaczać także ochronę. – wykładała coraz to nowsze, objaśniając coś Lucy, która z minuty na minutę rozumiała coraz mniej. – Ochrona równa się cierpieniu. Chcąc chronić władcę swoją magią, wróżka dobrowolnie musi zgodzić się na własny ból. Burza, Gorycz. No cóż, z takim fatalnym ułożeniem, to mogło się skończyć jedynie w ten sposób. – skwitowała, odsuwając wszystkie obrazki na bok i kładąc jeden na samym środku stołu. – Pożar.
W dziewczynę uderzyło wspomnienie nocy sprzed paru dni. Z koszmaru, który wtedy przeżyła śniąc, nie pamiętała zbyt wiele. Dopiero słowa wypowiedziane przez kobietę odblokowały coś w jej wspomnieniach. Ogień, ból. Czy właśnie o to chodziło?
Rozmówczyni patrzyła przez moment na Gwiezdnego Maga, po czym ponownie ułożyła karty w cztery sekwencje i wciskając jej do ręki.
- Pamiętaj o tym. – powiedziała. – Ostrzeżony zawsze działa ostrożnej. Zły czas nadchodzi. Zwłaszcza dla ciebie. Zwłaszcza dla wróżek.
Z tymi słowami, minęła blondynkę i odeszła, zanim ta zdążyła coś na to odpowiedzieć. Z zamyślenia ocknęła się dopiero po paru sekundach. Kiedy jednak odwróciła się, by zatrzymać nieznajomą, żeby jeszcze o coś zapytać, było za późno.
Ulica była pusta.
*
- Witaj w domu, Lucy! – usłyszała od razu po przekroczeniu progu własnego mieszkania. W środku, rozwalony na fotelu i obłożony najprawdopodobniej całą zawartością jej lodówki, siedział – a jakżeby inaczej – Natsu. Dziewczyna nadal nie miała pojęcia, czy to jej okna są aż tak słabe, czy to on ma jakieś niesamowite sposoby włamywania się do cudzych mieszkań – znowu tu był, chociaż mogłaby sobie przysiąc, że przed wyjściem wszystko było pozamykane.
- Ty w ogóle nie masz żadnych skrupułów, co…? – spytała zrezygnowana, patrząc na bałagan panujący w pokoju. – A tak przy okazji, to od kiedy zastępuję ci darmową jadłodajnię?
- Przecież jesteśmy drużyną! – obruszył się Natsu, wstając. To była jego najczęstsza wymówka, zaraz po „Byłem głodny”.
- To niesamowite, Lucy. – wtrącił się Happy, latając nad jej głową. – Wyszliśmy o wiele później od ciebie, a i tak trafiliśmy tu wcześniej!
- Bo ja właśnie… - zaczęła blondynka, jednak zaraz przerwała, kichając parokrotnie. Zdecydowanie, bieganie po mieście w mokrym ubraniu nie było najlepszym pomysłem. Nawet jeśli nie było tak zimno.
- Przeziębiłaś się? – spytał chłopak, przekrzywiając głowę. – I dlaczego jesteś cała mokra?
- Stałam się ofiarą bomby beczkowo-alkoholowej. – odparła tamta, pociągając nosem i podchodząc do szafy. Zaczęła grzebać w szufladzie, szukając czegoś do przebrania, podczas gdy Natsu stał opierając brodę na ręce i zastanawiając się nad czymś usilnie. Po chwili uderzył pięścią w otwartą dłoń, jakby doznał olśnienia.
- To ty wtedy dostałaś tą beczką…? – chciał wiedzieć, robiąc lekko skruszoną minę. – Niech to szlag, a ja rzucałem nią w Graya… - przerwał, zatykając sobie usta i patrząc z niepokojem na blondynkę.
Ta zamknęła z hukiem szufladę i powoli odwróciła się w jego stronę. Jej oczy błyszczały groźnie, a mina nie wróżyła nic dobrego. Oparła ręce na biodrach i obrzuciła Smoczego Zabójcę wściekłym spojrzeniem. Ten zaczął się nieświadomie odsuwać, a towarzyszący mu Happy schował się za jego plecami. Lucy wyglądała naprawdę przerażająco.
- „Rzucałeś w Graya”? – powtórzyła, akcentując każde słowo – A mogę się dowiedzieć, czemu w ogóle rzucałeś, do cholery?! CO?!
- No przecież nie chciałem! – bronił się chłopak, podnosząc ręce w obronnym geście.
- Natsu, boję się! – zapiszczał niebieski kot, mocniej wczepiając się w jego ramię.
- Nie chciałem?! Ja ci zaraz pokażę nie chciałem, ty…! – nie zdążyła dokończyć, gdyż drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem , po czym stanęła w nich uśmiechnięta Mirajane.
- Lucy, list do ciebie… - powiedziała, przerywając na moment, z zaskoczeniem wpatrując się w stojącego na środku pokoju Natsu, wściekłą Lucy i wszechobecny bałagan. Zaraz jednak coś jej przyszło do głowy i puściła do nich oko. – Bardzo się ze sobą zżyliście, prawda?
- Wcale nie! – zaprzeczyła właścicielka mieszkania, podchodząc do wejścia. Minęła Natsu i przyjęła od barmanki dużą kopertę. – Tylko… skąd wiesz, że to do mnie? – zdziwiła się po chwili, oglądając pakunek ze wszystkich stron. Nidzie nie było widać adresu.
- Znalazłam to przybite do drzwi gildii. – odpowiedziała Mira, a uśmiech zniknął. – Była do tego przyczepiona kartka: „Do Magów od misji w Kamieniołomie”.
Lucy popatrzyła na nią zaskoczona, po czym przeniosła wzrok na tajemniczą kopertę. Natsu, który najwyraźniej stwierdził, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane, spojrzał jej przez ramię.
- Ne wygląda podejrzanie. – stwierdził, kiedy Mirajane wyszła. – Chyba możemy otworzyć…
- Nie sądzisz, że lepiej by było poczekać na Erzę i Graya? – spytała z powątpiewaniem Lucy. – W końcu na misję poszła cała drużyna, nie tylko nasza dwójka…
- Z nimi będziemy się widzieć najwcześniej jutro. – niecierpliwił się chłopak. – Otwieraj!
Nadal targana wątpliwościami, blondynka otworzyła kopertę i wyjęła z niej duży wydruk, wyglądający bardzo formalnie.
- To skarga na naruszenie prywatności. – powiedziała zdziwiona, czytając pismo. – Z wczoraj, dnia pierwszego lipca… Oskarżający; Arcymag. – dodała, czytając ze ściśniętym gardłem. – Miejsce: Kamieniołom, Sala Główna. Przewinienie: Wkradnięcie się na obrady tajnego stowarzyszenia. Nazwa… - przerwała, przełykając ślinę. – Cień Ducha.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Natsu wpatrywał się w dziewczynę szeroko otwartymi oczami, jakby nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
- Czekaj chwilę. – zaczął, zaniepokojony. – To znaczy, że…
- Że jednak o nas wiedzieli. – dokończyła cicho Lucy, wpatrując się w wydruk. – I coś mi mówi, że to raczej nie jest powód do radości.

2 komentarze:

  1. Masz naprawdę ekstra wyobrażnie , a kazda notka jaką piszesz jest naprawde długa. Jak dla mnie super :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha A tego nie skomentowałam :). To teraz komentuję :). Pozdrawiam Autorkę i czytających :)

    OdpowiedzUsuń